Rozdział 4

462 43 4
                                    

Luke szedł korytarzem w swojej czarno-czerwonej szacie. Starał się odrobinę poluzować kołnierz koszuli szarpiąc dziko za niego. Jego brew lekko drgała gdy jakikolwiek odgłos rozdzierał ciszę, większość osób było już na lekcjach i z przyjemnością większą lub mniejszą, chłonęło wiedzę. Jednak on nie śpiesząc się szedł spokojnym krokiem w stronę sali do transmutacji, to był już jego trzeci dzień w tym ogromnym zamku, a on nadal nie bardzo pamiętał jego ułożenie, może to przez ruszające się schody, może sale, które wędrowały po piętrach, jednak....to nie były główne powody jego zaniedbania, przecież mógł wstać wcześniej i szukać tej sali, ale....nie miał powodu by śpieszyć się. Dzięki ojcu miał wiedzę przekraczającą czwarty rok, a jego nietypowa...."zdolność" pozwalała mu wejść do klasy i nie otrzymać kary przez nauczyciela. Czuł się praktycznie nietykalny, więc nie miał powodu by być szczególnie przykładnym uczniem. 

Evans szedł raz po raz poprawiając szaty, zupełnie zatracony w myślach. Klnąc i przeklinając swój zapchlony los oraz przeznaczenie, które wrzuciło go do tej szkoły dla nieudaczników, wpadł na jeden ze słupów idealnie uderzając twarzą w zimny mur. Zaskoczony szatyn upadł na tyłek, a z jego ust wypadła wiązanka w stronę martwego zamku, który cały czas robi mu na złość.

Wtem tuż przed jego twarzą pojawiła się wyciągnięta dłoń, a szczery, promienny i ciepły uśmiech zabłyszczał na ustach...Thomasa. Ten jakby nic praktycznie chwycił za ramiona, drobniejszego od siebie chłopaka i postawił go do pionu, po czym przyjaźnie otrzepał ramiona z kurzu.

-Cześć! Jesteś pierwszoroczniakiem?-zapytał przyjaźnie.- Jestem Thomas Adams, uczeń drugiego roku, potrzebujesz pomocy by znaleźć...

-NIE!-warknął i jednocześnie krzyknął Luke, gromiąc brązowookiego wzrokiem. Minął go jednocześnie uderzając ramieniem w chłopaka. Nim starszy zdążył cokolwiek powiedzieć, Evans zniknął za rogiem, cicho klnąc pod nosem.

Zaskoczony czarnowłosy patrzył się w szoku na chłopaka i wydął usta.

-Nie miły-wydął usta w podkówkę, a nagle w jego głowie pojawiła się szara plama. Chłopak zamrugał i potrząsnął głową.-Zajęcia...!

Zaczął biec dalej korytarzem, zupełnie zapominając o nieprzyjemnym chłopaku.

Luke pełen morderczych intencji wszedł do klasy zakłócając ją. Ukłonił się lekko w stronę nauczycielki, która zwróciła na niego uwagę.

-Bardzo przepraszam za spóźnienie, profesor McGonagall-powiedział spokojnym tonem.

-Zgubiłeś się?-zapytała kobieta podchodząc do stolika i zakreślając obecność chłopca, jako spóźnienie, był jedyną osobą w tym dniu, który się spóźnij, więc nie miała problemów mimo że...nie pamiętała go.

-Nie, pani profesor, zostałem potrącony na korytarzu i trochę zajęło mi pozbieranie się-mruknął używając Thomasa Adams'a jako dobrej wymówki.

-Bójka już w drugim dniu szkoły?

-Nie, raczej...wypadek-powiedział chłopak.

Kobieta kiwnęła głową i kazała usiąść chłopcu na miejscu, gdy tylko odwróciła się w stronę tablicy, miała zamiar poprosić go o zostanie po lekcjach...jednak....gdy tylko oderwała od niego wzrok, zapomniała zupełnie o nim i kontynuowała dalej lekcje.

Luke usiadł przy Weasley'u nadal w myślach klnąc i planując zemstę na tym durnym Puchonie. Westchnął cicho, chcąc mocno uderzyć czarnowłosego w twarz, nie musiał mieć powodu, po prostu ten głupi uśmiech oraz jego aura, były dla niego nie do zniesienie. 

Podrapał się po głowie mocno wbijając palce w skórę głowy. Nie chciał myśleć o tym Adams'ie, miał inne plany....inne zadanie na głowie. Wewnętrzny Krąg, a głównie jego ojciec, nie wysłał go tutaj, by siedział na tyłku uczył się lub "szukał znajomości". Kamień Filozoficzny, miał być jego łupem i w przeciwieństwie do głupich Malfoy'ów, którzy kłaniali się Czarnemu Panu, tylko gdy widzieli go przed sobą, oni planowali...od lat jak sprowadzić swego Pana w pełni chwały. Dlatego on tutaj był. Miał go sprowadzić z powrotem i służyć lepiej od jego ojca. Będzie od niego lepszy.

Wyprostował się gdy tylko usłyszał jak profesor zakończyła lekcje. Wszyscy wybiegli z klasy by czym prędzej pojawić się na kochanych przez wszystkich zajęciach z eliksirów. Luke szedł z tyłu grupy, młodych Gryfonów, którzy szeptali do siebie.

-Podobno Snape, to zrzędliwy nauczyciel, który faworyzuje Ślizgonów.

-Ta, podobno jest przerażający, a jego długi spiczasty nos wkłada aż do kociołka.

-Pewnie potrafi "wyniuchać" każdy składnik w nim-zaśmiał się jeden z Gryfonów.

-Pewnie te tłuste, ulizane włosy wchodzą do kotła i niszczą eliksir, przez co tak wiele osób oblewa.

Luke cicho zazgrzytał zębami na te komentarze. Gryfoni na prawdę działali mu na nerwy. Snape był znanym profesjonalistą, jego techniki i skróty w gotowaniu eliksirów były wysławiane nie tylko w całej Brytanii, słyszano o nim nawet na dalekim zachodzie, gdzie bycie wirtuozem mikstur jest wpisane w krew, nic dziwnego że ten marudny profesorek był zmęczony nauczaniem, głupich i irytujących naśladowców Godric'a Gryfindor'a. Żałośne.

Wtem czarna szata przecięła mu drogę i zaczęła sunąć krok w krok za dwójką nabzdyczonych pierwszoroczniaków. Perfidny uśmiech wdrapał się na usta chłopaka, gdy profesor Severus Snape podsłuchiwał wymianę uwag dzieci na temat swojego wyglądu i profesji. Wtem ciężkie dłonie padły na ramiona chłopaków, podrywając ich za szaty do góry.

-Bardzo mnie martwi, że podważacie moją wiedzę....może przekonamy się jakie doświadczenie wy macie z eliksirami, może się czegoś nauczę?-zapytał przytrzymując ich za szaty. Cały rocznik Gryfonów, patrzył w przerażeniu na swoich, uwięzionych w uścisku Snape'a, przyjaciół.

Luke uśmiechnął się i wyminął ich cicho rzucając do jednego z chłopaków spojrzenie.

-Powodzenia, śmiecie-parsknął. Ci chcieli się wyrwać nauczycielowi i sprać Gryfona, który był przeciw nim, ale gdy ten tylko zniknął w tłumie...oni....zapomnieli...

*****************************************************************

Może chcielibyście mały prezent na Mikołajki....co sądzicie?

Spadkobierca Czarnego Pana |Harry Potter|Where stories live. Discover now