Rozdział 20

151 20 4
                                    

Thomas oraz reszta siedziała w jednej z karocy w wyraźnie napiętej atmosferze. Nie wiedzieli co myśleć, a tym bardziej jak się zachować. Byli w niej sami co dawało ułamek im prywatności, czego aktualnie potrzebowali by omówić to co niedawno zobaczyli.

-Jesteś pewny?-zapytał Draco starając się zachować powagę i spokój.

-Pytasz się kolejny raz o to samo! Tak jestem! Nie czuliście tego? On nas nienawidzi!-warknął Weasley.- To na pewno on zrobił to Gi....

-RON!-warknęła na niego Granger.- To, że wyraźnie nas nie polubił nie oznacza, że jest Śmierciożercą! Przestań oskarżać każdego o to co przytrafiło się twojej siostrze-upomniała go. Miała dość pokazywania palcem na każdą osobę, która mogła być za to odpowiedzialna, Snape, Roselin...wszyscy których nie lubił byli dla niego podejrzani i wskazywał na nich jakby byli winni...teraz oskarżał nieznanego im chłopka.- Wiesz może jak ma na imię?

-Nie, ale....

-I najpewniej on sam cię nie zna-powiedział Thomas.- Panikujesz. Dyrektor na pewno już ma podejrzanych i sam się tym zajmie-starał się uspokajać przyjaciół. Nie chciał kłótni...a tym bardziej, że....te oczy...kojarzył je....ale nie mógł sobie przypomnieć skąd.

-Gdyby mógł się tym zająć już pewnie sprawę by rozwiązał-warknął rudzielec.

-To nadal nie powód by wściekać się na każdą osobę, która spojrzy na ciebie krzywo-westchnął chłopak.-...Może zajmijmy się czymś milszym?-zapytał, ale nikt nie poprowadził z nim konwersacji, bo zaledwie minutę później już wysiadali przed główną bramą Hogwartu.

Spokojnym krokiem szli przez korytarze przebrani już w szaty, by wejść do Wielkiej Sali. W tamtym roku wiele się wydarzyło...oprócz wypadku z Ginny, Ron zaczął być coraz bardziej podejrzliwy i nawet jego bracia mieli problem by z nim normalnie rozmawiać, więc mimo zakazów i niechęci innych uczniów, Thomas oraz Draco zaczęli się dosiadać do dwójki Gryfonów przy stoliku czerwonego domu. Kilka razy dostali za to po głowach od innych studentów, nie tylko od Gryfindoru, ale nauczyciele starali się uciszyć te bójki, nie tylko znali przyczynę, ale i również wiedzieli że nie powstrzymają ich przed tym, co więcej....nie było to zabronione w regulaminie. Wybrali więc jeden najdalszy koniec stolika i tam ustawili swoje własne miejsce, gdzie nikt im nie przeszkadzał...a oni zeszli większości osób z oczu.

Nie przejmując się więc negatywnymi spojrzeniami przysiedli się do stolika i czekali na rozpoczęcie Ceremonii, jednak....ich uwaga mimowolnie została skierowana wprost na pewnego chłopaka o brązowych włosach i zielonych oczach, tak chłodnych, że aż zmroziły ich w pociągu. Ku ich zaskoczeniu, chłopak nie podszedł do stolika Ślizgonów....co więcej....miał na sobie szaty Gryfindoru i właśnie tam się przysiadł...w tłumie...praktycznie schowany niczym niewidoczny element, jednak jego oczu nie dało się nie zauważyć....a tym bardziej zainteresowania jakie tworzył wokół siebie, jakby....nikt go nie znał.

-Samotnik?-zapytał się sam siebie czarnooki Puchon.

-Najwyraźniej....-odparł Ślizgon i westchnął.- Mam złe przeczucia co do niego...

-Aha!-warknął Weasley.- Więc ty też...

-Ale ja nie mam zamiaru go o nic oskarżać...po prostu...ma nieprzyjemny wyraz twarzy i aurę....skup się Weasley-mruknął. Nie chciał za bardzo naskakiwać na przyjaciela. Rudzielec był głośny...butny i nie wiele myślał przed ingerowaniem...co było jego znaczną wadą, jednak miał chwile gdy był spokojny i widział więcej niż inni, dlatego Malfoy nie porzucał jego oskarżeń, ale zanim cokolwiek by zrobił.....musiałby dostać idealne potwierdzenie swoich przypuszczeń.

Ceremonia mijała, a Thomas nadal ukradkiem obserwował chłopaka, który zdawał się....nie widzieć tego, co jednak dziwniejsze czarnooki dostrzegł kilka drgnięć kącika ust chłopaka, ale były tak niewyraźne, że mógł sobie je jedynie wyobrazić.

- Mam nadzieję, że w tym roku również będziecie zacieśniać więzy między sobą-odrzekł dyrektor kończąc swoje zwyczajowe powitanie. Rozpoczęła się uczta, podczas której niewielu oglądało się za Luke'iem. Ten jednak był bardzo zadowolony z obrotu spraw. Nie musiał nawet zbytnio się wysilać, bo najwyraźniej Adams już był mocno zainteresowany jego osobą....czyli...nie musiał się specjalnie często pokazywać przed jego oczami...ma dobry start.

Przez chwilę Evans oraz Dumbledore zawiesili na sobie intensywne spojrzenia, jednak nikt tego nie zauważył....ale chłopak wiedział, czego chce starzec...kolejne przesłuchanie. Dopiero co wrócił z wakacji, a on już musi wracać do jego gabinetu i kłamać, że nie wie nic o Ginny....dość ciężki przypadek człowieka, który za dużo wie i wtrąca się w nie swoje sprawy.

Gdy ceremonia się zakończyła on jako jedyny skierował się wprost do gabinetu dyrektora, gdzie poczuł lekkie zdziwienie, wiedząc starszego mężczyznę wyraźnie zapatrzonego w Dumby'ego. Gdy jednak zamknął za sobą drzwi nieznajomy spojrzał na niego ze złością i nienawiścią wypisaną na twarzy, by po chwili wyrażała zaskoczenie i lekkie przerażenie.

-Tak?-zapytał Luke wyraźnie ignorując intruza.

-Luke...to Artur Weasley, ojciec Ron'a, Gorge'a Fred'a....oraz Ginny....-powiedział dyrektor wyraźnie naciskając na imię dziewczyny.

-Mhm...ta..-mruknął chłopak nawet nie głowiąc się przywitaniem.- Mogę już iść?-zapytał wyraźnie niezaaferowany jego słowami.

-Chcę żebyś....-zaczął najstarszy z nich.

-Przyznał się do karalnego czynu?-zapytał przerywając mu i unosząc brew.

-..żebyś wypił Veritaserum....i powiedział nam, że nie masz żadnego związku z wydarzeniami z ostatniego grudnia-powiedział dyrektor wskazując na buteleczkę, a chłopiec przewrócił oczami, podszedł do stolika gdzie stała butelka i bez ostrzeżenia wypił ją duszkiem, po czym spojrzał w oczy mężczyzny.

-Nie zrobiłem krzywdy Ginny Weasley, uprzedniego grudnia-powiedział wyraźnie zadzierając nos do góry, po czym widząc skonsternowaną twarz dyrektora, uśmiechnął się wilczo.- Próbuj dalej dyrektorze....wiedziałeś tylko o Obliviate...a zapewniam cię....mam ich znacznie...znacznie więcej-prychnął mu w twarz i wszedł nawet się nie oglądając za siebie.

Dyrektor i Pan Weasley stali przez chwilę w ciszy, aż urzędnik spojrzał na Dumbledore'a.

-Co...co miało znaczyć dyrektorze...?-zapytał niepewnie.

-To...że Luke jest odporny na Veritaserum...-mruknął zaciskając dłonie na materiale swojej szaty.

-J-jak? Nie mógł wypić odtrutki...

-Ma swoje własne sposoby....te same, które używał, by przez dwa lata być niczym duch pośród murów tej szkoły....nawet nauczyciele go nie pamiętają....-mruknął.-...wybacz mi przyjacielu...-westchnął.- Wiem, że to on...i chciałbym go przynajmniej zmusić do przyznania się...ale dopóki ktoś do niego nie przemówi, nadal będzie podążać za Voldemortem...

-V-Voldemortem?

-Tak....niestety...


Spadkobierca Czarnego Pana |Harry Potter|Where stories live. Discover now