Rozdział XIX Więzy krwi

212 16 25
                                    

Przepraszam, wiem, że jest już po północy... Poza tym, że źle pilnowałam czasu, to jeszcze miałam problemy z tym rozdziałem. Wklejam go drugi raz, mam nadzieję, że przez to nie umknęło mi coś. Jeżeli pojawił się jakiś błąd, literówka, cokolwiek... Nie mam siły go jeszcze raz przeczytać. Proszę, zwróćcie mi uwagę, poprawię. Jeszcze raz przepraszam... 

     Poe ze ściśniętym sercem patrzył na martwą Rey, łzy zasłoniły mu spojrzenie. Nie była pierwszą osobą, którą musiał pożegnać, ale... To była ona... Jedi... Nie powinna zginąć, nie ona.
     Jego żal nie równał się rozpaczy Solo, Poe stracił wszelkie pozostałe wątpliwości, mężczyzna nie traktował tak Rey na pokaz, naprawdę mu na niej zależało. Oficer poczuł strach, na razie Ben milczał, pogrążony w bólu, ale Dameron się zastanawiał, czy po śmierci dziewczyny pozostanie na obranej ścieżce, czy zwróci się przeciwko nim. W takiej sytuacji nie mogliby nic zrobić, ich jedyną ochroną przed nim była Rey. Tylko że padawanki zabrakło, wykrwawiła się, ponieważ ich chroniła, zamiast uciekać.

     Dla Bena istniała już wyłącznie pustka, głęboki żal zachęcający po sięgnięcie w Mrok. Myśli, że skoro Rey już nie było, to nie musiał być po stronie Światła. Ale nie dbał już o to. Mogli go po prostu zabić, nie zamierzał w żaden sposób się bronić, zasługiwał na śmierć. Nie zdołał jej ochronić.
     Umysł złośliwie podsunął mu wspomnienie małej Rey, ich pierwszego spotkania. Była wtedy taka mała i wystraszona...

     Medytował w ogrodzie, usiłując się skupić. Niestety słyszał niedaleko bawiące się młodziki, wydawały się szczególnie głośne. Westchnął zirytowany, nie on miał je dzisiaj pod opieką, ale uważał to za najbardziej męczącą część obowiązków. Niestety wuj uważał, że w ten sposób uczyli się odpowiedzialności. Ben zastanawiał się, kiedy ostatni raz Mistrz musiał sam ogarnąć całą gromadkę. Była to pierwsza regularna grupa młodzików i podejrzewał, że Jedi przecenił swoje możliwości.
     – Ben! Mistrz Skywalker wraca!
     Tym razem padawan otworzył oczy, przy okazji wyjaśniając, dlaczego hałas zdawał się wyjątkowo intensywny. Wypadła kolej Jake'a na pilnowanie stadka, a młody twi'lek wyjątkowo źle sobie radził.
     – Zamienisz się? – spytał błękitnoskóry z nadzieją.
     – Bez szans – Ben roześmiał się, starając się, aby nie zabrzmiało to złośliwie – w ciągu ostatniego miesiąca trzy razy się już z tobą zamieniałem. Twój Mistrz wyraźnie zakazał nam robienia tego więcej. Dodatkowo chciałbym wreszcie porozmawiać ze swoim Mistrzem.
     Powiedzenie tego było błędem, ale Ben miał trochę dość. Wszyscy inni padawani mogli praktycznie o każdej porze porozmawiać z rycerzem Jedi odpowiedzialnym za ich szkolenie. Za to Solo zaczynał odnosić wrażenie, że wcale nie miał Mistrza. Wuj tak bardzo chciał uniknąć oskarżeń o faworyzowanie, że Ben czuł się zaniedbany. Dodatkowo regularnie wytykano mu przywileje, które nie istniały i wymagano znacznie więcej.
     – Jest twoim Mistrzem wyłącznie dlatego, że jesteś jego siostrzeńcem.
     Czternastolatek policzył w myślach do dziesięciu, aby się nieco uspokoić. Wiedział, że Luke i tak wychwyci zirytowanie, ale przynajmniej musiał spróbować.
     – Lepiej ich rozdziel, wygląda, jakby mieli się o to pobić. Co to jest? Frisbee?
     – Karabast! – powiedział, szybko odchodząc – wisisz mi dobrą opowieść!

     Ben obserwował statek, czuł nieco goryczy, że znowu wuj kazał mu zostać w Świątyni, zamiast wziąć go ze sobą. Westchnął, chowając w sobie emocje. Wiedział, że Mistrz miał jakieś powody, a to czy się z nimi zgadzał, było inną kwestią. Padawan zmarszczył brwi, orientując się, że wyczuł jeszcze kogoś, nie tylko obecność Luke'a.
     Po dłuższej niż zazwyczaj chwili Skywalker wyszedł ze statku, za nim podążała niska dziewczynka. Ben się skrzywił, mógł się założyć, że była stanowczo za mała, aby rozpocząć szkolenie. Wyczuwał jej ogromne przerażenie i nie potrafił zrozumieć, dlaczego została tutaj przyprowadzona.
Mała, widząc większą ilość osób, spięła się i ukryła za pobliskim drzewem. Ku zaskoczeniu Bena, Mistrz nie zareagował, tylko podszedł do niego.
     – Wyczuwam twoje wzburzenie – powiedział wuj zamiast przywitania – i domyślam się powodów. Cała jej rodzina i osada zostały wybite w ataku piratów. Nie jest z nią dobrze Ben, nie mogłem tam zostawić Rey.
     Skinął głową, teraz rozumiejąc powód, sam zrobiłby tak samo. Znowu pochopnie osądził swojego wuja.
     ­– Potrzebuję twojej pomocy Ben, jest ranna, ale niechętna pomocy. Niezbyt pozwala się dotknąć, w jakiś sposób ją skrzywdzili. Mam nadzieję, że na kogoś młodszego zareaguje lepiej, nie chcę używać siły, już jest na skraju paniki. Chcę, abyś ją nakarmił, a potem zabrał do doktor Reginy.
     – Czy powinna jeść? Wiesz Mistrzu, że niektóre leki niezbyt dobrze łączą się z jedzeniem.
     – Musimy zaryzykować, jeżeli zabierzesz ją prosto do lecznicy, może się wystraszyć.
     – O czymś muszę wiedzieć? – spytał podejrzliwie, sam strach nie powinien być przeszkodą; Nie gdy chodziło o zdrowie małej.
     – W strachu odruchowo potrafi użyć pchnięcia Mocą. Uważaj, jest mała, ale niesamowicie potężna tak jak ty w jej wieku.
     Skinął głową, Ben musiał przyznać, że był pod wrażeniem. Dziewczynka mogła mieć z cztery do pięciu lat, trzeba było to ustalić. Poczuł współczucie, gdy Luke powiedział mu, co się stało, chciał jej pomóc.
     Podszedł do drzewa, za którym się chowała. Skuliła się mocniej, obejmując pień jedną ręką. Oddychała szybko, była skrajnie przerażona i musiała żałować decyzji. Kiedy się do niej zbliżył, dostrzegł, jak źle wyglądała. Dziewczynka miała rozcięte czoło, opuchnięte wargi i wielkiego siniaka na policzku. Zdążył zauważyć, że unikała poruszania lewą ręką, być może nie mogła. Poczuł żal, była taka mała i tak poważnie skrzywdzona.
     Uklęknął tak, aby znaleźć się na wysokości jej wzroku.
     – Hej, jestem Ben. Luke poprosił, abym cię oprowadził i nakarmił. Jak masz na imię? – wyciągnął rękę na powitanie.
     Rey po dłuższej chwili wyciągnęła dłoń i uścisnęła jego rękę.
     – Rey – wyszeptała cicho.
     – Cześć Rey. Pójdziesz ze mną? Jesteś głodna?
     Milczała, wtulając się w korę drzewa.
     – Rey, nikt cię tutaj nie skrzywdzi. Obiecuję ci to. Luke prosił, aby się tobą zajął, więc dopilnuję, aby nikt cię nie mógł tknąć.
     – Obiecujesz? – wyszeptała.
     Uklęknął na jedno kolano i położył dłoń na klatce piersiowej, nie wiedział, czy znała znaczenie tego gestu, ale jeżeli mogło to pomóc...
     – Przysięgam, że będę cię zawsze chronić Rey, będę twoim obrońcą.
     Wyciągnął rękę w zachęcającym geście, niepewnie ujęła jego dłoń i lekko się uśmiechnęła. W jakiś sposób zdobył jej zaufanie.
     – To co? Jesteś głodna?
     – Tak.
     – To chodź – powiedział, wstając i ściskając jej drobną rączkę.

Nadzieja REMAKE |Reylo|Where stories live. Discover now