Rozdział XXVII Ściśle tajne część 1.

170 12 2
                                    

     Ben uśmiechał się, spało mu się bardzo dobrze, mimo, a raczej dzięki ciężarowi na jego klatce piersiowej. Rey całkowicie rozwaliła się na niewielkiej powierzchni łóżka, traktując go jako poduszkę i materac, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało, cieszył się z tej bliskości. Patrzył na nią w słabym świetle cyfr chronometru, głaszcząc ją delikatnie po głowie. Nie potrafił stłumić swojego uśmiechu, nie chciał nawet.
     Mruknęła coś delikatnie przez sen i po raz kolejny przysunęła się do niego mocniej. Jęknęła cicho, gdy usiłowała obrócić się na prawy bok.
     Wsunął mocniej dłoń we włosy Rey, powoli musiał ją budzić. Przespała ponad szesnaście godzin i powinna już wstać. O wyczerpaniu i nadwrażliwości na leki najlepiej świadczyło to, że w międzyczasie doktor Jefferson zjawiła się, aby ponownie skontrolować stan padawanki i podać konieczne substancje. Dziewczyna na wpół się przebudziła, ale nawet tego nie zarejestrowała, ponieważ nie zaprotestowała.
     Zgodnie z zaleceniem powinna wstać dobre pół godziny temu, ale nieco to przeciągnął. Niestety niezbyt mógł dłużej, ponownie mógł się spod niej wydostać, tak aby nadal spała, ale były inne powody.
     – Rey, musisz wstać – powiedział łagodnie.
     Mruknęła niechętnie, zamrugała, ale ponownie zamknęła oczy.
     – Rey... – powtórzył z delikatną naganą, mimo że nie czuł zawiedzenia, chciał jedynie zwrócić jej uwagę.
     Otworzyła oczy, przez moment leżała bez ruchu, a potem zerwała się gwałtownie. Zaplątanie w pościeli sprawiło, że wyskakując z łóżka, niemal się wywróciła. Ben wstał i przytrzymał ją, obejmując. Wyczuwał strach, oddychała szybko.
     – To nie było rozsądne – wyszeptała.
     Ben ścisnął Rey mocniej i pocałował w szyję.
     – Spokojnie. Miałem sytuację pod kontrolą, byłem tu całkowicie oficjalnie, przecież mam cię pilnować. Rozluźnij się...
     Troszeczkę zaniepokoiło go to, że zareagowała tak gwałtownie. Odkrycie ich relacji zbyt dobre by nie było, ale nie doprowadziłoby do tragedii, nie znajdowali się już w niebezpieczeństwie. Owszem moment byłby wyjątkowo nieciekawy, narozrabiała i jeszcze musieli się z nią policzyć, choć ze względu na zdrowie miało to poczekać.
     Zadarła głowę, patrząc mu w oczy. Cały czas ją trzymał, patrząc na nią. Po wspólnie spędzonej nocy, miał jeszcze większy żal, chciałby powiedzieć chociaż swojej rodzinie, co ułatwiłoby im wspólne przebywanie. Ben praktycznie miał pewność, że pomogliby im się ukrywać.
     – Męczy mnie to Rey – powiedział, lekko ją ściskając – ciągłe zachowanie tajemnicy. Tak bardzo żałuję, że nie mogłem cię otwarcie przytulić, dać wsparcia.
     Obróciła się przodem do niego i wtuliła mocniej, żadne z nich nie chciało puścić, przerwać kontaktu fizycznego.
     – Przepraszam – wyszeptała – wiem, że mieliśmy zrobić to od razu, ale... A potem za bardzo byłam zła. Jest lepiej, ale obawiam się reakcji innych, czuję to, wyczuwam ich przerażenia za każdym razem! Ciągle widzą w tobie Kylo Rena...
     – Nadal mnie tak widzisz? – wyszeptał zawiedziony.
     – Nie, ale to nie ma znaczenia. Pokochałam cię, nie widząc żadnej nadziei, mając świadomość, że możesz mnie zabić, wybrałam ciebie Kylo – powiedziała cicho, pierwszy raz od dawna go tak nazywając – dla mnie jesteś tą samą osobą, niezależnie od imienia. Kocham cię. Ufam ci i potrzebuję ciebie, jesteś dla mnie wszystkim. Nikomu Ben, nikomu nigdy nie zaufałam tak jak tobie. Boję się... Boję się tak bardzo powiedzieć, ponieważ inni nie widzą tego, nie potrafią pojąć...
     Uniósł jej brodę i pocałował ją, chciał przez moment zaproponować, aby powiedzieli jego rodzinie, ale zrezygnował, nie była jeszcze na to pora, nie dopóki aktualny bałagan nie został uporządkowany. Starł kciukiem łzę.
     – Kocham cię. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, nie wiem, co by ze mną było, gdyby coś ci się stało. Zawdzięczam ci wszystko Rey, pomogłaś mi odnaleźć siebie, przestałem tkwić w największym błędzie mojego życia. Żałuję, że cię skrzywdziłem, że nie miałem dość rozsą...
     – Ben – zaprotestowała.
     Pokręcił głową, przykładając palec do jej ust.
     – Nie Rey. Nic nie zmieni przeszłości. Dziękuję, że jesteś tą iskierką, która rozjaśniła mój Mrok. Jesteś moją Złośnicą, jesteś dla mnie wszystkim.
     Chciał ją namiętnie pocałować, ale wyczuł ogromny żal, po policzkach Rey spłynęły łzy. Odsunęła się od niego. Ścisnął ją mocniej, aby uspokoić, nie miało dla niego znaczenia, jak doszło do ich miłości, czy Moc w tym namieszała. Kochał tę niesamowitą istotę i nie mógł patrzeć na jej ból.
     – Hej... Co się stało kochanie?
     – Przepraszam... Przepraszam, że znowu się rozkleiłam... Po prostu... Zbyt dobrze mnie nauczyłeś, wiem... Że nie panuję nad tym.
     Oparł czoło o jej.
     – Spokojnie, nauczymy cię. Wiem, z czym się mierzysz, teraz też wiemy, na co bardziej uważać. Jesteśmy przy tobie, z Luke'iem nauczymy cię, jak nad tym panować. Tylko daj sobie szansę, tak jak zrobiłaś to ze mną. Zasługujesz na nią kochanie – wyciągnął dłoń i musnął opatrunek pod ubraniem, syknęła, cofając się. – Mocno cię boli?
     Mruknęła, nie odpowiadając. Spuściła wzrok i spojrzała na owinięte bandażem nadgarstki. Delikatnie za nie chwycił, głaszcząc kciukiem powierzchnie opatrunku.
     – Nie karz się więcej. Jasne? Jeśli kiedykolwiek uznasz, że coś przeskrobałaś, idziesz prosto do jednego z nas. My podejmiemy decyzję. I tak się dowiemy, a za takie dodatkowe działanie również będziesz obrywać. Jasne? Martwię się o ciebie.
     Zamknęła oczy i skinęła głową, pogładził ją delikatnie po policzku.

Nadzieja REMAKE |Reylo|Where stories live. Discover now