Rozdział 8

300 28 0
                                    

Starzec stanął w lustrze patrząc w jego toń. Przyglądał się dłuższą chwilę matowemu i nie wyraźnemu odbiciu, po czym spojrzał z powrotem na zdezorientowanego oraz lekko przerażonego chłopca.

-Luke Evans...-powiedział spokojnie i wbił swoje ciemne oczy w jego twarz.

Chłopiec zbladł czując, że dyrektor Hogwartu wie o jego powiązaniu ze śmierciożercami, ale wiedząc, że i tak nie może nawet uciec przed nim stał, chcąc pokazać dumę ze służenia Czarnemu Panu. 

-...biedne dziecko...-mruknął mężczyzna, a jego wzrok jeszcze bardziej złagodniał.-...Dobrze wiem, że jesteś naznaczony przez Niego.....nie przyjąłem cię jednak do tej szkoły by linczować cię za błędy twojego ojca, czy dziadka, ale mam nadzieję, że znajdziesz własną ścieżkę i przyjaciół w tej szkole.

-Nie ma mowy, że zdradzę swojego Pana! Lepiej teraz mnie zabij, bo gdy urosnę w siłę, zrównam cię z ziemią!-warczał chłopiec.

-....-mężczyzna zrobił dwa kroki w kierunku chłopca i spokojnie go wyminął oraz stanął przy drzwiach.- Każdy kiedyś osiągnie limit. Masz swoją własną moralność, zastanów się czy pasuje ona do moralności, lub raczej jej braku, Voldemorta, czy raczej to co aktualnie myślisz, jest tylko tym co Oni chcą byś myślał....w końcu poczujesz się pusty...osamotniony...niepotrzebny, jeśli dalej będziesz przeczył sam sobie, Luke. Mimo, że jestem pewny, że się zmieni twoje postrzeganie tej szkoły, to nadal jesteś niebezpieczny dla uczniów....twoje zaklęcia runiczne nie uchronią cię przed karami, chłopcze...

Uśmiechnął się ciepło.

-Mam nadzieję, że to spóźnienie z rana się nie powtórzy.

Starzec wyszedł spokojnie i zamknął za sobą drzwi. Evans patrzył chwilę za nim, przerażony. Jego runy....nie działały na dyrektora....co więcej...ten miał go na oku...i nie krył się z tym...czy to znaczy, że ma związane ręce w tej szkole? Już stał się nie przydatny? To znaczy...że jego Pan będzie mógł go zabić...?

Podrapał się nerwowo po głowie. Myślał, że on i jego ojciec przechytrzyli starca! Że on będzie mieć tutaj wolną rękę! Że będzie mógł żyć tutaj jako niezauważony szpieg...jednak...byli zbyt aroganccy. Czy to znaczy, że jego misja jest już nic nie warta i powinien się wycofać? Z drugiej strony wątpił by Dumbledore, nie ruszył za nim w pogoń, skoro ma tak wielkie poczucie obowiązku co do jego osoby.

"Niech próbuje....mnie nie zmieni zwykłymi słowami..." Burknął w myślach.

Chwilę stał w miejscu zastanawiając się nad swoim położeniem. Podniósł głowę i spojrzał ponownie na lustro. Nie miał pojęcia czym jest, ani dlaczego pokazuje mu coś takiego.... Podrapał się po szyi, czując że nie tylko nie powinien tego widzieć, ale i nie powinien o tym nikomu mówić.

Przed jego oczami stała uśmiechnięta od ucha do ucha rodzinka. Jedno dziecko oraz dwójka rodziców, którzy trzymali swoje dłonie na ramionach chłopca. Dzieciak miał czarne włosy, lekko niesfornie opadały mu na czoło i okulary. Uśmiechał się radośnie i dumnie stojąc w koszuli oraz swetrze ze znakiem Gryfindoru na prawej piersi. Obok niego stało najpewniej małżeństwo. Kobieta o długich rudych włosach patrzyła z miłością na swoje dziecko i uśmiechała się co chwilę w kierunku Luke'a. Mężczyzna natomiast był wysoki i jak chłopiec miał nieokiełznaną, ciemną burzę włosów i okulary. Uśmiechał się co chwilę spoglądając z dumą na syna, a zaraz po tym przenosił wzrok na Evans'a, który stał stresując się każdym ich spojrzeniem. Wbił więc wzrok w chłopca, który radośnie kiwał się w przód i w tył. Miał takie same oczy....takie same tak on i matka nieznajomego chłopca, zielone.

Nie mógł...nie potrafił wytrzymać jego spojrzenia. Oderwał szybko wzrok od lustra i zaczął uciekać przez korytarze, aż nagle wpadł na patrolującego....Snape'a....

Mężczyzna nie spodziewał się ataku, a tym bardziej wystraszonego pierwszoroczniaka wbiegającego w niego, tuż po rozpoczęciu nocnego obchodu.

Złapał więc go za szaty i podniósł na nogi.

-A ty czego tu szukasz?-warknął mocno ściskając jego ramię.

Evans rozbieganym i lekko przerażonym wzrokiem przejechał po twarzy nauczyciela. Mężczyzna już otworzył usta jednak nagle pojawił się Quirrell.

-C-c-co t-t-t-tut-t-taj się d-d-dzieje?-zapytał podchodząc do chłopca i mężczyzny.

-Dzieciak najwyraźniej się zgubił podczas nocnego spaceru-warknął Snape.

-W-w-w-więc p-p-poz-z-woli P-p-p-an, że-e-e go odp-r-r-owadzę-powiedział jąkający się śmierciożerca.

Severus Snape puścił chłopca, który nadal wydawał się być w szoku. Odwrócił się na pięcie i zaczął dalej iść patrolując swój korytarz.

Mężczyzna w turbanie spojrzał z pogardą na chłopca, który ku jego zaskoczeniu pokłonił mu się, a raczej jego Panu.

-To jedyna przysługa jaką ci wyświadczam dziecko. Nie zwracaj na siebie więcej uwagi.

Odszedł spokojnym krokiem, a Luke....mógł w końcu zacząć dyszeć. Jego serce biło o jego żebra, chcąc się uwolnić i uciec z jego ciała, czuł.....że nie powinien jednak iść za swoim przeczuciem...

Spadkobierca Czarnego Pana |Harry Potter|Where stories live. Discover now