Antrakt: 21

105 64 6
                                    


Jeszcze do niedawna Elizabeth Forest chciała być reżyserem wszystkich spektakli w swoim życiu. Dzisiaj nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie mogła choćby siedzieć na proscenium swojego syna.

Zapach powstającego przedstawienia unosił się nad drewnianą sceną, docierając aż po najdalsze siedzenia. Odetchnęła głęboko, starając się zaciągać tym ciężkim powietrzem, jak tlenem, który do tej pory był dla niej niezbędny w oddychaniu. Ale, ile by nie wdychała tego teatralnego oparu, to i tak dusiła się za każdym razem, kiedy zamknęła oczy.

Pod powiekami wciąż widziała jego.

Ten widok był jak ciężkie, mosiężne kajdany u jej stóp, które dostała za karę. Boleśnie odczuwała je z każdym krokiem, i nie mogła się ich pozbyć, bo wyrok był jak najbardziej zasłużony.

— Pani Forest?

Przetarła zmęczone oczy, których od paru dni przez łzy nie malowała. Spojrzała na grupę aktorów na scenie, którzy wyczekiwali jej opinii.

— Było w porządku — skłamała, bo nawet ich nie obserwowała. Przeniosła wzrok na zegarek zapięty cienkim paskiem na swoim nadgarstku. — Powtórzcie raz jeszcze. — Miała teraz przecież dużo czasu.

Nie mogła wrócić do domu, gdzie natknęłaby się niechcący na syna. Wychodziła z rana, a wracała poźną nocą, za każdym razem wchodząc na chwilę do jego pokoju, gdy spał. To były jedyne momenty, kiedy mogła na niego patrzeć i bezgłośnie, w myślach przepraszać. Nie potrafiłaby znieść jego spojrzenia, nie teraz. Za bardzo samej siebie się wstydziła.

Dlatego nie mogła wiedzieć, co się dzieje u niej w posiadłości. A działo się wiele, chociaż dużo więcej miało dopiero nadejść. Ona jednak nie miała o tym bladego pojęcia. Tak samo nie wiedziała, że teraz, kiedy jej oczy zwrócone były na teatralną scenę, to Maxim Grey właśnie zaczynała prawdziwą walkę i to wcale nie w świecie Terra Incognita.

Bitwy zawsze rozpoczynają się od sojuszy, a wiadomo, że aby stworzyć koalicję, to trzeba jedną ze stron do tego przekonać. Ewentualnie przekupić, tak jak to robi się na frontach politycznych.

— Wiem, że za nim nie przepadasz, ale bez twojej pomocy mi się nie uda.

Sally ugryzła się w język, aby zdusić w sobie chęć roześmiania się prosto w tęczówki Myszy. Skrzyżowała ręce na piersi i uniosła dumnie brodę w górę, aby jeszcze bardziej uwydatnić swoje negatywne nastawienie do Alexa.

— "Nie przepadam", to wyjątkowo pobieżne określenie — Córka Alberta oparła się o ścianę na szkolnym korytarzu. — Nawet w połowie nie oddaje tego, jaki mam do niego stosunek, a ty mnie prosisz, żebym go niańczyła.

— Nie niańczyła — zaprzeczyła od razu Mysza. — Tylko, żebyś miała na niego oko i nie zostawiała go całkiem samego.

Maxim przygryzła wargę, niemal klękając przed niską dziewczyną. Sally za to przewróciła oczami, wzdychając ciężko nad podjętą decyzją.

— Dobra, ale tylko dlatego, że nie wygadałaś Alexowi o mojej pracy w szkolnej bibliotece — odezwała się po chwili i założyła hebanowe włosy za ucho. — I nic za darmo. Też chcę coś z tego mieć. Pokażesz mi jak malujesz w sali plastycznej, bo Liam jest beznadziejnym nauczycielem.

Mysza zmarszczyła brwi na Sally, zdziwiona jej warunkami. Spodziewała się czegoś trudnego, niemożliwego do wykonania, tudzież kompromitującego, a dziewczyna chciała sobie jedynie popatrzeć jak bazgroli pędzlami.

— Jasne, spoko, żaden problem — odpowiedziała szczerze z ulgą w całym ciele. — Kiedy tylko zechcesz.

— Dam ci znać. Muszę najpierw płótno ogarnąć.

Słoneczne Cienie Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon