10

220 83 83
                                    

Czułe szturchnięcie w ramię powitało go z samego ranka, a chwilę później dotarł do niego cudownie słodki pomruk jego jedynej miłości. Jej głos poznałby wszędzie. Uśmiechnął się od razu, nasłuchując cichej prośby zielonej nimfy.

— Tak, Florentynko, wyjdę za ciebie... — odpowiedział jej, mając przed oczami ten wirtualny obraz.

Taka cudowna, taka gniewna i silna... — Jego miłość najpiękniejsza na świecie, która była w stanie skopać mu odwłok za każdym razem, kiedy się z nią widział. — Coś pięknego...

— Wstawaj, dzbanie. — Usłyszał po chwili jej syknięcie, a po sekundzie poczuł mocnego kopniaka w swoje żebra.

Zerwał się od razu do pozycji siedzącej, wracając szybko świadomością do świata żywych.

— Zasnęliśmy, Faunus, zasnęliśmy! — piszczała spanikowana, trącając przy tym puste kubki na podłodze.

I teraz do niego dotarło. Wstał gwałtownie na równe kopyta i spojrzał na godzinę w telefonie, dostrzegając, że za niecałą godzinę zaczynają się lekcję, a to znaczyło, że nie wrócił na noc do domu. On już nie żył.

— To wszystko twoja wina! — fuknął na nią szczerze zdenerwowany. — A mówiłem, że po mleku robię się senny, to nie! Gryzoń wiedział lepiej! Mówiłem, że więcej niż dwa, nie dam rady wypić, ale po co mnie słuchać!

— Mnie oskarżasz?! — zaczęła się od razu bronić, zszokowana. — Mówiłam ci, nie żryj tych rogali, ale kozia dupa nie chciała odpuścić, bo po co! Dobrze wiesz, że rogale zapija się gorącą czekoladą, więc nie zwalaj na mnie winy!

— Trzeba było nie iść po nie, to bym nie żarł!

— To trzeba było mi nie mówić, że nie żarłeś od siedmiu godzin, to bym nie szła!

— To trzeba było nie wyjmować tych kart, to bym wyszedł wcześniej!

— To było mi nie mówić, że twoja podzielność uwagi jest na tyle wspaniała, że możesz mnie uczyć historii, grając przy tym w karty!

Załamał dłonie na twarzy. — Nie. Wczorajszy wieczór, a raczej noc powinna iść w zapomnienie. — To się nie wydarzyło i obydwoje powinni o tym zapomnieć.

— Wszystko przez ciebie! — rzucił do niej na odchodne, nie zaszczycając jej nawet pożegnalnym spojrzeniem i w nerwach wyskoczył przez jej okno na dwór. — Zostaw mnie w spokoju!

— Chwila..!

Nie miał zamiaru jej nawet słuchać. Pognał od razu do swojego domu na rowerze, zakładając szybko kaptur na głowę, jak już kliknął w wisiorek. Pędząc niczym w świecie wirtualnym, modlił się do wszystkich możliwych bóstw, żeby Albert nie zdążył wejść do jego pokoju, aby sprawdzić czy już nie śpi. W życiu tak szybko na dwóch kółkach nie popylał, o mały włos nie zgubił okularów przez tą prędkość. Jeszcze tego mu brakowało, żeby każdy w mieście zobaczył, że ten menel w obskurnym dresie, to sam Forest Junior. Ledwie dwadzieścia minut zajęło mu dotarcie do posiadłości, pod którą zostawił rower. W dodatku musiał się włamać do własnego domu, przeskakując wysoką bramę, i to tak, żeby kamery go nie uchwyciły. — To się po prostu nie dzieje! Jakaś chora sytuacja, to jakieś szaleństwo! — Powtarzał w myślach, wskakując przez balkon do swojego pokoju i wstrzymał oddech przed największym ochrzanem, jaki kiedykolwiek miał w życiu.

— Alexander, musisz już wstać.

O święty Absolucie... Chyba pierwszy raz w życiu miał takie szczęście. Odetchnął z ulgą, aż mu się w głowie zakręciło.

Słoneczne Cienie Where stories live. Discover now