20

199 75 97
                                    

— Poczekaj! — Zdążył do niej krzyknąć, zanim nie pobiegła przed siebie, aby wylogować się w samotności.

Odwróciła się w jego stronę, już bez swojego pięknego uśmiechu, bez iskierek w zielonych oczach. Faunus zacisnął szczękę na ból w sercu, którego doświadczył przez ten widok. Jakże musiał być żałosny w jej oczach, jak bardzo upierdliwy i głupi.

— Chciałbym ci coś dać... — oznajmił nieśmiało i przekręcił pierścień na palcu, aby prezent pojawił się w świecie wirtualnym.

— Faunus... — stęknęła z żalem w głosie, nie chcąc tego oglądać. — Mówiłam ci już...

— Tak, tak wiem! — Przerwał jej szybko, pospieszając w myślach algorytm Absoluta. — Ale to nie kwiaty, obiecuję. Ja... pomyślałem, że może przyjmiesz ode mnie to. — powiedział i wyciągnął dłoń z prezentem w jej stronę.

Wiedział, że nie był prawdziwy, że to tylko wirtualna namiastka, chociaż kształt, wygląd i cała reszta się zgadzała. Wystarczyłoby tylko, żeby chciała coś od niego przyjąć, skoro bycie podopiecznym Absoluta daje mu możliwości skanowania i przenoszenia do Terry czego tylko chciał. Na litość boską, mogłaby w końcu przyjąć od niego podarek, skoro wiedziała, że musiał je rzeczywiście dla niej kupić.

Ale teraz coś się zmieniło, nie było już tak, jak wcześniej. Flora pierwszy raz na widok jego prezentu, otworzyła szeroko oczy i przyłożyła dłoń do swych pięknych ust.
       
— Czy... czy to... — odezwała się po chwili, wpatrując namiętnie w tabliczkę czekolady, którą trzymał. — Belgijska... deserowa...
       
Uklęknął przed nią, jak na gentlemana przystało, a do tego z uśmiechem, którego nie dał rady powstrzymać.
       
— To edycja limitowana z tego roku — zaznaczył z bijącym jak dzwon sercem. — Udało mi się ją zdobyć specjalnie dla ciebie.
       
Wstrzymał oddech, kiedy zielone oczy nimfy zaświeciły się jeszcze bardziej. We własnej wyobraźni widział, jak to on delikatnie przygryza jej wargę, tak jak ona to właśnie robiła.
       
— Z orzechami... jagodami... — kontynuował. — ...i dodatkiem nugatu...
       
— Oh... — westchnęła rozkosznie, a jemu w gardle zaschło.
       
Gdyby jego srebrna mucha była prawdziwa, to odsunąłby ją dyskretnie od szyi, a w realnym życiu chociażby spodnie poprawił, bo zaczęłyby go z tej radości uwierać. Tyle dobrze, że właśnie klęczał.
       
— Przyjmij ją ode mnie...
       
Flora zamknęła oczy, zacisnęła też szczękę i dłonie w pięści, tocząc w umyśle prawdziwą bitwę. To była jego szansa, mógł spróbować dotknąć ją chociaż na chwilę, kiedy na niego patrzyła. Jej piękne ciało, jej stanowcza postawa, wszystko go kusiło tak bardzo, że nawet nie wiedział, kiedy do niej podszedł.
       
To był błąd, kolejny już, po którym złość nimfy nie skończyła się w świecie wirtualnym. Miała go już dosyć i trudno było się jej dziwić. 
       
— Nie dotykaj mnie!
       
Faunus zamarł, spuścił swoje holograficzne, kozie uszy i przystanął na leśnej ścieżce, kiedy Mysza dalej truchtała przed siebie. Dogonił ją od razu zastanawiając się, co musiał źle zrobić. Bo na pewno nie to, że w czasie biegania niechcący dotknął ramieniem jej ramię, które wyjątkowo nie było pokryte sweterkiem, a równie obskurną co jego dres bluzą.
       
Nie przywiązywał większej uwagi do tego, że Mysza była dzisiaj milcząca, raczej uznał, że musiała być wielce niezadowolona tym, że ją na wieczorne bieganie po lesie zaciągnął, aby nie musieć odwalać treningu sam w domu.
       
— Um… — zaczął niepewnie, ponownie truchtając w tym tempie co ona.  — Stało się coś?
       
— Nie… skąd… — sapnęła z wysiłku i złości. To sarkazm był jej prawdziwym przyjacielem. Sarkazm, jedzenie i wosk, który mogła modelować, naginać i formować, według własnego widzimisię, w przeciwieństwie do tego upartego fauna. — Poza tym, że mam problem z natrętem, który bezustannie się do mnie przystawia i próbuje zmacać przy pierwszej lepszej okazji, to nic się nie dzieje!
       
Wstrzymała oddech na ciszę, jaka nastała i przystanęła na ścieżce, słysząc, jak Faunus zatrzymał się parę kroków wcześniej. Wystrzelała się. Nie wytrzymała i się z nerwów wystrzelała. Skuliła się, niczym zdeptany liść popchnięty siłą wiatru, kiedy faun w ciszy spojrzał na nią z istnym gniewem w oczach.
       
— Zaczepia cię w szkole jakiś zboczeniec, a ty dopiero teraz mi o tym mówisz?!
       
Przygryzła mocno swój język, bo nie mogła zrobić face palma.
       
— Max — odezwał się ponownie Faunus, równie niezadowolony co przed chwilą. — Masz mi podać jego nazwisko.
       
Zaśmiała się z rozpaczą na swoje życie. Skuliła się na ziemi pod drzewem, bo nie miała już siły.
       
— Hej, hej… Myszko… — A ten natręt jeszcze kucnął przy niej z troską i z czułością uniósł jej głowę do góry. — Po pierwsze, masz liście we włosach i ziemię na czółku. A po drugie, to nie musisz się martwić, nie zrobię mu krzywdy.
       
Spojrzała w jego nieświadome oczy i wstała z ziemi, żeby tylko jej więcej nie dotykał.
       
— Poradzę sobie z nim sama, nie potrzebuję twojej pomocy.
       
Zacisnął dłonie w pięści z nerwów, które tylko bardziej w nim narastały. Pokłóci się z nią. Pierwszy raz w ich przyjaźni dzisiaj się z nią pokłóci i rozejdą się, nie odzywając się do siebie przez co najmniej tydzień.
       
— Musisz jak zwykle swoje, nie? — Ciskał w zaskoczoną Myszę piorunami z oczu. — Musisz, bo się, kurwa, udusisz! Nie możesz przez jeden raz nie być cholerną feministką i dać sobie pomóc!
       
— Słucham? —  Nie mogła uwierzyć w to co usłyszała.
       
— Powtórzyć? Przeliterować? Czy napisać to drukowanymi literami na kartce i wysłać do pierdolonego stowarzyszenia feministek?
       
Podarowała mu barwnego liścia, który nie miał nic wspólnego z drzewem. Nawet się tym nie przejął, nie zachwiał się, nie cofnął i chyba nawet nie zamknął oczu, tak bardzo był zdenerwowany. Pierwszy raz w życiu ktoś go spoliczkował, ale on miał to w nosie, tak samo jak to, że tym kimś była ona. Bo jedyne co teraz widział, to sceny z udziałem jej i tego zboczeńca, które podsuwała mu jego wyobraźnia.
       
— Mam chociaż nadzieję, że przyłożyłaś mu tak, jak mi teraz.
       
Przeklęty Faunus, przeklęty Absolut, który wybrał akurat jego i przeklęta przyjaźń, która nie miała prawa się udać. W tym momencie przeklinała nawet samą siebie za nadzieję i cierpliwość, która trwała zdecydowanie zbyt długo. Ta relacja nigdy by nie przetrwała, nie mogłaby.
       
On kochał ją, ale o tym nie wiedział. Ona kumplowała się z nim, kiedy on nie zachowywał się tak, jak przy jej drugim wcieleniu, mimo to obydwoje dalej byli tymi samymi osobami. Faunus nie zmieniał swojego charakteru, kiedy nie było przy nim Flory. Był dokładnie tym samym człowiekiem, który nie napastował Myszy tylko i wyłącznie dlatego, że jej nie kochał. A ona miała dokładnie te same uczucia i emocje w obu światach, i nie potrafiła wymazywać z pamięci zachowania Faunusa, którego nie mogłaby tolerować u nikogo. Faunus wciąż był faunem, a Max dalej była Florą.
       
A chowanie swoich wrażeń i emocji, gdy nie była przy nim nimfą, sypało się tak bardzo, że został teraz sam piasek, który nadawał się tylko na to, aby rozdeptać go jak liście na leśnej ścieżce.
       
— Więc? — Zrobił krok w jej stronę, żeby patrzeć na nią jeszcze bardziej z góry. — Przyłożyłaś mu chociaż raz, Max, czy jedyne co robisz, to na niego narzekasz?
       
Zacisnęła boleśnie dłonie w pięści. Mogłaby jeszcze raz mu przyłożyć, kopnąć go we włochate krocze i poprawić drugim kolanem w rogatą głowę, mogłaby. Ale jego ból fizyczny nie obchodził, nie dbał o niego. Jego bolało przecież zupełnie co innego.
       
Zagryzła zęby z frustracji i złości. Chwyciła za jego bluzę pod hologramem, szarpiąc popchnęła w tył, aż upadł za siebie zaskoczony. Nie usiadła na nim, ledwie przysiadła, żeby utkwił między nią, a drzewem, o które się plecami opierał, i docisnęła swoje kolano do jego holograficznie włochatej piersi.
       
Faunus przełknął ślinę na sprzeczne emocje, które w nim tańczyły. Z jednej strony miał ochotę skulić się pod nią, obawiając się w tym momencie o swoje życie, ale z drugiej strony czuł się jak wtedy, gdy pierwszy raz zobaczył, jak Flora rzuca bezceremonialnie drzewem w redpillowców. — Whoa
       
Zgniótł pod sobą liście w dłoniach, kiedy Max docisnęła swoje kolano do niego jeszcze bardziej i nachyliła się jego stronę, żeby wyszeptać mu do ucha:
       
— Wiedziałeś o tym, że jeśli martwe ciało człowieka rozpuści się w kwasie, to zostają po nim tylko zęby..? Ale zawsze można je ściąć wcześniej frezami dentystycznymi, żeby uniemożliwić identyfikację zwłok… Szkoda tylko, że nie mam prawa pracować z pacjentami, więc nie mogłabym użyć żadnego znieczulenia…
       
Serce mu mocniej zabiło. Nie wiedział czy bardziej z przerażenia, czy jednak z podwójnego whoa…
       
— Spróbuj jeszcze raz dotknąć Florę… — szepnęła z tak fałszywą czułością, że aż dreszcze go przeszły. — To ja dotknę cię o wiele boleśniej, niż teraz…
       
Wstrzymał oddech, kiedy położyła swoją dłoń na jego policzku. Nie było jak z Florką, to nie była jej dłoń. Ta dłoń była spocona od wysiłku i złości, a do tego brudna przez liście i ziemię, której dotykała. Ale choćby powtarzał sobie w myślach jak brudna była ta mysia ręka, to tak naprawdę była czysta. Najczystsza dłoń, która dotykała jego policzka od ponad dwóch lat.
       
Ale Max tego nie wiedziała. Nie zrobiła tego, aby mu było lepiej. Położyła mu swoją dłoń na jego policzku, żeby wywołać w nim negatywne emocje, chociaż w połowie tak złe jak te, kiedy on dotykał jej w świecie wirtualnym. Specjalnie chwilę przedtem wtarła w dłoń brudną ziemię i pokruszone liście, żeby tylko bardziej to spotęgować i dać mu nauczkę, przez którą zostawi Florę w spokoju.
       
Dlatego odchyliła się, żeby na niego spojrzeć, od razu kiedy poczuła pod dłonią jego uśmiech.
       
— Co… — Zmarszczyła brwi, kiedy ujrzała jak ten kretyn się uśmiecha. Szczerzył się jak głupi. Jak Piotruś Pan, któremu Wendy dała naparstek na statku, a który świecił się po chwili na różowo, oświetlając przy tym całe niebo nad pirackim statkiem. Faunus też świecił. Nie na różowo, ani na fioletowo, a przy nim nie latała żadna mała, nadąsana wróżka, ale świecił tak, że ten kawałek lasu obok jej domu, tak samo jak jej myśli teraz, nie były już wcale ciemne. 
       
— To było genialne, Mysza — odezwał się z entuzjazmem, kiedy zdjęła dłoń z jego policzka. — Masz rację, nie będę się więcej martwił. Jestem pewny, że ten zboczeniec po czymś takim nawet na ciebie nie spojrzy.  
       
W życiu się jeszcze z tak wielką rozpaczą nie zaśmiała. Zlazła z włochatego osobnika, żeby położyć się z braku sił na leśnej ścieżce. Równie dobrze mogły ją robale teraz pożreć, nie zrobiłoby to jej większej różnicy.
       
Faunus położył się tuż obok niej na plecach, zakładając rękę za kark.
       
— Przepraszam, że tak do ciebie mówiłem. Zdenerwowałem się, bo ja nie potrafię radzić sobie z natrętami i nie chciałem, żebyś przechodziła przez to, co wtedy czuję.
       
Przekrzywiła niemrawo głowę w jego stronę. Uniosła brwi w górę ze zmęczeniem na duchu i ciele.
       
— Nie potrafisz innym powiedzieć “nie”?
       
Westchnął ciężko ze wzrokiem skierowanym prosto na przebijające się przez liście niebo.
       
— Na pewno nie tak dobrze, jak ty. Chyba. Chyba raczej na pewno — Skrzywił się, kiedy promienie zachodzącego słońca zaatakowały jego oczy. — Ale teraz już jestem spokojniejszy. Nie będziesz pozwalać temu zboczeńcowi się dotykać.
       
Oparła głowę o złożoną rękę na boku.
       
— To dlaczego ty na to pozwalasz, skoro tego nie chcesz?
       
— Nie pozwalam — Zerknął na nią z grymasem niezadowolenia na twarzy. Mógł mieć na sobie hologram fauna, a i tak widziała jak obciąga swoją bluzę w dół jeszcze bardziej, odwracając od niej wzrok. — Brak zgody to nie jest zgoda, Max. — Chwycił swój wisiorek, który zaczął oglądać z każdej strony. — Czasem nawet prośba zostaje zlana w całości.
       
Przysunęła się do niego odrobinę i dotknęła wierzchnią częścią dłoni jego gładkiego pod hologramem policzka, obserwując z uwagą emocje na jego twarzy.
       
— No dalej — zachęcała go może z mniejszym entuzjazmem niż powinna. — Powiedz mi, żebym przestała cię dotykać.
       
Przygryzł wargę niepewnie.
       
— Nie krępuj się — ponowiła zachętę, gładząc go delikatnie po policzku. — Jak mi powiesz, to przestanę.
       
— Tylko, że ja nie chcę, żebyś przestała.
       
Jedna sekunda, druga sekunda, raptem dziesięć sekund ciszy w lesie było prawdziwą wiecznością. Cofnęła gwałtownie rękę z jego policzka, przestraszyła się. Sama nie wiedziała czego. Chyba po prostu kolejnego stopnia na jaki wszedł za nią, albo może tego, że każde schody kiedyś muszą dobiec końca.
       
Faunus poprawił się na ziemi, układając się na boku tak samo, jak ona. Wyciągnął pomału swoją dłoń w jej stronę, z uwagą wpatrując się w jej reakcje. Nie musiał głęboko oddychać, kiedy położyła swoją rękę na tej jego, ani nie musiał zamykać oczu, żeby dać sobie czas na uspokojenie emocji. Chwyt tej mysiej dłoni był tak naturalny jak dotyk liści, na których leżeli, z tą tylko różnicą, że liście nie były ciepłe i nie potrafiły wywołać u niego uśmiechu.
       
Mysza spuściła wzrok w dół, przestając ukazywać faunowi iskierki w zielonych oczach.
       
— Nie chcę, żebyś czuł się źle, Faunus.
       
Pokręcił głową z delikatnym uśmiechem.
       
— Nie czuję się źle przy tobie, Aniołku.
       
— Ale ja nie chcę, żebyś czuł się źle przy innych.
       
Zabrał dłoń, nie dotykając już jej wcale. Usiadł pod drzewem za sobą, podwijając od razu kolana pod brodę, o które się oparł. Ona też usiadła, tam gdzie przed chwilą leżała razem z nim, a gdzie siedziała teraz sama przez odległość, jaką znów spowodował.
       
Wciąż pamiętała, jak spojrzał na nią wtedy w jej pokoju, gdy położyła rękę na jego włosach. Czego by nie robiła ona i czego on by nie odwalił, to i tak nie mogła zapomnieć strachu w jego oczach i prawdziwej obawy, że miała zamiar go skrzywdzić. To był tylko jeden głupi dotyk dłoni na jego kasztanowych kosmykach, nic więcej. To jak on musiał się czuć, kiedy ktoś nie ograniczał się tylko do jego włosów, ale dotykał jego klatki piersiowej, brzucha, czy schodził dłońmi niżej? Dreszcz ją przeszedł na wyobrażenie jego oczu w takich momentach.
       
Oparła głowę o jego ramię, kiedy dosiadł się do niej w ciszy i bez słowa. Nawet nie mogła pogłaskać go po tych głupich, roztrzepanych włosach w kolorze drzew, bo to jeszcze nie ten stopień. A nawet nie była pewna, czy te schody jej to zagwarantują.
       
— Chodź, Futrzaku, bo mnie mrówki już gryzą.
       
Otrzepała się z ziemi, wstając na równe nogi. Coś się zmieniło, widziała to w jego szaro-niebieskich tęczówkach, którymi bez emocji patrzył w te jej zielone. Ale teraz to było nieistotne, nie, kiedy obiecała mu ten morderczy bieg. Biegli więc dalej tuż obok siebie, czasem w ciszy, czasem rozmawiając, a czasem posyłając sobie uśmiechy przeplatane zadyszką i mysimi potknięciami, przez które w lesie rozbrzmiewał świecący śmiech pewnego upartego fauna.

Słoneczne Cienie Where stories live. Discover now