Rozdział 21

857 76 83
                                    

Jedyne, co widział od wielu tygodni to ciemność.

W sumie, nie był pewny, ile czasu dokładnie minęło. Jedyne co widział to ciemność, ciemność, ciemność, jakby ktoś zapomniał zdjąć zaślepkę z obiektywu.

Dużo jednak słyszał. Równomierne dźwięki aparatury szpitalnej, szelest kroków i głosy. Najczęściej było to zrzędzenie Plagga, z którym, nie wiedzieć czemu, miał stały kontakt. Nie miał pojęcia, czy to pokaranie boskie, czy może dodatek od diabła by „umilić" mu leżenie bez ruchu. W każdym razie, kwami było strasznie irytujące, dwadzieścia cztery na dobę. ( Zdążył się o tym przekonać oczywiście już wcześniej, jednak kiedy był przytomny mógł zawsze zapchać pyszczek Plagga camembertem. Teraz nie miał już tego luksusu)

Często słyszał tez Marinette. Jej oddech, kiedy spała na, jak podejrzewał, stojącym obok fotelu. Jej łkanie, na które serce mu się krajało, nie mógł jednak nic na nie poradzić. I jej opowieści, oczywiście. Mówiła mu o wszystkim. Od sytuacji ze Stephenem, który ostatecznie okazał się Bastienem, aż po takie głupotki jak brak pomidorów w warzywniaku na rogu. Jedyne, co miał ochotę zrobić w takich momentach, to wstać, objąć ramionami jej kruche, drobne ciało i przycisnąć do swojej piersi, jakby nigdy już miał jej nie wypuszczać.

Był też Nino. Nino, który mówił o tych wszystkich rzeczach, które młoda Duapin-Cheng lubiła przemilczeć. O tym jak jej ciężko, jak wielkie, fioletowe sińce rosną po jej oczami. O krótkich przerwach, kiedy ich wszystkich dopadało to uczucie beznadziejności, że już nic się nie ułoży i zawsze będą w takiej złej sytuacji, w jakiej trwają teraz – a potem musieli po prostu podnosić głowy i iść dalej naprzód, brnąć przez te wszystkie przeszkody, które złośliwy los stawiał na ich drodze.

Teraz jednak nie był to nikt z wyżej wymienionych. Teraz słyszał krótki, przyspieszony oddech, stukanie ciężkich butów i szuranie krzeseł na kafelkach. A potem w pomieszczeniu rozległ się głos, głos, który wywołał na jego skórze gęsią skórkę, a serce napełnił lękiem.

— Oh, Adrienie Agreste, musisz mi wybaczyć. Jesteś taki piękny, taki niewinny — zimny palec przesunął się po jego policzku, wytyczył ścieżkę pomiędzy jasną brwią, a zagłębieniem podbródka, przesuwając po białej bliźnie, widocznej na policzku. — I taki szkodliwy. Tylko myśl o tobie trzyma Biedronkę przy życiu — coś zimnego oplotło się wokół jego szyi, zacisnęło mocno, odcinając dopływ powietrza — dlatego musisz zginąć. To nic osobistego, Ona po prostu kocha cię zbyt mocno, by zapomnieć o powinnościach, albo się poddać. I dlatego musisz zginąć.

POMOCY!

Chciał krzyczeć. Chciał się przemienić. Chciał kopać, machać, uderzać. Nie mógł jednak. Był bezbronny, bezbronny i bezużyteczny.

POMOCY!

Brakowało mu powietrza, dusił się.

POMOCY!

Jego gardło było ściskane coraz mocniej. Czuł, że powinien jakoś na to zareagować. Jękiem, łzami. Nic się jednak nie działo.

Umierał.

Umierał w samotności i ciemności, zaduszony przez niewidzialnego napastnika. Zanim stracił przytomność zdążył jeszcze pomodlić się krótko, by Marinette jednak się nie poddała. By żyła dalej i pokonała White Lady, tak jak niedawno obiecała.

Dla niego.

                                                                                 ***

Jedyne, co czuła Chloe, to czyste przerażenie. Kiedy Plagg zaczął nagle zwijać się w bólu na szafce nocnej, nie miała pojęcia, co robić. Kwami łapało się małymi łapkami za chudziutka szyję, nie mogąc złapać oddechu, nie mówiąc już nic o wykrztuszeniu z siebie co najmniej jednego słowa. Nie miała pojęcia, co robić. Marinette odsypiała, Mirabelle razem z nią, a Alya i Nino wsiąkli gdzieś na cały dzień.

Nie Opuszczam - White Lady || miraculousWhere stories live. Discover now