5. Nieznany numer

1.1K 47 12
                                    

Leżałam na łóżku rozmyślając nad moim marnym życiem, aż w końcu wstałam z łóżka, kierując się na dół, aby coś przekąsić. Było już późno, więc zanim jeszcze wyszłam z pokoju, chwilę przyglądałam się oświetlonemu miastu za oknem, a następnie zasłoniłam żaluzje.

Gdy byłam już na dole, zobaczyłam Vincenta, który siedział na kanapie, ubrany w białą koszulkę, która opinała jego ciało i czarne dresy. W końcu coś innego niż koszula i spodnie od garnituru. Pewnie odpisywał na maile jakiegoś klienta. Wyszedł dopiero ze szpitala, a już pracuję! Minęły zaledwie dwa dni, a on wypisał się ze szpitala na własne żądanie, kiedy ja siedziałam w szkole. Byłam na niego wściekła, gdy się o tym dowiedziałam, no ale co ja mogę mu zrobić?

- Vincent, masz odpoczywać, a nie pracować do cholery! - powiedziałam, podchodząc do niego i zabierając mu laptopa, którego wzięłam do kuchni.

- Hejka, Vivi. Po pierwsze nie krzycz proszę, bo mnie głowa boli - mruknął rozbawiony, robiąc skwaszoną minę i łapiąc się teatralnie za głowę. - A po drugie muszę pracować, oni nie poradzą sobie w firmie beze mnie! Już dzwonił do mnie Jake, że są jakieś problemy. Nawet na głupiego maila nie potrafią odpisać! - dodał sfrustrowany, wzdychają, a ja jedynie wywróciłam oczami.

- Zjedz coś w końcu.

- Nic mi nie jest, kruszynko, nie martw się.

- Zrobię coś ciepłego do jedzenia - powiedziałam, idąc w stronę kuchni i nie zwracając uwagi na jego protesty.

Będąc już w kuchni, zaczęłam wyjmować składniki, aby zrobić ryż z kurczakiem. Wcześniej jeszcze nastawiłam wodę na herbatę. Wsadziłam dwa woreczki ryżu do garnka z wodą, a następnie pokroiłam kurczaka, którego później usmażyłam. W tym momencie woda się zagotowała.

Po kilku godzinach skończyłam robić jedzenie. Nabrałam, więc posiłek na dwa talerze i podałam Vincentowi pod nos.

- Masz to zjeść - powiedziałam. - Bez dyskusji - dodałam, gdy otwierał usta, aby zapewne zaprzeczyć. Nic nie odpowiedział, tylko podziękował cicho i wziął widelec do ręki, zaczynając jeść, na co uśmiechnęłam się pod nosem.

Jedliśmy sobie spokojnie, gdy nagle mój telefon zadzwonił. Popatrzyłam na ekran, żeby zobaczyć kto śmie zawracać mi głowę i to jeszcze podczas jedzenia. Nieznany numer. Odebrałam.

- Halo? - zapytałam, patrząc w stół z zmarszczonymi brwiami.

- Myślisz, że jak będziesz mnie unikać, to przestanę za Tobą łazić? - powiedział ten obrzydliwy głos. To Oliver. Widelec, aż mi wypadł z ręki, przez co Vincent na mnie popatrzył.

- Czego chcesz?

- Chcę, abyś do mnie wróciła i żebyśmy byli znowu szczęśliwi jak kiedyś.

- Nigdy już nie będzie tak jak kiedyś - powiedziałam, zaciskając szczękę.

- Byłoby wszystko dobrze, gdybyś nie histeryzowała - rzekł, a we mnie się krew zaczęła gotować.

- Histeryzowałam?! Zrobiłeś to! Skrzywdziłeś mnie psychicznie i fizycznie do cholerny, a ty mi mówisz, że histeryzowałam?! - darłam się jak opętana. Brat patrzył na mnie z zaciśniętą szczęką. Dobrze wiedział kto dzwoni. Skrzywdził mnie, zrobił mi największe świństwo i ma czelność mówić mi, że histeryzuje.

- Nie przesadzaj. Nikt jeszcze od tego nie umarł, chciałem tylko, żeby... - mówił, ale ja nie mogłam już tego słuchać, więc z nerwów rzuciłam telefonem w kąt, nie dając mu dokończyć. Usiadłam na krześle, bo czułam, że zaraz nogi odmówią mi posłuszeństwa. Schowałam twarz w dłoniach, opierając łokcie o stół. Kilka łez potoczyło się po moich policzkach. Mam dość tego życia.

Po chwili poczułam dłoń na swoim kolanie, więc podniosłam głowę i zobaczyłam Vinca, który patrzył na mnie ze zmartwieniem. Rozpłakałam się jeszcze bardziej, na co brat pociągnął mnie do góry tak, że wstałam i po chwili czułam, jak silne ramiona mnie obejmują.

- Znowu on? - zapytał cicho. Pokiwałam głową, dalej płacząc.

- Ciii - powiedział, głaszcząc mnie po plecach. - Nie płacz Vivi, proszę - wyszeptał, tuląc mnie mocniej.

- Mam dość, rozumiesz?! - krzyknęłam, wyrywając się z jego uścisku i zaczynając krążyć po salonie. Mężczyzna patrzył na mnie ze zmartwieniem i troską. Chciał do mnie podejść, jednak zatrzymałam go gestem ręki. - On ciągle do mnie dzwoni, wypisuję! Chodzi za mną w szkole! On nie daje mi spokoju! - płakałam i darłam się tak, że zaczynała boleć mnie głowa. Po chwili zaczęłam się dusić. Ręce zaczęły mi się trząść, po policzkach spływały łzy, nogi zaczynały być jak z waty, a w głowie się kręciło, przez co upadłam.

Vincent szybko do mnie podleciał.

- Kruszynko, proszę przestań płakać - powiedział, kucając przede mną i głaskając moje kolano. - Uspokój się, bo się udusisz! - tym razem krzyknął lekko spanikowany, jednak ja kręciłam głową. Vince mnie przytulił i tym razem zaczął mnie głaskać po głowie. Dzięki jego bliskości, zaczęłam się uspokajać. Oddech zaczął się unormowywać, ręce przestały się trząść, a w głowie przestało wirować.

Po chwili czułam jak brat bierze mnie na ręce w stylu panny młodej i sadza na kanapie, siadając po lewej stronie. Położył moją głowę na swoim ramieniu i delikatnie głaskał. Przy nim czułam się bezpiecznie.

- Chodź położysz się, jesteś zmęczona - powiedział, po kilku minutach.

- Vince, czy mógłbyś dzisiaj spać ze mną? - zapytałam niepewnie, a gdy pokiwał głową, uśmiechnęłam się pod nosem.

Po chwili już wszyscy leżeliśmy w moim dużym łóżku. Ja wtulona w ramiona mojego brata, w których czułam się zawsze bezpiecznie, a on ściśnięty w łóżku swojej upierdliwej siostrzyczki. I tak mnie kocha.

- Kocham cię - powiedziałam przesypiając i wtulając się w niego jeszcze bardziej.

- Ja ciebie też - odpowiedział i pocałował mnie w czubek głowy, przez co uśmiechnęłam się pod nosem. Po chwili zasnęłam z myślą, że mam najlepszego brata na świecie.

Empire Of Power Where stories live. Discover now