Minął październik i nastał wietrzny listopad. Harry nadal chodził na lekcje z Dumbledorem. Snape ciągle wściekał się na Antares i obserwował bacznie każdy jej krok. Po jego minie wnioskowała, że profesor był wściekły na samego siebie, że kazał jej ćwiczyć oklumencję. Profesor McGonagall nadal wymyślała im trudne transmutacje, a na zielarstwie zaczęli zajmować się bardzo trującymi roślinami i kilka osób wylądowało w Skrzydle Szpitalnym z poparzeniami.
Antares nie wiedziała, jak profesor Slughorn spisuje się jako nauczyciel eliksirów. Wiedziała jedynie, że Harry był jego oczkiem w głowie i robił najlepsze eliksiry. W wolnych chwilach zajmowała się swoimi badaniami. Pusta klasa w lochach, najmniejsza ze wszystkich, znajdująca się na końcu długiego i ciemnego korytarza, była idealna. Zapewniała jej ciszę oraz spokój, a także nie ściągała niepotrzebnej uwagi, gdy przez przypadek Antares wybuchały kociołki.
Właściwie zdążyła już zniszczyć sześć w tym semestrze. Dwa pierwsze jej wybuchły, trzeci się roztopił, a w czwartym esencja wyżarła dziurę wielkości tłuczka, piąty również wybuchł, a szósty zamienił się w galaretkę.
– No by to szlag! – przeklęła na głos, wyrzucając popsuty kociołek.
– Może mógłbym pomóc?
W drzwiach stał sam Albus Dumbledore i przyglądał się jej ze spokojną miną. Ręce splecione miał ze sobą i Antares na dłużej zawiesiła wzrok na chorej dłoni. Dyrektor taktownie udał, że tego nie zauważył.
– Nie, dziękuję – mruknęła pod nosem. – Coś się stało, że pofatygował się pan aż do lochów?
– Uznałem, że powinniśmy porozmawiać – stwierdził dyrektor, podchodząc bliżej. – Zapewne wiesz, że Severus powiedział mi o twoim spotkaniu z Voldemortem. Na początku chcę wyrazić swoje zaniepokojenie. To było bardzo nie rozważne, Antares. A gdyby coś ci się stało?
– Ale nie stało. Mam tę przewagę, że widzę przyszłość, profesorze.
– Tak, wiem. To zaiste wspaniały dar, który wykorzystujesz w interesujący sposób, moja droga, a i nie raz wykazałaś się już sporą inteligencją. Zaczynam się jednak o ciebie niepokoić, Antares. Wybacz, ale taki przywilej starca oraz dyrektora z doświadczeniem, by martwić się o młodszych.
Antares spojrzała mu prosto w jasne oczy. Twarz Dumbledore nie wyrażała żadnej złości czy dezaprobaty, a jedynie wyraźne zaniepokojenie, które błyszczało chłodno w niebieskich źrenicach.
– Boi się pan, że mogę stać się taka jak on? Jak Grindelwald?
– Och, nie, zdecydowanie nie – powiedział szybko, podchodząc bliżej. – Już nie raz udowodniłaś, że kierujesz się o wiele cenniejszymi wartościami, niż on. Niemniej muszę powiedzieć, że te wartości popychają cię do pewnych... niepokojących czynów.
Antares usiadła na krześle i założyła nogę na nogę, a ręce skrzyżowała na piersi.
– Na razie jedyną niepokojącą rzeczą, jaką zrobiłam, była rozmowa z Voldemortem – odparła spokojnie, nie chcąc, by dyrektor poczuł wzbierającą się w niej złość. – Poza tym robiłam wszystko, co było słuszne. Powiedziałam panu o moich wizjach, ostrzegłam, że Harry zostanie czwartym reprezentantem, wyjawiłam mu sekrety, które pan chciał przed nim zataić, uratowałam tatę i uwolniłam Regulusa, pomogłam Malfoyom uciec i tak, Lucjusz umarł po drodze, ale trudno jest uratować wszystkich.
– Doskonale to rozumiem – powiedział dyrektor. – Ale droga Antares, kluczowe pytanie brzmi nie co zrobiłaś, a co możesz zrobić w przekonaniu o swoich ideach, w swojej wielkiej i cudownej chęci uratowania bliskich. To piękny i szlachetny pogląd, ale... nie.... ile jesteś w stanie poświęcić, by się go trzymać? Ile jesteś w stanie zrobić, by nie zdradzić samej siebie?
YOU ARE READING
The Bloodline | Harry Potter Fanfiction
FanfictionAntares Aurora Black to niepokorna córka groźnego przestępcy Syriusza Blacka. Choć przeszłość jej ojca od dziecka daje jej w kości, stara się żyć w wierze, że prawda ujrzy kiedyś światło dzienne. Tymczasem trafia do Hogwartu, gdzie poznaje Harry'ego...