Rozdział XXIV Błąd

113 16 7
                                    

Rey oparła głowę o dłoń, podpierając się łokciem o stół, walcząc z zamykającymi się oczami.
– Karabast – mruknęła, skreślając to, co dopiero napisała. Zupełnie nie radziła sobie z runicznym alfabetem, jego zapis był dla niej czystym koszmarem. Przynajmniej mogła wykorzystać datapada do zapisu rzeczy w basicu, gdyby miała wszystko zapisać ręcznie, skończyłoby się to poważną kompromitacją.
Spojrzała na chronometr, było znacznie później, niż sądziła. Westchnęła, wypuszczając ołówek z dłoni i rozmasowała palce, ziewając. Ściągnęła górną warstwę swoich szat i naciągnęła na siebie luźną bluzkę. Kładąc się, myślała o Benie. Miała ochotę go udusić za ilość pozostawionych materiałów, a jednocześnie bardzo za nim tęskniła. Zaledwie kilka dni bez niego było dla Rey ciężkie, starała się to ukryć przed Mistrzem, nie chciała, aby nabrał jakichkolwiek podejrzeń. Tak było bezpieczniej, ciągle obawiała się reakcji innych, chroniła Bena... Ale również siebie.
Jedi pracował z nią i doceniała pomoc, ale nie była w stanie przyznać się do większego problemu. Padawanka wiedziała, że popełniała ogromny błąd, ale jeszcze nie była w stanie się przełamać. Problem z Jarleyem stawał się coraz większy, odnosiła wrażenie, że na nią polował, starała się go unikać. Nie miała pewności, nie wszystko, co wyczuwała, potrafiła poprawnie zinterpretować, mogła być też przewrażliwiona. Bała się tego, że przy nim pragnęła sięgnąć po Mrok, nie chciała nikogo krzywdzić. Nie miała do tego prawa! Rey czuła się winna, zamknęła oczy, obejmując ramionami poduszkę i chowając w niej twarz. Czekała, aż sen przyjdzie.

Myśli Shona nieustannie wracały do Rey, była jedną wielką zagadką. Niestety przez te kilka dni, nie zdołał dowiedzieć się czegoś więcej. Trafił na kilka plotek, ale uważał je za absurdalne. Zadania Jarleya sprawiały, że stosunkowo rzadko przebywał w głównej bazie, częściej w jednym z posterunków, wiele informacji docierało do niego z opóźnieniem.
Jej zachowanie doprowadzało go do szału, nigdy nie spotkał kogoś tak zimnego. Urok Shona i niekwestionowana pozycja zdawały się na nią nie działać. Usiłował zaprosić Rey na spacer, popisywał się swoimi umiejętnościami i autorytetem. Chciał jej opowiedzieć o swoich niezwykle istotnych misjach, życiu na posterunku; słowem robił wszystko, co działało na młode dziewczyny i cały ten wysiłek, już dawno sprawiłby, że każda byłaby jego. Z wyjątkiem Rey! Ona nie pozwalała mu się zbliżyć, wyraźnie go unikała i trzymała na dystans. Spędził w hangarze więcej czasu, niż powinien, tylko po to, aby się zorientować, że nie przebywała tam zbyt często!
Kapitan tracił cierpliwość, był coraz bliższy zastosowania innego rozwiązania, wiedział, że nie stawi oporu. Poza kombinezonem roboczym widział Rey w dość niecodziennym stroju, w którym musiał przyznać, że mu się podobała. Sukienka była nieco dziwna, ale niewątpliwie dodawała delikatności i niewinności, wyglądała na całkowicie bezbronną.

Rey nie była zachwycona tym, że Mistrz w ostatniej chwili przesunął trening, gdyby dowiedziała się o tym wcześniej, nie musiałaby wygrzebywać się z łóżka. Ostatnio znowu nie spała najlepiej, ale przynajmniej nie obudził ją żaden koszmar, ani wspomnienie. Skrzywiła się na samą myśl, ostatnio obudziła się zupełnie wystraszona, nie potrafiła się wyciszyć, ani zdobyć na cokolwiek innego.
Ziewając, szła po prostu przed siebie, patrząc na różowy horyzont, o tej porze roku dni były jeszcze stosunkowo krótkie i nie raz zaczynała trening w pierwszych promieniach gwiazdy. Przynajmniej ominęły ją zimowe miesiące. Rey wybitnie nie lubiła chłodu, co Ben czasami złośliwie wypominał. Przed swoim odlotem zażartował, że powinna być wdzięczna, że baza nie znajdowała się w jakimś chłodniejszym klimacie, albo na lodowej planecie. Stłumiła westchnięcie, żałowała, że nie było go obok. Ostatnio każda myśl Rey jakoś zbaczała w kierunku ukochanego.
Zesztywniała, czując uścisk w pasie. Spanikowała, zupełnie się tego nie spodziewała, była rozproszona. Poczuła ciepły oddech na karku, a potem mokry pocałunek. Chciała sięgnąć po Mrok, uderzyć z pełną siłą napastnika, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Nie mogła... Zamknęła oczy, poczuła spływającą łzę. Dopiero po chwili udało Rey się otrząsnąć, oczyścić myśli. Pozwoliła zadziałać wpojonym odruchom, rozluźniła ciało, aby bez najmniejszego ostrzeżenia wyprowadzić cios łokciem, jednocześnie depcząc stopę napastnika. W swoim życiu stoczyła wiele takich nierównych walk.
Mężczyzna jęknął, nie spodziewał się po niej takiej siły i celności, jednak Rey zaczerpnęła dodatkowo z Mocy i była gotowa sięgnąć głębiej, aby się wyrwać. Kontrola, aby nie zanurzyć się w Mroku i nie zrobić nikomu krzywdy, przyszła jej z trudem, ale udało się. Uciekła, nawet nie patrząc, kogo właśnie uderzyła – wiedziała.
Wpadła do swojego pokoju, obejmując się ramionami, musiała się jakoś wyciszyć. Czuła się koszmarnie, obwiniała się, nie powinna do czegoś takiego dopuścić. Była brudna i zepsuta, Rey nie panowała nad sobą, bała się tak bardzo, że kogoś skrzywdzi. Skuliła się na ziemi, siedziała, przyciskając kolana do piersi i opierając policzek o jedno z nich, trzęsła się.
Zacisnęła powieki, a potem wzięła kilka głębokich oddechów, tak jak ją nauczyli, a potem jeszcze raz i jeszcze. Skupiała się na pracy swoich płuc, na przytrzymywaniu powietrza, aż względnie się wyciszyła. Mazganie się nic nie mogło dać, udowodniało wyłącznie słabość, na którą Rey nie mogła sobie pozwolić. Była wystarczająco silna. Opłukała twarz w zlewie i spojrzała w swoje odbicie z ponurą determinacją, poradziła sobie z gorszymi rzeczami i z tą da radę.

Nadzieja REMAKE |Reylo|Where stories live. Discover now