Rozdział 7

1.2K 100 68
                                    

Chłopak biegł ulicami Paryża, jakby go sam diabeł gonił odpychając oburzonych ludzi łokciami i co poniektórym depcząc po nogach. Każdy bez wyjątku odwracał się z przekleństwem na ustach, ale gdy tylko do ich szarych komórek docierało, że to paryski bohater właśnie po nich przebiegł dzień od razu stawał się jakby piękniejszy.

Adrien niewzruszony komentarzami, czy natrętnymi fanami przepychał się przez miasto. Raz czy dwa wbiegł pod samochód (kto by liczył) w ostatnim momencie wskakując z powrotem na chodnik. Kilka razy nie wyrobił na zakręcie, przez co odbijał się od ścian budynków i witryn sklepowych, ale nie za bardzo go to obchodziło. Ważne było jak najszybsze dotarcie do rezydencji Agreste'ów.

Gdy w końcu wbiegł przez drzwi domu, zdyszany i z potem spływającym mu po plecach od razu pognał do swojego pokoju. Wszystko było w nienaruszonym stanie. Łóżko Marinette wyglądało tak samo jak kiedy rano wychodzili, a w szafie wszystkie ciuchy były poskładane. Dziewczyny ewidentnie tu nie było.

Wykończony blondyn padł na materac i schował twarz w zagięciu łokcia. Cały czas starał się wyregulować oddech i pozbyć się obezwładniającego poczucia niemocy w kończynach. Jakby ktoś momentalnie wypompował z niego całe powietrze przy okazji zabierając ze sobą siły życiowe.

— Jesteś debilem, Adrien — powiedział Plagg z kawałkiem camemberta w łapkach. Małe stworzonko usiadło obok ucha chłopaka i głośno konsumowało swój przysmak.

— Plagg, czy mógłbyś z łaski swojej nie mlaskać? — zapytał zirytowany Agreste, krzywiąc się. Przez brak snu stał się rozdrażniony i nieprzyjemny, a Plagg był najbardziej denerwującym stworzeniem jakie kiedykolwiek ktokolwiek mógł spotkać.

-—Nie — kwami wystawiło język, po czym na złość zaczęło specjalnie wydawać coraz to głośniejsze dźwięki — to kara za twój idiotyzm. Mogłeś się przemienić w Kota i szukać po dachach. Przeleciałbyś miasto raz dwa i nie dyszałbyś jak burmistrz po wejściu na drugie piętro.

Chłopak mimowolnie się uśmiechnął. Co jak co, ale Plagg to jednak jest mistrzem.

— Wiesz, gdzie jest Marinette?

— A skąd mam wiedzieć? — obruszyło się kwami — co ja? Wróżbita Maciej?

Adrien mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak przekleństwo i podniósł się do pozycji pionowej.

— Plagg wysu...

— Adrien! — do pokoju jak burza wpadła Chloe. Misternie pleciona fryzura już dawno się rozwaliła, ale córka burmistrza wydawała się tym nie przejmować — pamiętnik.

— Co?

— Pamiętnik — Chloe zrobiła minę typu "Boże, z kim ja się przyjaźnię", po czym podeszła do łóżka Marinette i zaczęła wyrzucać zawartość jej szuflad — ona miała pamiętnik, nie pamiętasz tej afery jak Sabrinie ręka tam utknęła? No właśnie. A teraz rusz pozostałości swoich szarych komórek i myśl, gdzie mogła go schować!

Adrien prychnął. Wszyscy go obrażali. W ciągu pięciu minut oberwał tyloma obelgami, co przez całe swoje życie nie było mu dane wysłuchać.

— Mam go! — blondynka wyjęła mały różowy zeszycik spod łóżka i przekartkowała go szybko — cholera, czy ona naprawdę musi tak lubić rysować? Osobiście wolę ludzki przekaz słowem.

Dziewczyna rzuciła zeszytem w blondyna, a on zwinnie go złapał i również otworzył. Żadna ze stron nie była zapisana, wydarzenia były opisane metodą rysunkową. Adrien poczuł jak coś go ściska za serce, kiedy zobaczył tam szkice jego samego, potem kilka Chata, dowiedzenie się o tożsamościach, a ostatni malunek przedstawiał ich randkę w urodziny Marinette. Mimo grudnia i mroźnej pogody obiad w altanie i spędzanie czasu nad jeziorem wyszło świetnie. Jeśli się nie pospieszy takie coś może się już nigdy nie powtórzyć.

Coraz bardziej załamany chłopak jeszcze raz przejrzał pamiętnik. Jego uwagę przykuła malutka miniaturka w rogu jednej ze stron, przedstawiająca stary magazyn.

Adrien nie czas teraz na to, skarcił się w myślach i odrzucił zeszyt na biurko. Nic ciekawego w nim nie było.

— Dobra — powiedziała Chloe widząc jak bliski płaczu jest jej przyjaciel — to teraz szukamy jej twoją metodą. Pollen, niech cię szlag trafi, gdzie jesteś!?

-----------------------------------------------------

Poczuła piekące palenie w policzku.

— Obudź się, żesz na gacie mojej matki! Nie chcę zostać uznana za zabójczynię Biedronki!

Marinette otworzyła oczy. Przed nią siedziała drobna brunetka o sarnich oczach, brudnej twarzy i starej poszarpanej kurtce.

— Co? — wymamrotała fiołkowooka, czując jak z każdym wypowiadanym słowem szczęka coraz bardziej jej puchnie, a wysuszony na wiór język sztywnieje.

— To — prychnęła w odpowiedzi dziewczyna krzyżując ręce na piersi. Gdy zobaczyła, że z superbohaterką nie jest tak źle wyrzuciła resztki jakiejkolwiek subtelności — Chcesz pić?

Dopiero, gdy nieznajoma zwróciła na to uwagę, granatowowłosa poczuła jak bardzo suche ma gardło.

— Ja... — nie zdążyła odpowiedzieć, bo po chwili poczuła jak znowu kręci jej się w głowie. Ciemność wessała ją jak wodny wir, a Marinette dała się jej pochłonąć.

------------------------------------------------------

Adrien wpadł do swojego pokoju zmęczony i zmarznięty. Nie mógł do końca rozprostować palców lewej ręki, tak mu zdrętwiała, policzki miał zarumienione, a o tym, że nie czuł nosa, już nawet nie wspominał.

Za nim na swoich przezroczystych skrzydełkach wleciała Chloe z całkiem zadowoloną miną. Blondyn warknął zirytowany. Ciepłe i w dodatku miękkie futerko na kołnierzu, butach i nadgarstkach skutecznie grzało, więc córka burmistrza nie musiała użerać się ze skutkami niskiej temperatury.

— Nie ma jej — powiedział chłopak do Plagga drżącym głosem, gdy przemiana zwrotna dobiegła już końca — nigdzie jej nie ma.

Głos mu drżał. Do oczu napływały łzy, nawet nie chciał sobie wyobrażać, co mogło się stać z jego delikatną, słodką Marinette.

— Spokojnie Adrien — Tikki, którą po drodze zgarnęli ze szkolnej toalety pojawiła się przed twarzą zielonookiego.

— Jak spokojnie? — odwarknął chłopak. Odwrócił się i uderzył dłonią w jasno szarą ścianę. Ból przeszył mu przedramię, ale spodobało mu się to. Uderzył więc jeszcze raz, a po kłykciach zaczęła spływać ciepła, jasnoczerwona krew.

— Adrien! — przerażona Chloe dopadła do blondyna i odciągnęła go od ściany patrząc na jasnoczerwone smugi na szarej farbie. Gdy tylko spojrzała w twarz przyjaciela od razu wiedziała, że coś jest nie tak. W jego zielonych oczach czaiła się iskra szaleństwa, wargi drżały, a po policzkach ciekły grochowe łzy. Zaciskał usta, nie pozwalając sobie na wydanie najmniejszego dźwięku — Boże, Adrien.

Blondynka przycisnęła chłopaka do piersi. Młody Agreste całkiem się rozkleił i już otwarcie szlochał w jej ramię.

— Ja nie przeżyję tego. Nie, jak ona zniknie. Nie, nie, nie — mamrotał Adrien jak w malignie, kręcąc głową na wszystkie strony.

— O mój najświętszy Boże, Marinette gdzie ty jesteś? — wyszeptała Chloe nerwowo głaszcząc przyjaciela po włosach. Mimo, że starała się być spokojna nie umiała powstrzymać strachu pomału kiełkującego w jej piersi. Widok czterech przygnębionych kwami nie poprawiał jej nastroju.

To było pewne. Adrien zaczynał wariować.

Zamknęła oczy modląc się w duchu, by to nie byłaprawda. Wierzyła w to tak mocno, że aż bolały ją zęby od zaciskania szczęki.Ale wierzyła. Po raz pierwszy Chloe Bourgeis otwarcie w coś wierzyła inaprawdę, naprawdę miała zamiar sprawić, by zwykła wiara przeszła w działanie.

Nie Opuszczam - White Lady || miraculousWhere stories live. Discover now