22. Opuszczony budynek

777 31 17
                                    

Pov. Martin 

Mijały godziny, dni, tygodnie, a po Vivian ani śladu. Zniknęła tak po prostu. Nie powiem, że się nie martwię, bo martwię się jak cholera. Chce jednak zachować zimną krew, aby pomóc Vincentowi, który swoją drogą się załamał. Gdy zawsze po szkole do niego przychodzę, aby zobaczyć czy są jakieś wskazówki, cokolwiek, to widzę go siedzącego na kanapie i sączącego whisky. Jeśli Vivien szybko się nie znajdzie, to on popadnie w alkoholizm. 

Byliśmy na policji zgłosić jej zaginięcie, na co powiedzieli, że się tym zajmą. Mijają tygodnie, a oni nadal nic nie mają. Załamują, kurwa, ręce i siedzą na tym komisariacie, jak barany. 

Mam już dość. Tak bardzo chciałbym, żeby już się znalazła. Nie mogę spać po nocach, czego skutkiem jest wyglądanie, jak zombie rano. Nie mogę skupić się na lekcjach, przez co mam już dwie pały. Ale mam to w dupie. 

Ważne jest to, żeby Vivi się znalazła. 

Usłyszałem dzwonek telefonu i o mało co na zawał nie zszedłem. Wyciągnąłem go szybko i odebrałem, widząc połączenie od Vinca. 

— Masz coś? — zapytałem szybko. 

— Tak, czy możesz przyjechać? To ważne — powiedział poddenerwowany.  

— Zaraz będę — rozłączyłem się i wyszedłem ze szkoły. Skończyłem już lekcje, więc mam czas. 

Jechałem łamiąc chyba każdy przepis drogowy. 

— Kurwa, szybciej — przeklinałem, jakąś starszą babuszkę, która weszła na pasy i się ślimaczyła. 

W końcu dojechałem pod dom Watsonów i zaparkowałem, następnie wybiegając z mercedesa najszybciej jak się dało. 

— Martin, czemu nie jesteś w szkole!? — usłyszałem głos mojej mamy, która właśnie wychodziła z domu naprzeciwko. 

No to pięknie. Pech chciał, że akurat dzisiaj musiała być w domu. 

— Mamo, nie teraz! — krzyknąłem, nawet na nią nie patrząc, tylko wchodząc do domu moich sąsiadów. 

— Co masz? — zapytałem, gdy tylko zobaczyłem brązowowłosego. 
 
Nic nie odpowiedział, tylko podał mi jakąś złożoną kartkę. Spojrzałem na nią, a następnie na mężczyznę pytającym wzrokiem. 

— Było na wycieraczce pod drzwiami — wytłumaczył, patrząc w jeden punkt na ścianie. 

Bez większego ociągania, rozwinąłem złożoną kartkę i przeczytałem tekst ułożony z wyciętych liter. 

"Tam gdzie ciemność, walący się mur. Obleśne ściany i sypiący się kurz" 

Przez chwilę myślałem nad sensem tych słów, jednak po chwili zrozumiałem, że może chodzić mu o opuszczony budynek, który w naszym mieście jest tylko jeden. 

— Wiem gdzie przetrzymuję Vivien — odezwałem się po krótkiej chwili. Vincent z impetem wstał z kanapy i podszedł do mnie. Widziałem jego łzy, które tliły mu się w oczach. 

— No to jedziemy, na co czekasz! — krzyknął. 

— Vincent, spokojnie. Na Razie musimy zwołać obstawę, nie sądzisz? — zapytałem. Myślał przez chwilę, aż w końcu się ze mną zgodził. — Dzwonię do kumpla, który na pewno nam pomoże. 

Wyciągnąłem telefon i wystukałem numer Michaela, kumpla z drużyny. 

— Halo? 

— Michael zbierz całą grupę i przyjdźcie pod dom Vivien. Nie zapomnij wziąć pistacji — powiedziałem stanowczo, używając naszego kodu. 

— Jasne — rozłączył się. 

— Pistacji?! Moja siostra jest uprowadzona przez jakiegoś psychola, a ty dzwonisz do kumpla, żeby ci pistacje przywiózł?! — wykrzyczał Vincent. Był tak zdenerwowany, że żyłka na szyi zaczęła mu pulsować. 

— Uspokój się. Pistacja to nasz kod. A oznacza on 
"masz zabrać ze sobą broń" — wytłumaczyłem. Nieco się uspokoił, ale dalej chodził zdenerwowany. 

Wymyśliliśmy taki kod, gdybyś któryś z nas był w niebezpieczeństwie. Przecież co jest podejrzanego w słowie "Pistacja"? 

40 minut później usłyszeliśmy trąbienie pod domem. Wyszliśmy i po omówieniu planu, ruszyliśmy na trzy auta, w których było po pięć osób. Obstawa musi być. 

Wiedziałem, gdzie to jest, więc nie wahałem się nad żadnym ruchem kierownicy. Jechałem tak szybko, jak się tylko dało. Po godzinie byliśmy na miejscu. Wysiedliśmy z aut, czujnie się rozglądając. 

Obeszliśmy budynek z każdej strony. Umówiliśmy się, że na mój znak będziemy wchodzić. Stałem prosto z widokiem na delikatnie wybite okno, za którym widziałem nieprzytomną Vivien, która była przywiązana do krzesła. Spała spokojnie, gdy nagle do pomieszczenia wszedł Oliver. Podszedł do niej i pociągnął za włosy, ukazując jej twarz. Serce mi stanęło, gdy zauważyłem, że ma rozciętą wargę, tak samo jak łuk brwiowy i czerwony ślad na policzku. 

Chłopak coś do niej mówił, na co ta pokręciła przecząco głową. Oliver najwyraźniej się zdenerwował, bo przywalił jej w policzek. 

Nie mogłem już wytrzymać i machnął ręką na znak, że możemy wchodzić. Weszliśmy do środka, a chłopaki rzucili się na nic świadomego Olivera. 
Obezwładnili go i obili mordę, a ja w tym czasie razem z Vincem podszedłem do Vivien. 

— Vince — rozpłakała się. Rozwiązaliśmy ją, a ta rzuciła się w ramiona brata, który utęskniony zaczął ją mocno ściskać. 

Gdy się odkleili, jej wzrok poleciał na mnie. Podeszła do mnie. Wyglądała na wykończoną. Blada cera, siniak pod okiem, czerwona odbita dłoń na policzku, sińce i wory pod oczami, popękane usta, które chętnie bym nawilżył. 

Martin, kurwa, przestań! 

Nic nie powiedziała, a po prostu mnie przytuliła. Lekko zdziwiony oddałem uścisk, gładząc ją po plecach. Widziałem morderczy wzrok Vinca, jednak uśmiechał się triumfalnie. Przewróciłem oczami i oderwałem się od drobnej Vivien, która od razu upadła w moje ramiona. Zemdlała. 

Wyleciałem na zewnątrz z nią na rękach, jak poparzony, informując ich wcześniej, że wiozę ją do szpitala. Vince pojechał ze mną, a chłopaki zostali z Oliverem, którego kazałem mocno obić. Niech cierpi, skurwiel. 

Vince usiadł z tyłu i położył Vivien na siedzenie, której głowa leżała na jego kolanach. Okrążyłem auto, usiadłem za kierownicą i jak najszybciej ruszyłem w stronę szpitala. 

Po godzinie byliśmy przed budynkiem, w którym bylibyśmy znacznie wcześniej, gdyby nie te pierdolone korki. Wysiadłem z auta, a za mną Vincent z siostrą na rękach. Wbiegliśmy do szpitala, wołając lekarza, żeby szybko się nią zajął. Mężczyzna w białym kitlu, przyjął od Watsona, Vivien i ruszył do jednej z sal, krzycząc coś do pielęgniarek. 

Położyłem dłoń na ramieniu brązowowłosego i pokierowałem go na krzesła, bo miałem wrażenie, że zaraz on też mi tu odleci. Usiadł na plastikowym krzesełku i schował twarz w dłonie. 

Modliłem się w duchu, żeby wszystko było dobrze. 

**** 

Siedzimy już godzinę, przy łóżku Vivien, która cały czas jest nieprzytomna. Lekarz powiedział, że dziewczyna jest bardzo osłabiona i odwodniona. Nic nie jadła, przez czas przebywania w tym obskurnym budynku. Mężczyzna poinformował nas, że Vivien spędzi w szpitalu co najmniej dwa tygodnie. Później odszedł, zapewniając nas, że wszystko będzie dobrze. 

Zapowiadała się długa noc, dlatego miałem już przy sobie przygotowane pięć kubków czarnej kawy… 

Empire Of Power Where stories live. Discover now