Rozdział 2

555 55 3
                                    

Luke przeczesał swoje kasztanowe włosy palcami. Zawsze starając się ukryć stres i złość wykonywał zbyt wiele nerwowych ruchów, co niestety przyswoił od swojego ojca, który o dziwo posiadał jeszcze większą gamę nerwowych ruchów, tylko w przeciwieństwie do niego, potrafił je kontrolować w pewnych chwilach. To go irytowało, chciał być lepszy od ojca i nie stać ciągle w jego cieniu, niczym nic nieznaczący bachor.

Westchnął w myślach zmuszając się do opadnięcie rąk wzdłuż ciała. Mógł odetchnąć z ulgą widząc Weasley'a chylącego głowę w dół. Ron nie był w stanie spojrzeć mu w oczy, co bardzo uśmiechało się Evansowi. Im mniej znajomości tym lepiej dla niego.....nie dla nich....ale dla niego...

Chłopak zagryzł wargę i wstał widząc jak pociąg powoli zatrzymuje się na stacji. Przez chwilę w głowie zadzwoniła mu myśl, że może nie musi ukrywać swojej natury....patrząc na rudowłosego, pierwszoroczniacy pewnie byliby zmrożeni jego aurą, jednak rozumiejąc, że starsi i głupsi od niego mogliby nie odczuć jego aury....co niestety udowodnił Thomas. Lekko wzdychając i zaciskając zęby uśmiechnął się udając spokój i radość z rozpoczynającego się roku. Chciał by nikt na niego nie zwracał uwagi. Miał być nic nieznaczącym bohaterem historii dzieciaków dokoła i tak ma zamiar się zachowywać, jak fałszywe, uśmiechnięte tło. 

Wyszedł z pociągu rozglądając się po rozwrzeszczanym tłumie dzieciaków, które tłumnie przeciskały się z miejsca w miejsce. Starsi, odrobinę bardziej rozgarnięci, zaczęli sami kierować w stronę lasu, co niektórzy pierwszoroczni chcieli również poczynić, ale głośny, tubalny głos przerwał powietrze otrzeźwiając dzieciaki i zaganiając je do swoich czynności.

-CHOLIBKA! Pierwszoroczni do mnie! Reszta do karoc! Szybciej! Szybciej! Ah....No już!- dzieciaki pogonione zaczęły gromadzić się przed wysokim mężczyzną o ciepłym wyrazie twarzy, ciemnej brodzie oraz włosach patrzył na pierwszorocznych. Przejeżdżał wzrokiem po nich jakby starając się ich ogarnąć spojrzeniem i dodać otuchy.

Poklepał po ramieniu....Rona, który drżał pod jego wzrokiem.

-Nie bój się młody, w Hogwarcie nic ci nie grozi-powiedział dumnie i zaczął iść w stronę jeziora.

"Nic nie grozi...." Burknął Luke w swojej głowie. " Nic nie grozi z twojej strony...."

Evans siedział w łódce chcąc by ta pokazowa wycieczka już się skończyła. Denerwowała go ona, bo nie potrafił tak jak inne dzieci....jak inni ludzie dostrzec piękna widoku zamku pod płaszczem migoczących gwiazd. Nie rozumiał...i nie chciał tego zrozumieć. Było mu to niepotrzebne....niepotrzebne do jego przyszłości.

Kasztanowowłosy wstał i wyprostował się, gdy w końcu dobili do brzegu. Nawet nie zwrócił uwagę na towarzyszy, których zaszczycił obecnością w łódce...i o dziwo...jedna z nich aż wrzała, gdy przesunął po niej wzrok. 

Blondyn wyglądał niczym pociąg. Można było uznać, że z jego uszu paruje niczym z komina lokomotywy. 

-Czego?-warknął cicho Luke irytując się samym widokiem blondyna. Chwilę patrzył na niego, aż przypomniał sobie....ten kolor włosów oraz rysy twarzy. "Malfoy". Zagryzł zęby. Czemu ci ludzie tak bardzo go irytowali, a on i tak musiał udawać, że jest miły. Pierwsze godziny w tym cholernym Hogwarcie, a wyprowadzono go z równowagi już tyle razy. To istny rekord.- Wybacz-powiedział milej.- Jestem dość zestresowany.-Luke podszedł do syna śmierciożercy i bez ogródek uścisnął jego dłoń dziwiąc tym tylko jego. Nikt inny nie dojrzał ich wymiany zdań, jakby zniknęli z ich pola widzenia...ich świata.- Luke Evans-rzekł krótko, puścił jego dłoń i nie czekając na odpowiedź zniknął w tłumie pierwszorocznych.

Draco patrzył chwilę za nieznajomym, aż nagle w jego głowie pojawiła się dziura. Zamrugał... i...zapomniał. W jego głowie pozostała tylko cień i ciche zdanie "Nie warty zapamiętania". 

***

Szatyn rozluźnił ramiona gdy McGonagall zaczęła wykładać im zasady. Nie chciał tego przyznać, ale o wiele bardziej cieszył się słuchając jej, niż gdyby został zmuszony do "integracji" z innymi uczniami. Zasady są proste, przejrzyste lubił je....nie tylko przestrzegać, ale i łamać. Mimo wszystko były bardziej przejrzyste niż ludzie, a w szczególności głupie emocjonujące się bachory. Nie lubił być niepewny sytuacji, a inne osoby często do nich doprowadzały. Porażka była dla niego ciosem nie do zniesienia, dlatego...

"...wolę iść po trupach, niż tarzać się w bagnie z innymi." 

Lekkie ukłucie osamotnienia od zawsze było w jego środku, ale nie mógł...nie potrafił nic na to poradzić. Był tylko uczniem, synem swojego ojca. Nie powinien narzekać, bo przecież gdyby nie on...jego przeznaczenie oraz życie byłoby zupełnie inne...gorsze...

Spadkobierca Czarnego Pana |Harry Potter|Kde žijí příběhy. Začni objevovat