Rozdział 36

359 22 19
                                    

Podejrzenia Marinette okazały się słuszne. Nikt nie był zadowolony.

Adrien wydawał się wstrząśnięty. Julio nie powiedział ani słowa, stał tylko w swoim zwyczajowym bezruchu, brwi zmarszczył z zamyślenia, tatuaże przesuwały się po jego przedramionach i karku. Pani Agreste zgryzła wargi, Mirabelle z Alyą wymieniły szeptem kilka uwag, Nino zamilkł.

Chloe wpadła w furię. Marinette nie pamiętała połowy słów wykrzyczanych jej prosto w twarz, doskonale uderzyło w nią jednak ostatnie zdanie.

— Jeśli przyjdzie co do czego, ty mu przekładasz jojem przez głowę, Marinette. Ja nie mam zamiaru.

Słowo „zabić" nie mogło przejść jej przez gardło. Nie po to dostali miraculum, by zostać zmuszonym do takich kroków.

Wiedziała, że reszta zgromadzenia unika jej wzroku. Wiedziała, co to oznacza. Sama weźmie odpowiedzialność za złożoną obietnicę.

Tak więc zaczęli.

Dwie osoby naprzemiennie obserwowały magazyn, w którym kiedyś Marinette znalazła Mirabelle. Bastien potrafił rozrysować go z pamięci – całą mapę korytarzy, będących istnym labiryntem, od kiedy postawiono w halach ścianki działowe, pary drzwi, o których istnieniu nie mogli mieć pojęcia. Przy niektórych kwestiach posiłkował się pomocą Mirabelle, która wyraźnie przestraszona, reagowała dreszczem niepokoju, za każdym razem, kiedy spomiędzy warg Bastiena wydobyło się jej imię, wypowiedziane w ten dziwny obślizgły sposób.

Czasem nazywał ją ma belle, na co Chloe dostawała czystej furii. Nigdy nie zostawiała ich w pokoju samych, siedząc obok na dębowych krzesłach, wykazując zupełnie zerowe zainteresowanie rozmową i piłując paznokcie. Marinette nie uszły jednak jej ukradkowe, chłodne spojrzenia za każdy razem, kiedy Bastien stawał nieco zbyt blisko.

— Bastien, obrzydliwa perełko ty moja, jakbyś mógł postąpić dwa kroki do tyłu, inaczej, obawiam się, już nigdy nie odzyskasz ręki — odezwała się pewnego wieczoru, z wielkim skupieniem malując paznokcie, kiedy Bastien przesunął palcem po projekcie mapy kilka centymetrów od dłoni Mirabelle. Chłopak natychmiast postąpił krok do tyłu.

Można było mu zarzucić wiele rzeczy – poczynając od niewybrednych komentarzy aż pod zbyt duże upodobanie do soli („biedaczek, wykituje na kamienicę nerkową, zanim zdąży nam jakkolwiek pomóc") – ale szanował narzucone mu warunki. Nie starał się wychodzić z przeznaczonego dla niego pokoju, nie zbliżał się do żadnego z nich, a za Marinette jedynie wodził wzrokiem. Na wspomnienie jego spojrzeń dreszcze przechodziły po plecach, ale po za nimi i paroma wybuchami szaleńczego, nieopanowanego chichotu, po jakich zazwyczaj zostawiali go w samotności z niepokoju, że może zrobić coś niespodziewanego, zachowywał się zupełnie normalnie.

No i bał się Chloe, a Marinette doskonale potrafiła zrozumieć, dlaczego, biorąc pod uwagę jej wybuchową, nieprzewidywalną postawę. Dziewczyna była zbyt podobna do jego matki, by na widok jej spojrzeń, nie cofał się z nietęgą miną.

Pewnego razu, pod osłoną nocy, Marinette wybrała się do magazynu samotnie, korzystając z tego samego przejścia, za pomocą którego odnalazła niegdyś Mirabelle. Jej przypuszczenia się potwierdziły – magazyn był kompletnie opuszczony, zakurzony i White Lady na pewno od dawna stacjonowała już gdzie indziej. Patrole ograniczyli do jednoosobowych i poszerzyli ich zakres. Żadne z nich nie widziało powodów, żeby spędzać tam czas, a jednak tyle raz już potknęli się o własną pychę, że dmuchali na zimne, patrolując wciąż i w kółko okolice magazynu.

— Marinette?

Prawie, że podskoczyła na dźwięk głosu Adriena. Nie zauważyła, kiedy zwlekł się z łóżka i stanął obok kanapy, na której zwinęła się pod puchatym kocem, obserwując żółte, pozbawione gwiazd niebo nad Paryżem.

Nie Opuszczam - White Lady || miraculousWhere stories live. Discover now