Antrakt: 9

122 67 11
                                    

Nigdzie nie ma takiego chaosu, jak w ludzkich umysłach, które każdego dnia uczą się nowych rzeczy o sobie i świecie, jaki ich otacza. Kształtują się codziennie, raz po raz uzupełniając kartki własnego charakteru, i nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak wiele zdążyli wykreślić i napisać od nowa. Krok po kroku pogrążają się w coraz większym chaosie swoich emocji, aż nie poukładają sobie stron własnych osobowości i uczuć. A nie zawsze są w stanie je ułożyć. Bo nie jest prawdą, że chaos nie może wygrać, tak jak zło nie musi przegrać.

Alexander Forest miał się o tym boleśnie przekonać w niedługiej przyszłości, nieświadomie znajdując się pod wzbierającymi się chmurami prawdziwego chaosu własnych uczuć i pragnień.

— Makao i po makale!

— No nie!!! Jakim cudem?!

Mysza spojrzała na karty przyjaciela, próbując dopatrzeć się najmniejszego oszustwa z jego strony.

— To jest niemożliwe, żebyś wygrał trzeci raz z rzędu! — Niemal pisnęła, tak była oburzona. Posłała faunowi spojrzenie prawdziwego wyrzutu i poczucia niesprawiedliwości. — Przyniosłeś trefne karty!

— Po prostu jestem lepszy, Myszko i musisz ten fakt zaakceptować — odparł melodyjnie i pełen wdzięku, zbierając przy tym karty z jej kołdry. — Jak i to, że ich nie przyniosłem, tylko ci je dałem.

— W życiu od ciebie nic jej przyjmę i dobrze o tym wiesz, szowinisto zboczony.

Przygryzł wargę z nerwów, starając się nie warczeć pod nosem. Mógłby przysiąc, że nic bardziej nie działało mu na nerwy, jak ta jej cholerna, feministyczna duma.

— Kiedyś cię złamię... — wysyczał z prawdziwą obietnicą w szaro-niebieskich tęczówkach. — I będę patrzeć jak cierpisz, jeszcze bardziej niż przy naleśnikach...

Zmrużył oczy zdenerwowany, nie odrywając wzroku od Myszy, która pochyliła się nad nim ze złośliwym uśmiechem.

— Śmiało, Futrzaku... — szepnęła, przybliżając się do przyjaciela jeszcze bardziej. — Nie mogę się doczekać, aż skopię twój kozi odwłok i...

Nie dokończyła. Zmarszczyła nos, zastygając w bezruchu i kichnęła gwałtownie, uderzając głową w holograficznie nagą klatkę piersiową fauna. Faunus wypuścił powietrze z płuc, zrezygnowany. Złość na mysią blondynkę przeszła mu całkowicie. Sięgnął po opakowanie chusteczek higienicznych, które z wdzięcznością odebrała.

— Koniec z domkiem na drzewie, aż do wiosny — Obrzucił ją wymownym spojrzeniem, które nie przyjmowało żadnego sprzeciwu. — Rozumiemy się?

Mogła zareagować na to i pokazać, że nie może jej rozkazywać, ale była zbyt zajęta teraz dmuchaniem nosa, gdy rogaty chłopiec zarzucał jej kołdrę na ramiona. Westchnęła pełna rezygnacji, posyłając przyjacielowi niezadowolony grymas na twarzy.

Dla Faunusa był to jagodowy absurd, którego nie miał zamiaru przerywać. Jeszcze dwa miesiące temu musiał ją siłą zaciągać na bieganie po lesie, czy zwykłe spacery, żeby chociaż na chwilę wyszła ze swojego zielonego pokoju, by zaczęrpnąć świeżego powietrza z lasu, który miała pod nosem. Wyklinała go przy każdym biegu i marudziła przy każdej przechadzce, która nie wiedzieć kiedy stała się nieodłącznym elementem ich spotkań. A Faunus nie wiedział, czy bardziej uwielbiał chodzić po lesie, tym prawdziwym, nie wirtualnym, czy bardziej uwielbiał tam chodzić z nią. Z tą mysią nastolatką, która nie wiedziała kim on tak naprawdę był.

Ale mimo, że Terra Incognita według Faunusa nie mogła się równać z prawdziwym światem, to w takich przypadkach jak przeziębienie Myszy, mogła pełnić dla nich rolę świata zastępczego. Jednak Faunus nie zdążył tego zaproponować przyjaciółce, bo jego wyobraźnia była szybsza niż jego chęci.

Słoneczne Cienie Where stories live. Discover now