1

452 109 144
                                    

Wiosenne spojrzenie przeszywało go w całości. Rude, błyszczące włosy falowały rozpuszczone na wietrze, a niesforne, krótsze pasemka głaskały jej piękną, zieloną twarz z każdym następnym ruchem.

Przekrzywił głowę, spoglądając na jej nagą szyje i nie mógł się powstrzymać, by nie zjechać wzrokiem w dół. Rejestrował każdy szczegół jej ciała, na który zwracał teraz uwagę. Na jej kuszące, szersze biodra, pokryte jedynie zielonym mchem... Na jej talię, która zbudowana idealnie pod jego dłonie prosiła, żeby ją dotknął... Na idealne piersi, które podskakiwały delikatnie z każdym jej krokiem i...

Przygryzł wargę odruchowo, wstydząc się własnych myśli. Przecież kochał ją, szanował bardziej niż własne życie, a teraz tak bezwstydnie siedział naprzeciwko niej i nawet się ruszyć nie mógł, kiedy ona coraz bardziej się do niego przybliżała.

Westchnął rozkosznie, gdy usiadła na nim, jakby specjalnie to robiła. Jakby wiedziała, że ledwo trzymając się ostatnich hamulców swojego ciała, powstrzymywał się przed objęciem jej cudownej osoby.

— Faunus...

Powłóczył zamglonym spojrzeniem do jej kuszących warg, które teraz bliżej niż kiedykolwiek, już nie prosiły, a wręcz błagały o jego pocałunek. Tylko jego. Nie tego drugiego chłopca, o którym mówiła, tylko jego. Musiał objąć ją ściśle, dociskając jej idealne, zielone ciało do siebie, aby następnie sunąć po nim swoimi dłońmi, wyczuwając każdy jeden szczegół, mimo, że znajdowali się w Terra Incognita.

— Kocham cię... — wyszeptał, muskając jej miękki, zielony policzek. — Moja piękna Florentynko...

Wiedział, że ryzykuje, że ona tego nie lubi. Że odwróci się zaraz od niego i ucieknie z wraz z wiatrem, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie ciepła, jakie od niej biło. Jakież było jego zdziwienie pomieszane ze szczęściem, gdy uśmiechnęła się do niego w ten piękny, czuły sposób, muskając delikatnie jego spragnione pocałunku wargi.

— Mój Faunus... — odpowiedziała równie cicho, z dłonią na jego sercu. — Moje Słoneczko...

Zmarszczył brwi na niepasujące do niej wyrażenie. Popchnięty teraz w bok niewidzialną siłą, zmarszczył także i swój nos.

— Wstawaj, Forest.

Otworzył jedno oko i fuknął pod nosem. Naciągnął na siebie kołdrę jeszcze bardziej, próbując zignorować obecność królowej.

— Jak chcesz mogę ci wejść pod kołdrę, Słońce. Gwarantuję, że wtedy wstaniesz bez problemu.

Sapnął ciężko, prosto w swoją poduszkę, żeby zaraz przykryć nią głowę i przekląć własne życie i problemy. Oczywiście, że Sophie doskonale wiedziała jak z nim wygrać. W duchu cieszył się, że przestała wieszać się na jego szyi i przekraczać jego strefę komfortu. Niewiele mu to jednak dawało, skoro tylko ona jedna jorgnęła się, jak bardzo on nie znosił cudzego dotyku.

Sophie Hamilton na nieszczęście dla wszystkich dziewcząt zakochanych w Alexie, kręciła się wokół niego i nie miała zamiaru odpuścić. Jej królewskie zapędy nie zakończyły się na zdradzie Absoluta, gdy była jego pierwszą podopieczną. Królowa piękności musiała mieć najlepsze błyskotki, ubrania, paznokcie, makijaż, a także najlepszych chłopców, których owijała sobie wokół palca.

Foresta jednak trzymała z innego powodu.

— Znajdź sobie inne zajęcie, Sophie, mówiłem ci już — burknął, nie chcąc otwierać jeszcze zaspanych oczu. Skrzywił się, kiedy wyszarpała mu jego kołdrę, z którą nie miał zamiaru kończyć porannego romansu. — Boże... Serca nie masz...

Słoneczne Cienie Where stories live. Discover now