Rozdział 3

497 48 11
                                    

Luke stał w tłumie lekko drapiąc się po policzku. Jeszcze nikt nie zauważył jego nerwowych tików, ale i tak z każdym kolejnym urywanym ruchem zdawało mu się, że ktoś zwróci na niego niepotrzebną uwagę. 

Po kryjomy wziął głęboki oddech i spojrzał obojętnym wzrokiem na środek sali, gdzie Tiara Przydziału zaczęła śpiewać swoją pieśń. Jednak nie wiele osób było radosnych. Nawet pierwszoroczni nie chcieli zbytnio dołączać do piosenki. Nie zdziwiło go to za bardzo. Wszyscy w świecie magii wiedzieli, że chylą się ku zagładzie. Ten rok miał być szczególnie ponury. W jego roczniku, który od teraz miał kształtować się na czarodziei...miał być jeden chłopak....chłopak, który zaginął, Harry Potter.

Luke rozejrzał się po uczniach i patrząc im w twarze widział, że chcieli się cieszyć...jednak strach, przed nadchodzącym cierpieniem niweczył te plany. Lata temu piękna przepowiednia o chłopcu który przeżył, pękła wraz ze zniknięciem chłopca. Wszyscy to wiedzieli....Ten, którego imienia nie należy wymawiać szuka sposobu by powrócić...a rycerza w białej zbroi by obronić lud nie ma...

"Nie ma....zaginął....zniknął....zagubił się...jak to ludzie muszą być ślepi i głupi....Harry Potter nie żyje. Wszyscy to wiedzą, ale każdy boi się to powiedzieć. Wybawiciel nie żyje." Pomyślał ze spokojem Luke. Lekko zagryzł usta. Wiedział, że teraz ludzie nie będą mieli skrópułów i gdy tylko pierwsze plotki o powrocie Czarnego Pana rozbrzmieją w uszach zebranych...wiele osób w strachu i rezygnacji rzuci się pod stopy Voldemorta, prosząc o przyjęcie w szeregi. 

Ludzie to tak na prawdę, głupie i strachliwe istoty, zrobią wszystko by przetrwać. Jednak tacy są nic nie warci....zdradzą, gdy będzie im to odpowiadać...a nie tego chce Pan.

Przenosił swój wzrok z jednej osoby na drugą, szukając czegoś interesującego w ich zachowaniu, lub ewentualnych oznak potęgi, ale im dłużej błądził wzrokiem, tym mocniej czuł, że marnuje na nich czas, aż....nagle utkwił wzrok w Adamsie, który zaszokował go w przedziale wagonu. Jego brew lekko zadrgała widząc tego idiotę, który był najpewniej szczególnie słaby, gdy nie wyczuł jego siły i mroku czającego się w wytrenowanej aurze. Ten palant niczym nie przejmował się i kołysząc się lekko do rytmu piosenki śpiewał i rozweselał ludzi wokół, zupełnie jakby miał na sobie zaklęcie uspokajające.

Zirytowany chłopak jednak szybko uspokoił myśli, bo w końcu nadszedł czas na przydzielanie do domów.

Mało interesowały go te niedorobione imitacje czarodziei, więc jego śledzenie ceremonii, głównie polegało na wpatrywaniu się w stół nauczycieli i unikaniu chociażby spojrzenia na Thomasa.

Skupił wzrok szczególnie na jednej osobie, Dumbledorze....najsilniejszy mag obecnych czasów, pogromca Grindewalda oraz....dyrektor tej przeklętej szkoły. Patrzył na niego przez chwilę. Wydawał się stary i zmęczony. Nawet z daleka był w stanie dojrzeć ciemne obwódki wokół oczy. Jego ramiona lekko spięte wydawały się słabe, sine włosy miał ułożone w nieładzie. Zupełnie nie wyglądał na te sto pięćdziesiąt lat...raczej wyglądał jakby dochodził do swojej drugiej setki.

Jego przemówienie nużyło się Luke'owi. Czuł jakby tą samą śpiewkę ten staruch mówił co roku, a na takie domniemania naprowadził go również znudzony wzrok starszych roczników.

"Pewnie po jedenastu latach pocieszania, że będzie dobrze, nawet ten stary piernik zrozumiał, że wszystko leci na łeb na szyję." Pomyślał Evans. "Ministerstwo Magii jest słabe i robi dobrą minę do złej gry, wybraniec zaginął, przepowiednia została zniszczona i do tej pory nie pojawiła się nowa, a na domiar złego....ja zaczynam lekcje w Hogwarcie." Lekki perfidny uśmiech wkradł się na jego usta. 

Miał zamiar zniszczyć ten przybytek dla bachorów, cegiełka po cegiełce i delektować się każdym najmniejszym bólem, czy każdą najmniejszą łzą, którą wywoła. 

Nagle przez szum wydobył się szmer, a zaraz potem imię i nazwisko brązowowłosego.

-Luke Evans!

Dzieciak spokojnym krokiem podszedł do nauczycielki, która uśmiechnęła się i zaprosiła go na krzesło podnosząc tiarę przydziału. Dzieciak spokojnie usadowił się na miejscu, a na jego głowę opadł niezwykły kapelusz. Minerwa McGonagall miała ta przyjemność by nakładać tą tiarę na głowy swoich przyszłych uczniów, jednak dając każdemu odrobinę prywatności odsunęła się na dwa metry, pozwalając Tiarze porozmawiać z każdym z osobna.

-Hm....widzę w tobie...wiele złości, gniewu i nienawiści...do osoby, która powinna być ci bliska, osoby, która wszczepiła ci wiele, złych i smutnych myśli...jak i kazała ci być podporządkowana osobie, której nie powinieneś być....i nie chcesz być....smutne, smutne..

-Przestaniesz już mędzić, czapko?-warknął Luke, przez zaciśnięte zęby. Chciał tylko dostać się do Slytherinu, a wcale nie podobały mu się słowa tej wypranej szmaty na głowie.

-Hm....hm.....Ta "wyprana szmata" ma wgląd do wszystkich twoich wspomnień..."Luke"...cierpiałeś o wiele bardziej niż powinieneś według swojego przeznaczenia....nie wiadomo, czy wyjdzie ci to na dobre....czy nie...

-Do rzeczy-upomniał go chłopak, tracąc cierpliwość.

-Jesteś wybuchowy....ale i lojalny..

-Nie....

-...odważny oraz jesteś altruistą, bo chcesz poświęcić się dla swojego Pana....

-Nawet się nie waż....

-GRYFINDOR!-Tiara z tryumfem wykrzyczała nazwę domu.

Spadkobierca Czarnego Pana |Harry Potter|Where stories live. Discover now