Rozdział 20

906 74 87
                                    

— Nie mogę uwierzyć, Marinette! Najpierw ten gnój robi ci takie coś, a potem idziesz sobie z nim na wagary, jak gdyby nigdy nic!?

— Chloe, nie męcz jej tak — westchnął Nino, zsuwając się po krześle i ziewając szeroko. To wszystko było męczące.

— Będę! — Chloe uniosła ręce wysoko nad głowę, a jej policzki poczerwieniały nieznacznie z gniewu. — Jak można zaufać takiemu zawszonemu, złemu, zdegenerowanemu, walniętemu, zboczonemu...

— Podejrzewam, że łajdacki i szujowaty też będą odpowiednimi określeniami.

Całe towarzystwo odwróciło się w kierunku drzwi, gdzie w progu, opierając się biodrem o framugę, stał Bastien. Miał podkrążone oczy, jakby nie spał całą noc, a włosy sprawiały wrażenie czesanych fajerwerkiem zamiast szczotką. Szara cera wyglądała niezdrowo, wręcz upiornie, w świetle szpitalnej jarzeniówki.

— Co on tu robi? — Marinette miała wrażenie, że Chloe zaraz podejdzie do chłopaka i kopnie go w kostkę lub – co gorsza – uruchomi swój monolog nasycony jadem zdolnym zabić słonia.

— Ja go zaprosiłam.

Chloe na to już nic nie odparła. Prychnęła tylko głośno pod nosem i dumnie wymaszerowała z Sali, trącając Bastiena ramieniem.

— Pójdę za nią — Mirabelle zerwała się z parapetu i podążyła za blondynką. Dobrze wiedziała, że uspokojenie przyjaciółki nie będzie łatwe, ale robiła to wcześniej wielokrotnie. Młoda Bourgeis miała wybuchowy charakter z trwałymi śladami dawnej złośliwości, a Mirabelle nauczyła się go okiełznywać szybciej niż ktokolwiek się spodziewał. Mijając Bastiena powiedziała cicho. — Przepraszam cię za nią. Ma mocno zakorzenione poczucie sprawiedliwości.

I pognała za Chloe.

Bastien pokiwał głową do pustego korytarza i wszedł kilka kroków w głąb pokoju, zatrzymując wzrok na osobie leżącej na łóżku. Adrien prawie w ogóle nie kontrastował ze śnieżnobiałą pościelą. Trucizna, która go uśpiła, wyciągnęła z jego włosów i skóry cały kolor i teraz wyglądał niczym lodowy książę – piękny, o białych kosmykach opadających na blade czoło, zastygły bez ruchu.

— Czy to też moja wina? — spytał cicho, kładąc długie palce na białej kołdrze. Nie odważył się jednak dotknąć leżącego.

— Nie — odparła Marinette wjeżdżając głębiej w niewygodny fotel — to zrobiła tylko White Lady, już bez twojego udziału.

Młody Lorrien mruknął coś cicho pod nosem, ale nic nie odparł. Zafascynowany nie odrywał oczu od Adriena.

— Przykro mi, Marinette.

Dziewczyna pokiwała głową, przyjmując w ciszy wyrazy współczucia. Siedzący obok niej Nino przesuwał ciemnymi oczami między ta dwójką. Nie patrzyli na siebie, ale Lahiffe wyczuwał w powietrzu dziwną więź między nimi. Mulat, nie wiedzieć czemu, potrafił czytać z ludzi jak z książek. Zazwyczaj jeden człowiek oznaczał jedną powieść, jedną, osobną historię. Czasami te powieści wiązały się ze sobą wątkami, jednak nie w przypadku Marinette i Bastiena. Oni byli dwoma tomami tej samej historii, czymś co, może niecelowo, ale jednak, powiązane było ze sobą nierozerwalnie i Nino nie potrafił określić, jak to się skończy.

— Jak mam wam pomóc?

W jego oczach malował się wyraz determinacji, tak znajomy Marinette. Po jej kręgosłupie przeszedł dreszcz, fotel stał się nagle jakby zbyt mały, by zapaść się w niego jeszcze głębiej.

Nino spojrzał na dziewczynę.

— To o nim mówiłaś?

— Tak. White Lady go nie zna, więc nie jest aż w takim niebezpieczeństwie w jakim byłaby Mirabelle, gdybyśmy ją poprosili. A przypadkowej osobie nie możemy ufać.

Nie Opuszczam - White Lady || miraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz