Rozdział 6

362 34 0
                                    

Skroń oraz plecy chłopaka paliły go, jakby właśnie ogień wypalał mu skórę, jednak ten nawet nie drgnął. Jego wzrok lekko się rozmazał, ale już wiedział przed kim stoi. Luke padł na jedno kolano i schylił głowę oddając należyty szacunek swojemu Panu.

-Wybacz mi Lordzie-powiedział krótko.

-Hm....widzę, że młody Avery dobrze cię wychował...jeszcze raz, przedstaw mi się porządnie!

-Jestem twym sługą, Panie, Luke Evans. Zostałem wybrany by służyć ci całym życiem.

-Wybrany?

-Mój ojciec oraz inni najbardziej oddani ci Śmierciożercy nadal pamiętają i przygotowują świat na twój wielki powrót. Ja jestem prezentem powitalnym, Panie.

-Hm....a więc twój ojciec mówił mi prawdę, odda to co będzie dla niego najważniejsze, własnego syna....Twoje rodzeństwo?

-Nie posiadam, jestem pierworodnym synem swojego ojca.

-A twoim celem jest?

-Bycie twoim najlepszym sługą-powiedział chłopak na co otrzymał parsknięcie.

-Twój ojciec świetnie wyprał ci mózg...czemu się mnie nie lękasz?

-Ponieważ moim zadaniem jest służyć ci Panie, więc jeśli zginę z twojej ręki, gdy uznasz mnie za bezwartościowego pionka, przyjmę to z pokorą-rzekł pusto, ale i spokojnie. Tak.....od lat układał swoje odpowiedzi w głowie, przejrzał każdy możliwy scenariusz oraz każde pytanie, jakie Lord Voldemort może mu zadać, przygotowywał się na zmierzenie i podążenie za przeznaczeniem przez całe swoje dotychczasowe życie, nie chciał być zbędny dla niego.

-Hm....Cieszy mnie twoja postawa, ale jak widzisz teraz nie jestem w stanie wydawać ci rozkazów, jestem....jedynie parszywą naroślą, na tyle głowy, jednak....to dobrze wiedzieć, że mój Krąg nadal o mnie pamięta...

-Jeśli mogę ci jakkolwiek pomóc Panie w odzyskaniu swej prawdziwej formy, będę....

-Uradowany?....Hm....widzę to w tobie, krew prawdziwego Śmierciożercy....odejdź... czas na moje rozkazy przyjdzie niebawem-powiedział Czarny Pan, a Luke opuścił salę Quirrella, bez zająknięcia. 

***

Chłopak spokojnie szedł przez korytarze raz po raz widząc wymienianie przyjacielskich uścisków pomiędzy przyjaciółmi. Pierwszy szaleńczy dzień się skończył, a on czuł, że nie zmarnuje tego czasu siedząc w tej szkole. Przez chwilę nie widział tych niedźwiedzich uścisków wymienianych przez starsze roczniki, czy pierwszych drobnych sporów pomiędzy domami, odpłynął myśląc o swojej świetlanej przyszłości u boku Lorda Voldemorta. 

Wtem przysnął na samym środku i spojrzał w bok. Rozpoznał Rona Weasley'a oraz....pewnie dwójkę jego braci, którzy dokuczali młodszemu. Chciał minąć ich, ale nagle jego drogę przecięła ciemna czupryna....nie kogo innego jak Thomas'a Adamsa.

Evans widział jak on oraz Granger podchodzą do rudych czarodziejów. Nie czekał długo, a grupa wybuchła śmiechem. Nie potrafił zrozumieć tych ludzi, a co gorsze dla niego każdy kto jest związany z Adams'em musi być równie nieznaczącym i irytującym uczniem.

Luke podrapał się po karku i zarzucił swoją torbę na ramię. Nigdy nie marnotrawił czasu na innych ludzi, rozmowy czy spotykanie się z nimi, każdy jego dzień wypełniony był nauką, by być satysfakcjonującym sługą Czarnego Pana, więc mimowolnie zaczął iść w stronę biblioteki.

"Hogwart musi posiadać jakieś perełki w księgach..."Pomyślał, jednak cichutki głosik w jego głowie zastanawiał się, czy gdyby jego życie potoczyło się inaczej....czy również chciałby dołączyć do tej zgrai.

***

Thomas przeciągnął się i ziewnął. Nie spał całą noc podekscytowany kolejnym rokiem nauki w Hogwarcie i przesz to zaspał, jednak małe spóźnienie nie zepsuło mu dnia. Może i nie potrafił się dogadać ze swoim domem, ani innymi rówieśnikami, ale nowi wydawali się dość, przyjaźni. Cały tamten rok spędził wraz z bliźniakami Weasley, z którymi dogadywał się dosyć dobrze, poza tym jako członek Hufflepuff był idealnie neutralny i nie wciskał się w pojedynki pomiędzy Gryfindorem, a Slytherinem, tylko jeśli chciał je skończyć, jednak bardziej interesowało go zostanie świetnym czarodziejem.

Nie miał zdolności by uczyć się samemu, jednak wiedzę przekazywaną przez innych chłonął jak gąbka. Odrzucił każdą naukę jaką poznał żyjąc wśród mugoli by skupić się na magii. Świat czarodziei, był bardziej interesujący, bardziej ekscytujący...co więcej...to tutaj w końcu odkrył w czym ma talent! Już od pierwszych swoich dni w Hogwarcie profesorowie mówili, że ma dar do magii. Nie ważne czy eliksiry, czy transmutacja bez problemu wykonywał polecenia. Cieszył się niezmiernie ze swojego potencjału, w końcu był to pierwszy raz gdy w szkole chwalono go za wyniki.

Mimo wszystko nie był idiotycznym optymistą, czuł że coś złego nadchodzi, a informowało go o tym nie tylko przygnębienie i strach wiszący w powietrzu, czy podszepty o jakimś wybrańcu, który nie przybył, a....ten uporczywy wzrok wbijający się w jego plecy. Jakby ktoś obserwował go i krytycznie oceniał. Czuł się bardzo nieswojo i chciał skonfrontować się z osobą odpowiedzialną za ten wzrok, ale....nie wiedział, czemu nie potrafił jej odnaleźć. Był frywolny, każdy mógł go o to posądzić, ale....nie, nie potrafił tego określić co się działo wokół niego i w jego głowie, gdy tylko próbował znaleźć winowajcę. Postanowił nie reagować, jeśli coś się złego dzieje, to przecież dyrektor Dumbledore by ukrócił to.

-Tom-Hermiona szturchnęła go w ramię, wybudzając z zamyślenia.- Coś się stało?

Cała grupa spojrzała na niego. Nawet bliźniacy, przestali dokuczać swojemu młodszemu bratu.

-...-ten przełknął ślinę i pomasował kark dłonią, czując jak jego mięśnie się napinają.- Wy też....czujecie, że coś się dzieje, ale nie potraficie tego zobaczyć.

Skonsternowane spojrzenia Weasley'ów lekko wystraszyły go. Czy nie palnął głupoty, mimo wszystko dopiero od roku znał świat magii, może to było normalne? Jednak jedyna dziewczyna w towarzystwie, dotknęła swojego policzka.

-Masz na myśli...że nie pamiętasz pewnych wydarzeń....albo....kogoś?

Spadkobierca Czarnego Pana |Harry Potter|Where stories live. Discover now