𓆩𐏑Ꝟ𓆪

95 8 2
                                    

HE IS SO HOT༼;'༎ຶ ۝ ༎ຶ༽
I'M LITTERATLY CRYING RN
-------------------------------------

°•✮•°

Wands, Allez 1533

Dopłynęli do portu głównego na małej łódce, która posiadała mały żagiel rozdarty w pół przez silne wiatry, jakie napotkali podczas wędrówki. Zacumowali swoją własność i zsiedli, idąc po zbutwiałym podeście w stronę miasta.

Niski mężczyzna rozglądał się ochoczo zapominając o ostatnich dniach agonii, jakich przechodził razem ze swoim kompanem. Odetchnął świeżym  powietrzem, które gromadziło się w jego płucach. Był brudny i poplamiony na ubraniach, wysuszoną solą, która pomarszczyła mu skórę.

Nagle do dwójki nowo przybyłych podbiegł zarządca, który trzymał w swojej ręce spis zatankowanych statków. Opłata za miejsce wynosiła 5 złotych monet. Niższy z mężczyzn nie chciał zapłacić ani grosza, sądząc, że to duża przesada i o oni powinni płacić mu, że zechciał w ogóle zacumować łódka w tym miejscu. Zaczął się kłócić z niskim wątłym jegomościem, który w białej peruce i i ozdobnych lakierowanych butach wykrzykiwał co rusz groźby, że sprowadzi bosmana, który zrobi z kłótliwymi marynarzami porządek, dopóki w jego ręce nie pojawiło się 5 złotych monet, które wręczył mu drugi, do teraz cichy mężczyzna. Oddając mu je powiedział, żeby się zamknął i jeśli coś stanie się z ich okrętem zapłaci za to głową. Wyższy pociągnął swojego kapitana w głąb lądu, uniemożliwiając mu dalszą dyskusje.

Musieli znaleźć ocalałych kompanów, którzy teraz najprawdopodobniej gnili w celach zamkowych, czekając na wyrok śmierci. Mieli nadzieję, że choć kilku przeżyło.

Gdy weszli w głąb ruchu ulicznego Hongjoong skinął na Seonghwe, by ten wzbił się w powietrze i rozpoznał teren miasta. Jak na zawołanie Park przemienił się w jedwabistego Jastrzębia, który powędrował nad dachy domów, rozglądając się po budowie ulic, dróżek i wzbijającego się ponad inne budowle pięknego marmurowego zamku z wysokimi horrorami poruszającymi się delikatnie na wietrze. Było to kilkanaście kilometrów od portu na wysokim pagórku. Zamek był centrum miasta, a dokoła niego zanosiły się kamienice z piaskowców oddzielone małymi uliczkami oraz większymi alejami, na których otwierały się stoiska z najróżniejszymi potrawami, przyprawami czy robótkami ręcznymi. Takich ulic było kilka, właśnie tam kręciło idę najwięcej ludzi – wędrownych i mieszkańców.

Gdy Seonghwa namierzał lokalizację najdogodniejszego lokum dla tej dwójki, kapitan Hongjoong rozglądał się niemrawo po budynkach. Skręcił w prawo wychodząc na główną ulicę, na której roznosiły się piękne zapachy przypraw pochodzących z zagranicy, mieszając wsie ze stęchłymi, wyschniętymi rybami. Woń Świeżo robionych  zup i dań rozpraszała wędrowców. Niedawno złowione ryby były przygotowywane przez gospodynie na kuchniach barów oraz karczm. Słońce świeciło niemiłosiernie i kapitan odczuwał nieprzyjemne, słabości, idąc żołnierskim chodem przed siebie.

Nagle przystanął, zaglądając w ciemną uliczkę z jego prawej strony. Jego ruchy wykonywane były z taką gracją, że przyciągały wzrok ludzi dookoła niego, którzy kręcili się zainteresowani, oglądając dywany któregoś z kupców. Przyglądali mu się ukradkiem i przepychali, trącając co jakiś czas jego ramię. W uliczce nie było nic nadzwyczajnego, prowadziła do kolejnej alei rozmachu, na której kupcy sprzedawali znaleziska, które zdobyli za granicą. Jednak na jednej ze ścian wisiał list. Podszedł on do niego od izolując się od zgiełku i wrzasków mieszczaństwa.

List gończy.

W jego oczach rozbłysła nadzieja.

List gończy na Choi Sana.

Fairy Bones [woosan] ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz