14. Bal

997 35 11
                                    

Szykowałam się właśnie na wyjście z Martinem na bal zorganizowany przez ciocie Sophie. A, że jako jego dziewczyna, powinnam z nim na tam być. Nie chciałam iść, ale udało mu się mnie przekupić. A czym? Powiedział, że jak będziemy wracać, kupi mi dużego kebaba. No proszę was, kto by się nie zgodził?  

Ubrałam na siebie czarną, przylegającą sukienkę, która sięgała do ziemi i szpilki z czerwonymi podeszwami. Dodałam do tego złotą biżuterię i czarną małą torebkę ze złotym łańcuszkiem. Pomalowałam się delikatnie i nałożyłam na usta czerwoną pomadkę. Po chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Zeszłam po schodach na dół i otworzyłam mojemu przybyszowi. 

— Cześć, pięknie wyglądasz, Stokrotko — powiedział Martin, wchodząc do domu. Byłam w szoku, że mnie komplementował. 

Miał na sobie czarny garnitur i tego samego koloru buty. Pod marynarką, która nie była zapięta, miał jasno szarą koszulę. Natomiast włosy postawił na żelu. Czułam unoszący się zapach męskich perfum, które pachniały cudnie.

Nie myśl o tym, nie myśl o tym, nie myśl o tym! No dobra, Martin jest przystojny. Boże, mój mózg jest straszny! 

— Dziękuję, Fujaro — weszłam do kuchni i otwierając szafkę, wyjęłam z niej dwie szklanki. Z blatu wzięłam jeszcze dzbanek z lemoniadą. Powędrowałam do salonu, gdzie siedział już chłopak. Położyłam szkło na marmurowym blacie. 

— Na którą mamy tam być? — zapytałam, włączając telewizje. Włączyłam spongeboba. Ah, wspaniała bajka. 

— Na dziewiętnastą — odpowiedział. Odwróciłam gwałtownie głowę w jego stronę. Była dopiero siedemnasta. 

— Więc czemu jesteś tu tak wcześnie? — zadałam kolejne pytanie, patrząc na niego wyczekująco. 

— Widziałem Olivera krążącego w twoim ogródku — szepnął. Wzdrygnęłam się słysząc jego słowa. 

Jak to jest możliwe? Przecież niczego nie widziałam. 

Martin widząc moje przerażenie, dodał szybko: 

— Spokojnie, Vivien. Póki tu jestem, nic ci się nie stanie. 

Jego słowa w ogóle mnie nie uspokoiły. Oddech ugrzązł mi w gardle. Ręce zaczęły mi się trząść. 

— Vivien, spójrz na mnie — usłyszałam Martina, który kucnął przede mną i złapał moją twarz w dłonie. Popatrzyłam na niego, szukając w nim pomocy.
— Wszystko jest dobrze, oddychaj ze mną. Wdech i wydech, wdech i wydech. Super — mówił, a ja wykonywałam jego polecenie. Po kilku minutach oddech zaczął się unormowywać, a ręcę przestały się trząść. 

Chłopak widząc, że jest już dobrze, usiadł obok mnie i oparł moją głowę na jego ramieniu. 

— Martin — szepnęłam. 

— Hmm? 

— Nigdy nie miałam odwagi, żeby ci to powiedzieć.  Pomagasz mi w atakach paniki. Dzięki tobie się uspokajam. Dziękuję, Martin 

Podniosłam głowę, aby na niego spojrzeć. Wzrok miał utkwiony we mnie. Był w szoku. Nie dziwię mu się. Nic nie odpowiedział, tylko cmoknął mnie w czoło. Jakieś ciepło rozlało się po moim sercu. Do tej pory robił to tylko Vince. 

— Nie ma za co, Vivien. Cieszę się, że mogę ci pomóc — szepnął, opierając brodę na mojej głowie. 

I w tym momencie zdałam sobie sprawę, że nienawidzimy siebie , jednocześnie potrzebując siebie.

Wróciliśmy do oglądania bajki. Tak sie w nią  wciągnęliśmy, że nawet nie zauważyliśmy jak wybiła osiemnasta. Musieliśmy się zbierać. Od mojego domu do miejsca, w którym odbywa się bal, jest kawałek. Wstaliśmy z kanapy i szliśmy w stronę wyjścia domu. Martin szedł przede mną i coś przykuło moją uwagę. Podeszwy jego czarnych butów garniturowych, były czerwone, tak samo jak podeszwy moich szpilek. 

Empire Of Power Onde histórias criam vida. Descubra agora