Rozdział 14

179 24 6
                                    

Luke leżał na płytkach łazienki dziewczyn dysząc i plując krwią na swój mundurek oraz kafelki na ziemi. Jego ojciec lubił się nad nim znęcać, więc powrót do własnych myśli tuż przed końcem roku nie był niczym zaskakującym. Obojętnie patrzył w sufit i wyłożył się na zimnej podłodze, co dawało mu ulgę. Wracając do zmysłów zawsze występowały komplikacje, krew w gardle, strumień krwi spływającej z nosa, ból i gorąco, nic nadzwyczajnego. Teraz jedynie odebrał mu pół roku życia....wydaje się długo...ale i tak spędziłby ten czas nudząc się lub musiałby widywać z dyrektorem...teraz ten czas wydawał się jakby był pstryknięciem palca, a jego wspomnienia zostały poszarpane...zupełnie tak jak wtedy.

Brązowooki spróbował się podnieść jednak jęknął z bólu, a fala wymiotów opuściła jego ciało. Czuł się podle... i podle wyglądał. Miał tylko nadzieję, że żaden zbawiciel świata lub Dumb nie przyjdzie. Podrapał się nerwowo po policzku robiąc sobie czerwone ślady po paznokciach, by wejść całym ciałem pod prysznic. Nastawił lodowatą wodę i zaczął się ochładzać zmywając cały bród, krew, pot i wymiociny z siebie oraz ubrań. Świt miał nastąpić za kilka godzin, a zaraz po tym miała się odbyć uczta pożegnalna. Miał czas by ogarnąć zawroty i krew płynącą w nosa, przynajmniej tyle.

Gdy jego głowa w końcu przestała pulsować, westchnął z lekką ulgą i rzucił na siebie zaklęcie kameleona. Zmoczony do suchej nitki minął kilku stróżujących nauczycieli i wszedł do Gryfindoru, gdzie od tego czerwonego koloru zrobiło mu się jeszcze gorzej. Wszedł do pokoju i zaczął przebierać się w piżamę, a mokre ubrania przesuszył szybkim zaklęciem. Miał zaledwie dwie godziny odpoczynku, co było dla niego wystarczające...przecież to nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz gdy nie prześpi całej nocy....lub nawet jej połowy. Nauczył się w Bunkrze, że nie potrzebuje go aż tak bardzo.

***

Evans westchnął gdy cały ból znów powrócił ze zdwojoną siłą....a wszystko to przez uroczyste śniadanie, które było końcem roku szkolnego. Dzieciaki z płaczem żegnały się nie tylko z przyjaciółmi, ale i ze szkołą, co niezwykle irytowało Luke'a. Przecież to tylko dwa miesiące oddechu...dwa miesiące, a on pewnie znów zostanie tu wysłany, jako szpieg lub znów będzie pełnił rolę wabika dla Dumbledore'a. Westchnął zmęczony nawet samą myślą o tym.

Godziny mijały, a on i reszta uczniów już siedziała w przedziałach zajęta własnymi sprawami. Tym razem ku uciesze zielonookiego chłopca mógł w spokoju czytać swoją księgę bez intruzów pokroju Weasley'a lub tego Adams'a. Musiał być miły czasami...gdyby dał się porwać swojej prawdziwej naturze to runy rozprowadzające Zaklęcie Zapomnienia też nie wiele dadzą....przecież jakoś nie da się zapomnieć o trupie w przedziale, a miał szczerą ochotę na pomordowanie, niektórych idiotów.

W końcu dotarli na Peron 9 i 3/4. Luke ziewnął widząc i odczekał parę minut, aż to bydło wybiegnie na przywitanie "mamusi i tatusia" po czym z gracją wprawnego mordercy wyszedł z pociągu. Nie długo zajęło mu znalezienie jego ojca, więc nie ociągając się stanął przed nim.

-Znalazłeś przyjaciół?-zapytał bez jakiegokolwiek przywitania, po czym parsknął śmiechem pomieszanym z szaleństwem.- Nie popełniłbyś tego błędu drugi raz.

Luke ukłonił mu się i zżerając całą swoją nienawiść do tego człowieka, cały wstręt i obrzydzenie. W końcu ten psychopata miał nad nim nie małą władzę.

-Oczywiście, ojcze-mruknął cicho.

Wtem do dwójki Evans'ów podszedł pewien arystokrata, którego Luke od razu rozpoznał...wygląd, styl chodzenia, ślizgońska zaraza przy nodze oraz...błysk w oku...tak...ten tylko, który posiadają mordercy oraz czarnoksiężnicy...co chodzi w parze ze sobą.

-Avery-odezwał się lodowatym tonem Lucjusz Malfoy.- Widzę, że przyprowadziłeś swoje....swojego syna-burknął patrząc z antypatią na Luke'a, który wysłał mu tylko jedno nienawistne spojrzeniem i ukłonił się mu przeklinając na to, że musi to robić przed tak nieznaczącymi Śmierciożercami.

-To Luke-mruknął starszy Evans, a w jego głosie również nie dane było usłyszeć nawet nutki fałszywej sympatii.- Mój syn.

-Zaskakujące-prychnął Malfoy i pociągnął szarpnięciem Draco do siebie by stanął przed nim.- To mój potomek, Draco.

Blondynek ukłonił się, jednak Luke dojrzał w jego oczach czystą nienawiść...wymierzoną w własnego ojca. Cóż...nie mógł się nie zgodzić...ten arystokrata był w pewnym stopniu podobny do jego ojca, więc czuł, że młody następca tego czarnoksięskiego rodu również ma problemy z ojcem. Szkoda tylko, że nie ma błysku w oku...na pewno nie będzie dobrym podwładnym dla Voldemorta...zresztą jak jego ojciec.

Luke nie patrzył jednak na drażliwych śmierciożerców, którzy żarli się o jakieś bzdety. Chciał jak najszybciej dostać się do twierdzy, na dwór Evans'ów, by dowiedzieć się czy jego Pan już jest w pełni sił, by wydawać mu rozkazy.

Spojrzał na platynowowłosego chcąc złapać jego wzrok i odczytać jaki ma charakter, ponieważ "o dziwo", nie udało mu się go jakkolwiek poznać przez ten rok., ku jego zaskoczeniu szarooki zupełnie ignorował jego oraz ojców i patrzył w bok, nawet za bardzo się z tym nie kryjąc. 

Zielonooki poprowadził więc wzrok za nim i ku lekkiemu zaskoczeniu dojrzał tego pajaca, zwanego Thomas'em. Ku jego uciesze był dość "smutny".

"Ah...jak mi cię żal, Adams". Zaśmiał się chłopak w głowie. Widział, że chłopak został sam i nikt po niego nie przeszedł. Pewnie jego rodzice wiedzieli, że jest bezużytecznym śmieciem i go porzucili lub co lepsze zapomnieli o nim. Oj. Oj. Oj. 

Evans napawał się tym widokiem, aż uderzenie w twarz wybudziło go z tryumfu. Spojrzał na ojca myśląc, że to on nie powstrzymał się już dłużej widząc zadowolenie na jego twarzy, jednak ku jego zaskoczeniu...Avery Evans był równie zaskoczony co on.

Luke spojrzał na wprost i dojrzał, że Draco właśnie wycierał wierzch dłoni i z nienawiścią patrzył mu w oczy. Był to dość ciekawy widok. Malfoy broniący mugolaka... i to jeszcze z Hufflepuff'u...dość ciekawy. Evans prychnął na to uderzenie, jakby nie było niczym zaskakującym i znaczącym, bo dla niego nie było...

-To wszystko?-prychnął, a jego zielone oczy zabłyszczały niczym dwa szmaragdy w słońcu, po tym dwie arystokrackie rodziny rozeszły się, nawet nie zaszczycając się pożegnaniem.

Ten mały incydent wbiłby się w umysły obserwatorów wokół oraz w Malfoy'ów, jednak...już po godzinie wszystko zniknęło wymazane z ich pamięci...ponieważ był tam ktoś, kogo nie trzeba było pamiętać.

*************************************************************************

Jak mówiłam będę się starać by wrócić do regularnego wrzucania rozdziałów :">

Dlatego dzisiaj kolejny <3 

<3

Spadkobierca Czarnego Pana |Harry Potter|Where stories live. Discover now