Rozdział 30

136 16 6
                                    

Thomas siedział w pokoju myśląc na tym co zobaczył...co usłyszał. Luke miał więcej do ukrycia niż...nie...on od samego początku wiedział, o tym że zielonooki ma wiele tajemnic, ale to że udawał swoje uczucia oraz charakter...nie...to było za wiele. 

Wstał z łóżka i żegnając się szybko ze współlokatorami i z chęcią oraz nową ochotą skierował się do profesora Snape'a. Im szybciej się nauczy używać legilimencji, tym lepiej zrozumie Luke'a prawda? Teraz też miał nowe poczucie żeby się przyłożyć do poznania go, do pomocy mu. 

Z nowymi iskierkami w oczach ruszył na pierwsze zajęcia ze sztuki umysłu.

***

Luke opłukał swoją twarz zimną wodą i spojrzał przez okno łazienki. Był wczesny poranek....przynajmniej dla niego, bo dla większości świata była to późna noc. 

przygładził lekko swoje włosy wodą i przeciągnął się. Miał dość stania w miejscu. Jego Pan się niecierpliwił, a on nie potrafił złamać jednego dzieciaka. Co z niego za śmierciożerca!?

Zdenerwowany przeciągnął się i podrapał po karku. Musiał uprzykrzać życie Thomas'owi...więc dla czego jeszcze tego nie robił? Czemu...czemu nie chciał by Adams był taki jak on, poddany swojemu Panu. To przez...zazdrość? Boi się spaść na drugie miejsce? Nie....Luke po prostu nie chce być taki jak osoba, która jego złamała....jego ojciec, ale...on już nie żyje, a koszmar bycia obok niego nadal był żywy...dlaczego?

Potrząsnął głową. Nie mógł....zawieść Lorda Voldemorta.... nie mógł...

Niepewnie westchnął i podrapał się po szyi. Była jeszcze noc więc wrócił do swojego dormitorium i czekał na nadejście świtu.

***

Evans siedział zmęczony prze stole gapiąc się na swoje śniadanie. Co prawda czuł się głodny jednak nadal czuł ogromną niechęć do tego co przed nim stało. Od lat był zmuszony do tej samej rutyny włącznie z jedzeniem, która nigdy nie dawała mu przyjemności, ale jako idealna broń nawet raz nie pomyślał by ją zmienić, a teraz....czuł się mdle przez to. Jakby był bez wyrazu, bez osobowości, i to była prawda. Przecież idealna broń ma nie myśleć o tak przyziemnych i niepotrzebnych rzeczach jak wymyślne potrawy czy...tak dalej? 

Lekko zażenowany swoimi myślami zaczął żuć pokarm, który ledwo przechodził mu przez gardło.

Po kilku chwilach przed jego twarzą wylądował szary, ponury puchacz, który trzymał w dziobie zapieczętowany i nieoznaczony list dla niego. Luke nie śpiesząc się otworzył go i zaczął przelatywać wzrokiem po literach, aż lekko zadrżał widząc i rozumiejąc co jego Pan właśnie mu przekazał....jednocześnie, wcale nie rozumiał problemu....

"Syriusz Black został uwolniony z Azkabanu przez zdrajcę." Przeczytał ponownie to jedno zdanie chłopak. Kim był ten cały Black? A tym bardziej...zdrajca Czarnego Pana? Przecież nikt od lat nie był takim idiotom, by przeciwstawić się Lordowi Voldemortowi. List spalił się w jego palcach pozostawiając jedynie kupkę popiołu w jego dłoni, która szybko zleciała na podłogę.

Musiał się dowiedzieć czegoś o Syriuszu, skoro jego Pan ostrzega, że ten będzie dla niego problemem...a tym bardziej że zmierza właśnie do tej szkoły. 

List nie powiedział mu niczego...oprócz tego, że niebezpieczna dla niego osoba zmierza do Hogwartu. Nic. Zupełnie. Odrobinę czuł się zdenerwowany, ale...nie miał zamiaru "węszyć", przecież jego Pan wie ile powinien wiedzieć. Rozkazy się nie zmieniły. Miał sprawdzić Thomasa, tylko musiał być bardziej ostrożny. Nic więcej.

Luke chwycił się za głowę. Miał mieszane myśli, które kotłowały się w jego głowie. Z jednej strony chciał się dowiedzieć kim jest ten mężczyzna, z drugiej strony...przecież jego Pan....

Westchnął ciężko. Czemu te myśli, aż przyprawiały go o ból?

Zadrżał lekko i już zamierzał wstać, gdy jakaś ręka uderzyła go w ramię i posadziła z powrotem na ławce. Spojrzał na chłopaka, który ośmielił się go tknąć i o dziwo rozpoznał go. Był to jeden ze starszych uczniów, który bardzo chełpił się byciem w gangu Gryfonów. Cóż....Luke'a nie za bardzo to obchodziło, od to dzieciaczki postanowiły się zabawić w śmierciożerców...przynajmniej tak słyszał. Nie miał pojęcia co ich banda miała wspólnego z prawdziwymi czarnoksiężnikami w tych debilnych główkach, ale nie mieszał się w nie swoje sprawy.

Obok Evans'a zasiadło kilku innych proszących się o śmierć dzieciaków, a on czekał niewzruszony.

-Słyszeliśmy, że kujon taki jak ty....-zaczął pierwszy o blond włosach, ten który śmiał go dotknąć.

-...chętnie wam wpieprzy za naruszanie jego przestrzeni prywatnej-syknął tak cicho że tylko najbliższe osoby usłyszały. Spojrzał morderczym spojrzeniem na chłopaka i zmroził wszystkich w całej sali swoją aurą.- Radzę trzymać łapy przy sobie, bo jak takie robale jak wy wejdą mi znowu w drogę, to nie wszystkie kości będziecie mieli całe...lub marzcie by jakieś pozostały-warknął cicho, wstał i odszedł dumnie, pozostawiając ich za sobą, wraz z chmurą czarnej magii. Mimo wszystko był mordercą, zastraszanie i uwalnianie magii było dla niego zwykłą grą, zabawą.

Luke wyszedł przed Wielką Salę nie zwracając uwagi na otoczenie i niczym maszyna idąc przed siebie. Wtem dłoń zacisnęła się na jego ramieniu, a on dojrzał blond czuprynę...Malfoy'a. Uniósł z zaskoczeniem jedną brew i czekał aż ten się odezwie.

-Nie narażaj się im-mruknął cicho, a Luke westchnął na jego słowa.

-A myślałem, że powiesz coś mądrego-prychnął.- Raczej niech oni nie "narażają" się mi.-powiedział wyniośle i zostawił chłopaka samego.

Spadkobierca Czarnego Pana |Harry Potter|حيث تعيش القصص. اكتشف الآن