Rozdział 34

749 50 19
                                    

Adrien rzadko kiedy nie rozumiał Marinette. Pracowali razem tyle czasu, że komunikacja miedzy nimi przestała ograniczać się do słów. Odruchowo, bez większego zastanowienia, potrafił odczytać, co czuje i co ma na myśli ze specyficznego sposobu, w jaki zaciskała usta, wyrazu jasnych oczu lub miny, jaką przybierała. Obserwował ją tak długo, że czasami wydawało się, że nie ma takiej wersji Marinette, w żadnym świecie, której by nie odczytał.

Był to jeden z powodów, dla których bezgranicznie jej ufał – bo ją znał, a ona znała jego. Tyle czasu ze sobą spędzili, że nauczyli ufać sobie niezależnie od okoliczności i beznadziejności sytuacji w jakiej się znaleźli.

Nie było więc Marinette, której by nie ufał i nie potrafiłby zrozumieć. Tak sądził zawsze, od kiedy tylko ich współpraca przybrała realny wymiar. Do dzisiaj.

Miotał się po pokoju od czasu, kiedy Marinette zniknęła w łazience i nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Jej pokój był mniejszy niż jego, ale zdecydowanie bardziej okazały – pierwotnie przeznaczony dla gości przeróżnych bankietów, które organizował jego ojciec, z miękkim materacem, gładkimi ścianami i bezosobowym, ale ślicznie rzeźbionym umeblowaniem. Rezydencja utrzymana była w większości nowocześnie, ale do pokojów gościnnych matka od zawsze wprowadzała trochę stylu vintage.

Teraz starał się znaleźć sobie miejsce, czekając, aż dziewczyna zrobi, co miała do zrobienia. Przez jakiś czas spacerował miedzy oknem, a drzwiami, starając jakoś poukładać sobie to wszystko w głowie. Później opadł na fotel przy biurku, dostawionym później oczywiście - bo po co biurko w sypialni gościnnej - i oparł łokcie na stole, przymykając oczy. Dopiero teraz opuszczała go adrenalina całego dnia, czuł, jak zaczynają boleć go mięśnie.

Nie miał pojęcia, że kiedy trwał w śpiączce, wszystko było takie popaprane. Wiedział, że Stephen powrócił, słyszał jego głos w sali szpitalnej, gdy Marinette wręczała mu Miraculum Lisa, ale każdy z nich sądził, że chłopak naprawdę się zmienił. Sprawiał wrażenie, jakby chciał im pomóc. Kiedy się obudził, nikt nie tłumaczył, dlaczego albo po co – po prostu postawili go przed planem, w którego kontekście, Bastien znowu był tym złym. On sam czuł się zbyt zajęty, by pytać o powód, za bardzo zaabsorbowany jako takim powrotem do rzeczywistości, odnajdywaniem się z powrotem w realnym świecie, oswajaniem swojego ciała do normalnego funkcjonowania. Gdyby tylko wiedział, że Bastien ponownie próbował skrzywdzić Marinette... Odnalazłby go dużo wcześniej. Zabiłby z zimną krwią.

Tylko, istotnie, w czym byłby wtedy lepszy od niego?

Marinette mu nie powiedziała. A on to przegapił.

Jak mogła mu nie powiedzieć? Nic mu nie zdradziła, nie o tym, jak się do siebie z Bastienem zbliżyli. Był zazdrosny, wiedział, że całkiem bezpodstawnie, ale był. To Bastien podtrzymywał Marinette, by się nie złamała, kiedy jego nie było, nawet jeśli pod koniec on sam prawie ją zniszczył.

I dziewczyna to przed nim ukryła. Zawsze byli ze sobą szczerzy, starając się poukładać swoje partnerstwo, a później życie prywatne; wiedząc, że inaczej się nie da. Żadne z nich nigdy nie okłamało tego drugiego, aż do teraz.

Marinette się zmieniła. W niczym już nie przypominała Biedronki, którą poznał tego dnia, gdy Władca Ciem zaatakował po raz pierwszy. Okłamała go dla celu. Przestała być szczera z nim, a co gorsza, sama z sobą, wypierając to, co zaszło; udając, że nie miało to żadnego zdarzenia.

Odetchnął, słysząc otwierające się drzwi do łazienki i obrócił na krześle. Marinette stała w drzwiach, owinięta w jedną ze swoich ciepłych bluz i we włosach spiętych w drobny, rozlatujący się koczek. Zamarła zaskoczona na jego widok.

Nie Opuszczam - White Lady || miraculousTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang