39. Czas z Vincem

517 25 4
                                    

Ares, przestań! — krzyknęłam śmiejąc się i próbując uciec przed śliną towarzysza. 

Ten zaszczekał głośno i zeskoczył z łóżka, zaczynając latać po pokoju. Zaśmialiśmy się z Vincentem ze zwierzęcia. 

Ares to mój pies, którego dostałam od Vincenta na urodziny. Jest on moim przyjacielem. Odkąd pamiętam spałam z nim, wychodziłam na spacery, myłam, dawałam jedzenie. Jednak po kilku miesiącach pobytu u nas zaczął dziwnie się zachowywać. Nie jadł, leżał cały czas lub spał. Zdarzyło mu się też parę razy zwymiotować. Wtedy razem z Vincem zdecydowaliśmy zawieźć go do weterynarza. Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy. Razem z bratem zawieźliśmy psa do naszej zaprzyjaźnionej pani weterynarz, która po zbadaniu Aresa, powiedziała nam, że będzie on musiał zostać pod jej opieką. Kobieta codziennie podpinała mu kroplówki i dawała leki. 

Wszystko niby było dobrze, ale po kilku tygodniach pobytu psa u weterynarza, jego stan znowu się pogorszył i musiał zostać znacznie dłużej. Był tam pięć miesięcy, a dzisiaj w końcu go odebraliśmy. Cieszę się, że jest znowu z nami. 

Ares to labrador retriever o umaszczeniu czekoladowym. Oczy ma orzechowe, co ładnie komponuję się z kolorem jego sierści. Tego typu psy są przyjazne, towarzyskie, łagodne, ufne i inteligentne. 

— Chodź, Ares. Dam ci jeść — odezwałam się wstając z łóżka. Pies słysząc o jedzeniu, podbiegł do mnie i zaczął po mnie skakać. 

Uciekłam od niego, jednak to nic nie dało, bo i tak za mną leciał. Zeszliśmy na dół, a za nami Vincent, który nie był dzisiaj w firmie, ponieważ postanowił spędzić ze mną czas. Cieszę się, że będę mogła w końcu z nim porozmawiać.  

Wsypałam jedzenie psu, który od razu zaczął pałaszować. Podrapałam go pod uszkiem i ruszyłam w stronę brata, który siedział na kanapie. Usiadłam obok niego, wtulając się w jego klatkę piersiową. Brunet objął mnie ręką, opierając policzek na mojej głowie. 

Brakowało mi jego braterskiego ciepła. 

Pov. Vincent 

Tuliłem jej drobne ciało do siebie, wciąż z tyłu głowy  mając wyrzuty sumienia, że poświęcałem jej mało czasu. 

— Jak się czujesz? — zapytałem cicho. 

Dziewczyna westchnęła i odpowiedziała: 

— Raz są gorsze momenty, raz lepsze. 

Nie wyobrażam sobie jej stracić. Ona jest moim promyczkiem, który rozjaśnia każdy mrok. Jej poranne "dzień dobry" budzi mnie do życia. Mimo, że mam dwadzieścia pięć lat, a ona osiemnaście, to i tak urządzamy sobie bitwę na poduszki. 

— Kruszynko, chciałbym cię o coś zapytać — zacząłem, zastanawiając się czy dobrze robię. 

— Tak? 

Siedziałem chwilę w ciszy, próbując ułożyć dobrze pytanie. 

— Czy ostatnio na wycieraczce pod drzwiami była, jakaś koperta, list lub cokolwiek innego? 

Poczułem, jak ciało Vivien się spina. Popatrzyła na mnie, a w jej oczach mogłem ujrzeć lekkie przerażenie. 

— Ni-e — rzuciła jąkając się. — Czemu pytasz? 

O tym to nie pomyślałem. 

— Bo słyszałem od sąsiadki, że ostatnio chodzą jacyś ludzie i kładą kartki pod drzwi — wytłumaczyłem. 

Brązowowłosa skinęła niepewnie głową, a następnie wstała z kanapy. Poszła do kuchni, gdzie wzięła łyka wody i wróciła na miejsce. W tym samym czasie przyszedł Ares, który skończył jeść. Poklepałem miejsce obok siebie, a on na to miejsce wskoczył. Zaraz po nim, po mojej drugiej stronie usiadła Vivien, która kolejny raz się do przykleiła, jak małpka. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Otuliłem ją ramionami, nie mając zamiaru jej puszczać. 

Następnie zaczęliśmy rozmawiać o mojej firmie, której pracownicy są nieogarnięci. Nie chcę być dla nich surowy, jednak czasami nie da się być cały czas miłym. 

— Chodź, pójdziemy na spacer z Aresem — rzuciłem, na co dziewczyna pokiwała ochoczo głową. 

Ruszyliśmy do przedpokoju, aby się ubrać. Potem ubraliśmy obrożę Aresowi i ruszyliśmy do parku, wsłuchując się w śpiew ptaków oraz ruch uliczny. 

— Vincent… — zaczęła, kopiąc kamyka. 

— Tak? 

— Czy poszedłbyś jutro ze mną na chemię? — spytała cicho, niepewnie przenosząc na mnie wzrok. 

Stanąłem w miejscu, a ze mną pies, którego trzymałem i Vivien. Byłem w szoku, że o to pyta i jest tak niepewna. Patrzyłem na nią w ciszy, aż w końcu złapałem jej twarz w dłonie, nakierowując jej wzrok na mnie. 

— Co to w ogóle za pytanie? Oczywiście, że z tobą pójdę, kruszynko — odparłem, a ona uśmiechnęła się delikatnie. Pocałowałem jej czoło i ruszyliśmy dalej. 

Po drodzę pytałem ją jeszcze o związek z Martinem. Opowiadała mi, jaki on jest opiekuńczy, kochany, troskliwy. Cieszę się, że ma kogoś takiego, jak on. 

Śmieszne jest to, że kiedyś skakali sobie do gardeł, a teraz nie mogą wytrzymać bez siebie chwili. 

Krążyliśmy tak po parku godzinę rozmawiając. Gdy zaczęło się ściemniać, ruszyliśmy do domu











Empire Of Power Where stories live. Discover now