Rozdział 21

139 20 6
                                    

Luke wszedł do swojego pokoju mając nadzieję, że przeżyje resztę wieczoru bez kolejnych głośnych krzyków i marudzeń, jednak gdy tylko pojawił się w drzwiach wszyscy spojrzeli na niego oceniająco i wrogo, a on już wiedział...nie będzie to miły cichy czas...nie taki jak poprzednie dwa lata. 

Bez słowa podszedł do swojego łóżka i zaczął się wypakowywać.

-Co tu robisz?-odezwał się Ron intensywnie wrogim tonem.

-A co mogę robić w dormitorium?-odparł pytaniem, na pytanie, Evans.

-Ty tu nie mieszkasz! Od dwóch lat to łóżko...-warknął rudzielec jednak zielonooki przerwał mu chcąc ukrócić kłótnię i kłaść się spać.

-To łóżko należy do mnie od dwóch lat. Jak mi nie wierzysz to zapytaj się McGonagall, a ona pokaże ci plan, gdzie widnieje MOJE nazwisko-warknął i spiorunował Weasley'a oraz gapiów wzrokiem wywołując u nich dreszcz, był z nich najniższy ale i najbardziej niebezpieczny, dobrze o tym wiedzieli patrząc jedynie w jego zielone ślepia.- To, że nie dostrzegasz nikogo poza swoją dupą, nie oznacza, że inni nie istnieją Weasley! 

Chłopak udając oburzenie zaczął się przebierać w piżamę. Wszyscy oprócz upokorzonego rudzielca wrócili w ciszy do swoich zajęć, rozmawiając między sobą przyciszonymi głosami, by po chwili pójść w ślady brązowowłosego i przebrać się by zakończyć ten długi dzień.

Jednak Ron wbijał w niego zdenerwowane, pełne morderczych intencji spojrzenie. Nie żeby do tego nie przywyknął przez lata, ale czuł wściekłość, że ten...ten...zdrajca krwi, aż śmie myśleć, że to zrobi na nim wrażenie. 

Przekręcił się więc na bok i spojrzał na niego wbijając swoje ślepia w niego z czystą odrazą i nienawiścią. Po zaledwie sekundzie rudowłosy zadrżał przerażony i wycofał się chowając pod kołdrę.

"Czyli będę najpierw musiał się pozbyć kilku twoich przyjaciół Thomas....są zbyt drażliwi" Zaśmiał się Evans w myślach.

Jak zawsze zasnął płytkim i urywanym snem, mimo że ciężar stojącego i kontrolującego go ojca zniknął już dwa miesiące temu. Nadal jednak nie mógł zupełnie odciąć się od tego poczucia ciągłego zagrożenia...

Wstał wcześnie rano i lekko się przeciągając szybko ogarnął poranną toaletę by jak zawsze szybkim krokiem skierować się do jadalni o wiele wcześniej niż każdy inny..."normalny" uczeń. Nie lubił tłumów, a to dawało mu poczucie prywatności bo zazwyczaj ledwie maruderzy lub osoby po ciężkiej nocy wstawały tak wcześnie...no i zazwyczaj było ich pięciu lub sześciu na całą salę, więc Evans miał całkiem sporo miejsca dla siebie.

Spokojnie skończył śniadanie gdy drzwi Wielkiej sali rozchyliły się mocniej, największa fala uczniów właśnie ruszyła w ich stronę. Chłopak uśmiechnął się lekko pod nosem i wstał od stołu praktycznie nie kończąc ostatnich kęsów. Czas zacząć zabawę.

Wstał i zaczął powolnym krokiem iść w stronę wyjścia a tłum przedzierał się do środka. Luke wiedział, że czarnowłosy jest w jego samym środku. Za dobrze znał jego rutynę. Przecież przez ostatnie dwa lata nienawidził go i unikał...jednak by robić to dobrze i sprawnie musiał poznać jego ruchy. Wszedł więc mimo obrzydzenia w tłum i zaczął się przedzierać. Gdy w kąciku oka mignęły mu czarne, krucze kosmyki od razu skierował się w stronę chłopaka. Wtem wbił się w niego ramieniem, udając wypadek i przyciągając jego uwagę na siebie. Złapał wzrok czarnych tęczówek i przytrzymał go na parę sekund, tak by go zaciekawić, ale nie przestraszyć, po czym gwałtownie przerwał kontakt wzrokowy i wyszedł na korytarz przed Wielką Salą. Przez chwilę czuł na swoich włosach spojrzenie starszego, ale nawet nie ważył się oddać mu spojrzenie.

Zniknął w korytarzu praktycznie od razu. Musiał najpierw zwrócić jego uwagę na siebie...potem mógł eliminować przeszkody...chociaż nie zaszkodziłoby trochę dobrej reputacji...w końcu przez te dwa lata nie miał żadnej, a teraz miał gorszy start przez to...musiał się odrobinę wysilić i porobić innym długów u siebie...a gangi uczniów...będą do tego idealnym narzędziem.

Nagle Luke przystanął i spojrzał wprost przed siebie chwytając wzrok...Remus'a Lupin'a, który nie krył się z niechęcią zawartą w jego wzroku. Cóż...to tylko jeden nauczyciel...poza tym, ten na pewno go pokocha, jak wszyscy był świetnym uczniem, nie opadającym na niższe stopnie niż celujące...nie było mowy by nauczyciel go nie polubił. Podszedł spokojnym krokiem do niego i kiwnął głową.

-Dzień dobry-mruknął pod nosem czując się pewnie. Zaskoczy tego śmiecia. Nie ważne o co się go zapyta, czy jakie zada mu zadanie, wykona je perfekcyjnie...jak perfekcyjna maszyna, jak idealny sługa jakim jest.

-Witaj...-mruknął profesor.- Jak ci na imię? Nie pamiętam byś kiedykolwiek się mi przedstawiał-oznajmił dość oschło.

-Luke Evans-powiedział dumnie chłopiec, a mężczyzna kiwnął głową, przyjmując tą wiadomość. Zielonooki tylko czekał na pierwsze pytanie. Spodziewał się pytań o swoją przeszłość lub jakieś pytanie o zaklęcia, swoje doświadczenie. Spodziewał się tylu rzeczy i na wiele się przygotował....jednak to pytanie zmiotło go z ziemi.

-Masz przyjaciół?-zapytał Lupin, a brew Luke'a drgnęła, co uszło uwadze mężczyźnie.

Evans przez kilka sekund milczał, aż lekko zirytowanym głosem odpowiedział.

-Nie. Nie mam i nie potrzebuję-burknął jakby urażony pytaniem. Najpierw Dumbledore zatruwał mu życie tym...a ten jest równie wielkim idiotom co on.

-Szkoda...przydaliby ci się, bo masz paskudny charakter, który trzeba stępić-oznajmił mężczyzna i spokojnym krokiem skierował się w stronę Wielkiej Sali, zostawiając zaskoczonego i wściekłego chłopaka samego ze swoimi myślami.

Spadkobierca Czarnego Pana |Harry Potter|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz