Rozdział 1

690 63 16
                                    

Chłopiec o kasztanowych włosach siedział w przedziale cicho wzdychając, a przynajmniej tak mogło by się wydawać każdej osobie, która postanowiłaby usiąść obok. Czuł się mocno podirytowany, przez co świszczał powietrzem, próbując zmusić się do opanowania emocji i chłodnej kalkulacji, tak jak ojciec go uczył. 

Jego brew drgnęła gdy ponownie usłyszał huczny śmiech. Nie wiedział kto się śmieje, ani co go wywołało, ale musiał zagryźć zęby i wytrzymać. 

-Mam tylko nadzieję, że nie będę musiał zadawać się w idiotami-warknął zaciskając jedną dłoń na szacie. 

Dzisiaj irytowało go wszystko, każdy najmniejszy szmer czy uśmiech był dla niego jak tortury dla oczu, czemu tym debilom nie wystarczało "radosne" pożegnania na peronie. Nie rozumiał tych głębokich przytulasów rodziców i dzieci, czy nawet słów otuchy. Według niego było to żałosne. Nie potrafisz się pozbierać i iść do elitarnej szkoły dla magów? Trudno! Zrezygnuj! Najwyraźniej nie jesteś na tyle śmiały by dokonywać wielkich rzeczy, więc nie stawaj innym na drodze i nie proś o pomoc.

Chłopiec westchnął przeciągle coraz bardziej zagłębiając się w ponure myśli, a im bardziej rozmyślał nad nielogicznym, według niego, zachowaniem tłumu przyszłych magów, tym bardziej wrzała w nim wściekłość. Zagryzł mocniej zęby, aż nagle drzwi jego przedziału otworzyły się lekko obijając się o ścianę.

-H-Hej-zająkał się rudowłosy chłopiec, o dość zrezygnowanym spojrzeniu. Trzymał głowę w dół i spojrzał nieśmiało na "właściciela przedziału".- Cz-czy jest zajęte....?-dzieciak po kilku sekundach szybko dodał- M-miejsca...w przedziale...czy są zajęte....?

-Nie-odpowiedział mu spokojny głos. 

Gdy rudowłosy podniósł wzrok zobaczył miły i ciepły uśmiech, który sprawił, że czuł chęć schowania się pod kołdrą w swoim domu, z daleka od niego. Jednak nie miał wyboru, zapytał i teraz musiał wejść do przedziału inaczej byłby uznany za niekulturalnego....poza tym nigdzie inny przedział nie był wolny. Musiał...po prostu musiał już zostać z tym nieznajomym. Usiadł na przeciw kasztanowowłosego i w niezręcznej ciszy zaczął ściskać swoje ubranie.

-J-jestem R-ron Weasley...-przestawił się cicho.

-Luke Evans-powiedział chłopak, nadal uśmiechając się przyjaźnie.

Starał się, ale szczerzenie zębów nie było w jego naturze. Był tak jak ojciec zimny, żądny krwi. Bardzo nie chciał udawać miłej osoby, ale musiał. Nie chciał by jego rocznik go omijał szerokim łukiem, a poza tym....miał cel, chociaż lepszym stwierdzeniem byłoby, że ma zadanie.

Widząc, że jego aura przyprawia jego towarzysza podróży o zawał postanowił ją szybko zmienić i ocieplić atmosferę.

-Weasley?-zaczął.- Słyszałem o was. Mój....ojciec wiele opowiadał mi urzędnikach i chwalił twoją rodzinę, podobno jest...bardzo blisko siebie-powiedział starając się brzmieć jak najpochlebniej, niestety chyba informacja o tym, że nieznajomy zna rodziców Rona, nie uspokoiła dzieciaka.

Rudowłosy zacisnął mocniej dłonie na spodniach i schylił głowę jakby czekał na ścięcie. Nieprzyjemna i napięta atmosfera zaciążyła obu pasażerom. Luke zagryzł wargę. Teraz to się wkurwił. Starał się być miły i zagaić rozmowę, ale ten debil go ignoruje. Brązowowłosy już otwierał usta by zgryźliwie odpowiedzieć na niewychowanie Weasley'a, ale wtem drzwi przedziału otworzyły się z hukiem, więc Evans musiał wrócić do swojej fałszywej maski miłej osoby.

-Ajajaj....-powiedział chłopak stojący w drzwiach. Uśmiechnął i podrapał w tył głowy.

Miał ciemne, czarne włosy i ciepły, miły uśmiech. O dziwo był już ubrany w swoje długie ciemne szaty, a spod szarego swetra dało się dostrzec żółty krawat-symbol Hufflepuff'a. Czarne oczy błyszczały gdy chłopak przesunął wzrokiem po dwójce pierwszorocznych.

-Hej! Jesteście nowi?! Pierwszoroczni, prawda?-zapytał entuzjastycznie i padł na miejsce obok Rona szeroko szczerząc w stronę Luke'a.- Jestem Thomas Adams!-prawie wykrzyknął potrząsając najpierw dłonią Weasley'a, a potem Evansa.

Lekko zbici z tropu chłopcy patrzyli na niego z niedowierzaniem. Ten jednak jakby nie zauważył w ogóle niezręcznej atmosfery i wstał.

-Mam kolejnych pierwszorocznych, którzy chętnie was poznają!-powiedział wybiegając z przedziału, jednak na szybko wrócił się, a kosmyk jego włosów spadł mu na nos.- Czekajcie tu....okej? Okej! Zaraz wrócę! Luke! Ron!

Zniknął tak szybko jak się zjawił. Mimowolnie rudy oraz szatyn spojrzeli na siebie. Oboje zaskoczeni chwilę siedzieli w ciszy, spięci czekając na kolejny atak starszego maga. Czekali i czekali jednak Thomas nie powrócił, co zdawało się być dosyć mocnym zaskoczeniem...lub nie...tak dziwna osoba za bardzo zwracałaby uwagę....niepotrzebną uwagę. Przez wyczekiwanie na jego powrót dwójka pierwszorocznych, dopiero po chwili zorientowała się, że za oknem pojawił się piękny, lekko zamglony widok Hogwartu. Słońce zachodziło pozostawiając jedynie krwawą łunę na niebie oświetlając szare mury zamku. 

Nagle jeden z Prefektów pojawił się w drzwiach.

-Za godzinę wysiadamy, lepiej ubierzcie się w szaty-burknął zmęczonym głosem, po czym poszedł dalej mrucząc przeklęństwa pod nosem i przewracając oczami.

Luke zmarszczył brwi. Już mógł stwierdzić, że jego życie w tej szkole będzie trudne...

Wstał i zaczął się przebierać ponuro patrząc na zamek majaczący za jeziorem.

"Nie jestem tu by znaleźć przyjaciół...ani by nauczyć się podrzędnej magii....wiem, że On tu jest...."

Chłopak podrapał się po karku. Voldemort czekał.

Spadkobierca Czarnego Pana |Harry Potter|Where stories live. Discover now