15

157 76 89
                                    

Czasem wystarczy jeden gest, aby druga osoba spojrzała na nas inaczej. Malutka iskierka, która wznieciłaby ciepły płomyk i ogrzała obce serce, pokryte do tej pory grubą warstwą odrzucenia.

Tak właśnie myślą osoby naiwne, które nie zaznały brutalności prawdziwego świata. Bo prawda jest zawsze prosta, tyle, że najczęściej boli. Bolesna prawda, o której istnieniu przypominały naiwne momenty z osobą, w której Maxim Grey była zakochana.

— Nie teraz, Grey, nie mam chwilowo czasu.

Może i by miał czas, gdyby jej dukanie nie trwało tak długo. Gdyby patrzyła prosto w jego oczy, zamiast uciekać z zawstydzenia. Gdyby w szkole nie nazywali jej "brudasem", czy "gryzoniem" przez to, jak wyglądała. Bo Alex miał czas na rozmowę, miał też czas, żeby go trochę zmarnować, widziała to, kiedy tancerz podszedł do ich wspólnego przyjaciela w ogrodniczkach. Tak samo widziała, jak chwilę później młody Forest oparł się o ścianę za sobą i przewracał oczami na to, co Liam pokazywał mu na telefonie.

Alexander Forest pewnie mógłby poświęcić jej chwilę zainteresowania, nie wykręcałby się wymówkami, nie kłamałby. Nie robiłby nic z tych rzeczy, gdyby tylko ona sama nie była Maxim Grey.

— Kocham to, jak się uśmiechasz, Florentynko. Przysięgam, że to najpiękniejszy uśmiech, jaki w życiu widziałem.

Ten uśmiech był stworzony przez Absoluta, nie był nigdy prawdziwy. Ale gniew, którego teraz doświadczyła, istniał naprawdę. Nie na niego, a na nią, na swój prawdziwy wygląd, na cały niesprawiedliwy świat, w którym miała zbyt wiele wad.

Przekręciła gwałtownie rudą głowę w stronę fauna. Z zielonym, gniewnym spojrzeniem, który doskonale wyrażał to, co o nim myślała.

— Szkoda tylko, że ty sam nie pasujesz do tego uśmiechu, faunie. — Tak samo szkoda, że mówiła teraz prawdę.

Widziała zdziwienie na jego w połowie zwierzęcej twarzy, spuszczone kozie uszy i obawę w jego oczach. Widziała też srebrną ozdobę pod jego szyją, która nigdy nie pasowała do wizerunku fauna.

— Wyglądasz przez to idiotycznie — Wskazała palcem na jego kokardę. — Jak jakiś klaun.

Zakrył dłonią szyję, wpadając na drzewo za sobą.

— Nie mam pojęcia, po co Absolut ci to dał, Faunus — powiedziała szczerze, zmarszczyła brwi na niego. — To tylko głupia i bezużyteczna ozdoba, powinieneś się jej pozbyć.

Wylogowała się, zostawiając go samego pod wirtualnym drzewem. Chciała chociaż trochę się wyżyć, ale nic się w jej głowie nie zmieniło. Dołożyła tylko kolejny kompleks Faunusowi, który i tak już wstydził się tego, jaki był naprawdę. Ale tego nie mogła wiedzieć, nawet o tym nie myślała, pogrążona w graniu na pianinie, bezskutecznie próbowała zagrać czystą melodie. Nieświadoma tego, że Faunus dalej stał pod tamtym wirtualnym drzewem.

Spojrzał w dół na swoją nieodłączną kokardę, której się wstydził jeszcze bardziej, niż wcześniej. Którą szarpał wielokrotnie próbując zerwać, bezskutecznie. Był dokładnie taki sam jak ta ozdoba. Ładny z zewnątrz, ale niepasujący, denerwujący, niezrozumiany i nieakceptowany.

I nie mógł wiedzieć, że jest ktoś, kto akceptował go takim, jakim był. Tego chłopca pod wizerunkiem Alexandra Foresta, o których wadach nikt nie wiedział, poza nią. Bo Sally doskonale wiedziała jaki Alex jest naprawdę. I z całego serca wierzyła, że wystarczy jeden gest, aby druga osoba spojrzała na nas inaczej.

Dlatego teraz dreptała na swoich tęczowych skarpetkach, najciszej jak potrafiła. Chociaż nie było go w jego pokoju, to i tak zaciskała z nerwów palce na swoim prezencie, który mu zrobiła. A tam było jak w obcym świecie, do którego nigdy nie miała wstępu.

Słoneczne Cienie Where stories live. Discover now