14

147 78 63
                                    

Komfort własnego umysłu, jest równie istotny, co komfort własnego ciała. Nic dziwnego, że jeśli zabraknie ich obu, to człowiek się dusi.

Alex oddychał bez problemu tylko wtedy, kiedy tańczył w pojedynkę. Uwielbiał to robić. Już jako mały chłopiec uciekał od opiekunki w teatrze, aby zakraść się na próby teatralne i obserwować pracę najlepszego choreografa w kraju.

Jego ojciec nie był dla niego tylko idolem, czy wzorem do naśladowania, ale pierwszym, najlepszym przyjacielem. To on pokazał mu świat pełen bolących stóp, obitych kolan po upadkach i oddechu, którego nie mógł złapać. Świat pełen mokrych od potu włosów, palących mięśni i euforii, dzięki której cały ten ból i zmęczenie były tylko zachętą do dalszych ćwiczeń. To on go nauczył, że wszystko jest możliwe, wystarczy tylko starać się tak mocno, jak mocno się w to wierzy.

A Alex wierzył z całych swoich sił. Prawdziwy, zaczarowany świat, do którego mógł wejść, kiedy tylko chciał, nie używając żadnego specjalnego sprzętu. Bez zastanawiania się, bez niemych spojrzeń, obcych ludzi i dłoni, których nie zapraszał do swojego świata. Dlatego tak bardzo kochał tańczyć w pojedynkę. W tych jednych, jedynych momentach, w których nie czuł się więźniem swojego wadliwego ciała.

Kolejny obrót, kolano w górę, zgięcie i skok. Skłon jeden i drugi, piruet i miękki upadek, który kontrolował. Nie musiał mieć słuchawek na uszach, wystarczała mu wyobraźnia i wspomnienia spektakli. Tak właśnie tworzył swój własny, prywatny świat, w którym był tylko on sam.

Nastepnę kroki, szybki oddech po serii obrotów i ból mięśni, przez który nie czuł swojego serca. Nie lubił go czuć, ani myśleć, że go posiada, kiedy to ono było odpowiedzialne za wszystkie jego problemy. Głupie serce, które miało wpływ na jeszcze głupsze ciało. Człowiek na co dzień nie zwraca na nie uwagi, dopiero po wysiłku, kiedy zaczyna bić jak szalone. A on musiał znosić codziennie ciężar tego przeklętego organu. W każdym momencie, w każdej chwili czuł ten bolesny kolec, którego nie potrafił się pozbyć od dwóch lat.

— Brawo.

Odwrócił się zaskoczony, próbując wyrównać oddech po samotnym tańcu. Nie spodziewał się, że Valerie tak jak on została po godzinach w teatrze.

— Nie chciałam cię przestraszyć.

Posłała mu uśmiech, który on odwzajemnił.

— Nie szkodzi. Nie wiedziałem, że ktoś jeszcze został.

Położył się plecami na parkiecie, aby odpocząć. Jeden oddech, drugi i trzeci głębszy, kiedy do niego dołączyła. Powiedzieć coś do niej? Odezwać się jakkolwiek? Nie mógł być niekulturalny, musiał jakoś przełamać tą ciszę, która jak gęsta mgła opadła na teatralny parkiet. Jaki temat ma wybrać? Najlepiej jakiś neutralny, taki będzie najlepszy. A jak pomyśli, że on z nią flirtuje? A jak wykona jakiś zbędny ruch, który ona źle odczyta?

— Zaraz idę na studia — odezwała się pierwsza, a Alex odetchnął w duchu. — Zazdroszczę ci, że jesteś rok młodszy i masz jeszcze trochę licealnego luzu.

— Nie zmieniłaś zdania co do kierunku?

— Coś ty — Odwróciła głowę w jego stronę. — Będę najlepszym weterynarzem od gryzoni, choćbym miała zrezygnować na stałe z teatru.

Uśmiechnął się delikatnie na myśl o gryzoniach. Od razu pomyślał o tej śmiesznej Myszy, która nie miała bladego pojęcia kogo gości w swoim pokoju, średnio trzy razy w tygodniu. Spojrzał w błękitne oczy Valerie, unosząc brew w górę.

— Dalej uważasz, że chomiki są lepsze niż myszy?

— Oczywiście — prychnęła ostentacyjnie. — Chomiki to słodkie, puchate kulki, które dbają o swoją higienę. Są dumne, wdzięczne, majestatyczne i przede wszystkim piękne. A myszy? Wiesz, jak śmierdzą myszy?

Słoneczne Cienie Where stories live. Discover now