Rozdział 12

1.3K 99 47
                                    

— Marinette, powinnaś pójść do domu — Nino położył rękę na ramieniu przyjaciółki i spojrzał na nią zmartwiony. Dziewczyna siedziała tu już którąś godzinę wlewając w siebie hektolitry kawy.

Dziewczyna potrząsnęła głową i podniosła się chwiejnie z plastikowego krzesełka.

— Muszę go zobaczyć — odparła ochrypłym głosem i otarła policzki z zaschniętych łez.

— Marinette — młody DJ podążył zmartwiony za granatowowłosa, która kroczyła korytarzem w kierunku niskiego doktorka o płowych włosach.

— Przepraszam — Dupain-Cheng popukała go w ramię, mężczyzna odwrócił się zdziwiony odrywając wzrok od trzymanych w ręce papierów — chce zobaczyć Adriena Agreste.

Mężczyzna zamrugał małymi oczkami schowanymi za grubymi szkłami okularów.

— Eee... Ale ja... On jest nieprzytomny — zauważył inteligentnie lekarz.

Marinette przewróciła oczami.

— Więc pragnę zobaczyć jego nieprzytomnie ciało — rzuciła sarkastycznie krzyżując ręce na piersiach. Lekarz zamrugał swoimi malutkimi, świńskimi oczkami, a Nino zerknął na nią podejrzliwie spod półprzymkniętych powiek. Może to za duża ilość kofeiny jej zaszkodziła...?

— Ja... Eh, w takim razie proszę za mną.

Lekarz ruszył przez korytarz machając swoim tłusty brzuchem, a zrezygnowana Marinette podreptała za nim.

— Kto go wpuścił na medycynę — mruknęła do Nino, kiedy szli przez korytarz za przygrubawym lekarzem.

W końcu mężczyzna zatrzymał się przed białymi drzwiami. Uśmiechnął się do Marinette, dziewczyna zauważyła, że brakuje mu trzech przednich zębów. Wzdrygnęła się z obrzydzenia, ale odpowiedziała uśmiechopodobnym grymasem. Weszła ciężko do sali, a lekarz zamknął za nią drzwi. Z ulgą zauważyła, że Nino został na zewnątrz, za co była mu bardzo wdzięczna.

W pokoju było tylko jedno łóżko. Chłopak leżał na materacu, a jego pierś unosiła się równomiernie. Gdyby nie bandaż oplatający jego klatkę piersiową i zadrapana twarz dziewczyna pomyślałaby, że Adrien tylko śpi i zaraz otworzy swoje zielone oczka, przytulając ją na dzień dobry.

Przysunęła sobie krzesło i położyła głowę na jego klatce piersiowej wsłuchując się w mocne i pewne bicie jego serca. Przynajmniej to ją pocieszało.

Po policzkach pociekły jej łzy. Cholera tęsknota zaczęła dławić ją w piersi, zaczęła dusić się własnymi łzami, a powietrze w sali stało się nagle jakby gęstsze.

— To nie miało tak być... — wychlipała mocząc opatrunki. Blondyn cały czas leżał bez ruchu jak kamień, mimo jej usilnych modlitw, by ruszył chociaż jednym palcem — obudź się słyszysz... Masz się obudzić, palancie!

Wybuchnęła płaczem, a piekelny ból uderzył z nią całą mocą.

— To nie miało tak być...

----------------------------

Chloe schowała foliowy woreczek z zatrzaskiem do szuflady w komódce Marinette. Znajdowały się w niej już inne składniki, czyli łzy i ususzone przebiśniegi.

Drzwi otworzyły się, a blondynka podskoczyła w miejscu.

— No nareszcie! Co się stało, że...

Zamilkła w połowie. Stojąca w drzwiach Marinette była wymęczona i wymięta. Przekrwione oczy patrzyły na nią nieprzytomnie, a idący za nią Nino miał minę, jakby, właśnie wracał z pogrzebu.

— Adrien jest w szpitalu — odezwała się w końcu fiołkowooka. Przetarła zmęczone oczy.

— Co? — Chloe panicznym ruchem złapała ją za ramię — Jak!?

— On...

— Marinette! — z torebki dziewczyny wyleciało małe, czerwone kwami. Tikki dalej nie wybaczyła Marinette zostawienia jej w szkolnej toalecie, gdzie była narażona na różne nieprzyjemności, jednak odzywała się do niej w sytuacjach kryzysowych — wyczuwam Dinn!

— Co? — dziewczyna spojrzała na nią zdezorientowana.

Tikki przewróciła zniecierpliwiona oczami.

— To kwami White Lady! Była tu!

Trójka przyjaciół wymieniła znaczące spojrzenia, by potem jednocześnie rzucić się w kierunku drzwi. Biegli przez korytarze ślizgając się na polerowanych kafelkach i nie wyrabiając na zakrętach byle tylko jak najszybciej dotrzeć do głównego wyjścia.

Wypadli przed rezydencję, ale w ogrodzie nie było żywej duszy. Ulica co jakiś czas przejeżdża samochód, a jakiś znudzony przechodzień obrzucał obojętnym spojrzeniem okazałą willę. Żadnych śladów jakiegokolwiek odchyłu od zwykłego, nudnego dnia.

Granatowowłosa westchnęła zawiedziona i odwróciła się, by wejść z powrotem do domu. Nic z tego. Zanim zdążyła przekroczyć próg poślizgnęła się o świstem papieru leżący na ganku i wyrżnęła jak długa spotykając się boleśnie z podłogą.

Młody Lahiffe podbiegł do dziewczyny i pomógł jej wstać, za to Chloe złapała kartkę i przeleciała tekst wzrokiem. Gdy dobiegła do końca gwałtownie zbladła i drżącą ręką podała ją Marinette.

- Chyba powinnaś to przeczytać.

Mam twoich rodziców, Biedronko. Jeśli nie zjawisz się do czwartej obydwaj zostaną dosyć boleśnie zrzuceni z katedry Notre Dame. Bądź sama. Do zobaczenia superbohaterko.

-------------------

Ten rozdział jest ponad połowę krótszy niż pozostałe, jednak zmiany, które pojawiły się w związku z korektą zmusiły mnie do podzielenia go na dwie części.

Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z jej wyników, gdyż jest to ostatni korektorowany w tej turze rozdział i od czwartku lecimy już z normalnymi rozdziałami.

Mam nadzieję, że się spodobało.

Do następnego!

stingingrose

Nie Opuszczam - White Lady || miraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz