Rozdział 15

180 22 0
                                    

Luke wraz z ojcem wyszedł z powozu by wyjść na czarniejszą od nocy posadzkę. Sama twierdza znajdowała się kilkaset metrów przed nimi. Evans nawet się nie rozglądał nie chcąc wzbudzić swoich wspomnień, gdy zdrajcy zostali straceni właśnie na tej wolnej przestrzeni. Bordowa krew nie raz spływała po posadzce i wpadała do morza ginąc w granatowej, nieprzeniknionej toni, a głowy turlały się się po niej, dając istny makabryczny widok. 

Było to jego przygotowanie...lub raczej test... Aver Evans zebrał wielu zdrajców krwi w swojej posiadłości i zabił ich wszystkich na oczach Luke'a by dojrzeć czy został w tym pionku chociaż cień współczucia do nich...czy chociażby jedna śmierć i błaganie wzbudzi w nim litość. Ale...tak się nie stało. Chłopiec zdał śpiewająco.

Okropna i zimna była przeszłość Luke'a, jednak czego można by było się spodziewać po psychopatach jakimi byli Śmierciożercy...nie...nie psychopatach, słowa nie mogą oddać tego kim byli i są.

Luke westchnął gdy znów postawił stopę w tym przeogromnym i ohydnym budynku. Nienawidził go...zupełnie jak właściciela, jednak nie marudził i po prostu wszedł za ojcem brodząc przez ciemny korytarz.

Ich kroki odbijały się echem po korytarzu, a zielonooki kątem oka dostrzegał przerażone lub wyprane z emocji skrzaty domowe. Nie dziwił się im...gdyby miał przebywać ze swoim ojcem codziennie przez cały rok, również oszalałby lub wytracił wszystko...nawet tą nienawiść i odrazę.

Nagle Avery Evans stanął i spojrzał na chłopaka.

-Pewnie czekasz, aż powiem ci gdzie jest twój Pan-mruknął pod nosem, a widząc lekki błysk w oczach chłopaka, aż zaśmiał się w środku. Idealny pionek....na idealnym miejscu.- Jak na razie spędza swe dni w naszych komnatach. Masz zakaz wchodzenia do nich i tylko na jego wyraźną prośbę możesz tam wejść. Całe wakacje spędzisz w swoim pokoju...jak zawsze-mruknął i poszedł w swoją stronę.

-Nie żebym na to narzekał...-mruknął pod nosem chłopiec.- Każdy metr dalej od ciebie jest dla mnie większym ukojeniem-wysyczał z nienawiścią, jednak nie pozwolił by dotarło to do uszu mężczyzny.

W kilka minut znalazł się w swoim pokoju i z ciszą na ustach zamknął się w nim by spędzić w ciszy dwa miesiące swojego życia...w końcu będzie miał czas na naukę, czyż nie?

Porzucił swoje rzeczy na łóżko i od razu podszedł do łazienki. Zdejmując większość ubrań spojrzał przy okazji na swoje plecy, jednak po zaledwie kilku chwilach zacisnął zęby i zakrył widok czystymi szatami.

Ta pamiątka...była dość bolesna....nawet do oglądania jej jedynie w lustrze. Gdy skończył, podszedł do gabloty i wyciągnął dłoń w stronę regału z książkami. Runy...tak...zagłębił się już daleko w czarnoksięskie rejony tej magii i dobrze wiedział, jak bardzo potężne są...od dzieciaka je poznawał i nadal znajdował znaki, których nie znał lub które dawały jeszcze lepsze efekty....a co się stanie gdy w końcu zacznie je łączyć? Aż świerzbiły go palce by dobrać się do swoich pleców i zedrzeć z siebie te, które ma wyryte w skórze...jednak....nie mógł. To trzymało go boleśnie na uwięzi...a jedyną osobą, która mogła nim kierować, była jednocześnie najbardziej znienawidzoną osobą przez niego.

Jednak jedno pocieszało Luke'a....w końcu i tak przejdzie pod rękę Voldemorta...i jego ojciec będzie musiał oddać mu jego wolę. W końcu będzie pod ręką jedynie swojego Pana....tym kim powinien być.

***

W tym czasie Thomas w końcu dobrnął do dzielnicy gdzie mieszkała jego rodzina. Z westchnieniem podszedł do jednego z pierwszych domków, wszedł do niego i praktycznie nie zauważony przez nikogo wszedł do swojego pokoju i padł na łóżko. Był późny wieczór, a wakacje dopiero co się zaczęły, a on...już miał ich dosyć. Czuł się upokorzony tym, że jego rodzice, jako jedyni nie przybyli po niego, jednak....nic nie mógł na to poradzić....tacy byli. 

Przekręcił się i westchnął w poduszkę. To był...ciężki dzień.....a wiedział, że pewnie te wakacje nie wiele się zmienią od poprzednich...znowu będzie po prostu siedział w pokoju...sam...jak zawsze do tej pory. Nie miał przyjaciół ze świata mugoli. Wszyscy zawsze uważali go za "zbyt" przyjaznego, a przez to fałszywego, jednak teraz? Teraz miał przyjaciół w Hogwarcie i mimo, że trudno było mu się odnaleźć we własnym domu, gdzie każdy był taki jak on....to teraz....teraz miał przyjaciół. Hermiona i Ron są jego dobrymi przyjaciółmi...bliźniacy...nawet Draco się do niego przekonał, co uważał za sukces. Tak bardzo cieszył się, że może w końcu znaleźć kogoś z kimś się rozumie tylko....przeszkadzało mu jedno...

Ten wzrok, który śledził jego ruchy....ten nieprzyjemny i wrogi wzrok...wiedział, że ktoś go obserwuje....widział oczami wyobraźni te zielone oczy pełne...nienawiści...ale i zazdrości? Nie wiedział...nie miał pojęcia kto to może być, ale wiedział jedno...nie ważne jak się starał nie mógł dostrzec tej osoby, jakby kryła się tuż przed nim, ale za daleko by jego wzrok mógł uchwycić choćby jego kontury.

Przeciągnął się i ziewnął. Chyba nadszedł czas na naukę....przynajmniej wystartuje z lepszymi ocenami na początku roku.

*************************************************************************

I dziś kolejny rozdział <3 

:">

Spadkobierca Czarnego Pana |Harry Potter|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz