Epilog

293 68 61
                                    

— Jesteś tego pewny, Futrzaku?

— Tak.

— Ale na pewno? Możemy jeszcze zawrócić.

— Absolutnie. Ciągnij za klamkę, Myszko.

Jeśli ktoś zapytałby się Maxim Grey, jak wygląda największy kretyn na świecie, to pokazałaby mu zdjęcie, które właśnie zrobiła swojemu przyjacielowi. Wyszczerzył się na nim jak głupi z absurdalnej radości, mając na sobie grubą czapką na głowie, równie grube rękawiczki, a także kurtkę i okulary narciarskie na twarzy. A do tego truchtał w miejscu z największą determinacją, jaką w życiu u niego widziała.

Ale on brodę sobie pluł, że nie przypomniał sobie o tym wcześniej. Kiedy przeczytał rano prognozę pogody i dowiedział się, że dziś był ostatni dzień śniegu, to popędził do Myszy jak na złamanie karku, niemalże gubiąc po drodze swój rower, który się po chodniku ślizgał.

Teraz stał podekscytowany z błyskiem w oczach pod okularami i ściskał mysią dłoń, jakby szykował się do największego maratonu, lub chociaż przeprawy wojennej, a nie do ulepienia bałwana. Trzymał mocno najszerszą łopatę, jaką znalazł w sklepie i taksował wzrokiem śnieg na swojej posiadłości.

Mysza tymczasem poprawiła szalik na sobie i zaczęła się zastanawiać, czy nagrać go teraz, czy może później, bo kto wie co jej przyjacielowi do roztrzepanej głowy wpadnie. W końcu, pierwszy raz odkąd nie było jego taty, chłopak wyszedł na dwór, żeby ulepić bałwana. Takiego dużego bałwana. Takiego większego, niż on sam.

— Ty chyba kpisz, Mysza — prychnął na nią, naciągając sobie jeszcze bardziej czapkę na uszy. — Bierzesz za drugą łopatę i jedziesz. Jakim byłbym szowinistą, gdybyś tylko stała i ładnie wyglądała, a ja odwalał całą robotę?

Zacisnęła szczękę, nie wiedząc, czy zacząć się wściekać czy roześmiać. Zagiął ją, pokonał w całości jej własną bronią. Aż sobie wyobraziła planszę, na której stawia kreskę po jego stronie. Ale plansza w końcu ma na tyle dużo miejsca, aby jej kresek było znacznie więcej.

— Dobra. — Posłała mu stanowcze spojrzenie i chwyciła za drugą łopatę. — Co powiesz na zakład? Wygrywa ten, co zgarnie więcej śniegu.

Oparł się wdzięcznie o swój szpanerski szpadel i nachylił się w stronę przyjaciółki.

— Co będę z tego miał...?

— Zostanę u ciebie na noc.

Powstrzymał uśmiech, który próbował zagościć na jego ustach i westchnął ciężko, zastanawiając się w iście teatralny sposób.

— A ty, Mysza, co będziesz z tego miała...?

— Zostanę u ciebie na noc.

Musiał przyznać, że jej zakład był wyjątkowo kuszący, wszak do tej pory spali tylko u niej, a wizja ich kolejnej wspólnej wieczerzy z Elizabeth, wprawiała Alexa w dziwną satysfakcję. Znów będzie śmiać się po cichu z Albertem i Sally, kiedy mysi Anioł zacznie debatować z jego matką, oznajmiając przeciwne do Elizabeth zdanie.

— Zgoda.

— To teraz zobacz jak gryzoń skopie ci dupę.

Jasne było, że Forest odwrócił się na pięcie od razu, jak tylko ucałował jej zimny, zaróżowiony nosek, żeby zaraz pognać do części najbardziej zaśnieżonego podwórka, aby wygrać. A Mysza oczywiście nie mogła mu na to pozwolić.

Alex był Faunusem i nie zmieniał tego fakt, że od próby wzajemnego unicestwienia ani razu nie weszli do świata Terra Incognity. Mysza i tak traktowała go jak fauna, tak jak teraz, gdy pociągnęła go za kaptur jego kurtki i poleciała najszybciej jak mogła, zostawiając go przewróconego, a do tego zdezorientowanego na śniegu. Od razu wstał na własne kopyta, czy może raczej śniegowce i zaczął biec w stronę Myszy, próbując ją dogonić.

Słoneczne Cienie Where stories live. Discover now