Antrakt: 19

106 64 12
                                    


Woda.

Dźwięk uderzania przezroczystej cieczy odbijał się echem w umyśle i chłodził wszystkie niechciane myśli, od których pragnął uciec. Chciałby być tą wodą, aby tak jak ona wpaść do nicości, pustej ciemności, byleby tylko nie czuć tego wszystkiego, co w nim siedzi. Spłynąć razem z nią, zniknąć na zawsze z ludzkich oczu, z obcego dotyku, prosto do ścieku. Prosto tam gdzie pragnął teraz być. Tam gdzie było jego miejsce w tej chwili.

Był wściekły na siebie, na reakcję swojego słabego ciała. Przecież do tej pory nad nim panował, a teraz ono tak po prostu go zawodziło. Zupełnie tak, jakby zbuntowało się przeciwko niemu, nie chcąc już do niego należeć. Tak, jak gdyby Alex był już dla tego ciała za bardzo odpychający. Obrzydliwy. Odrażający.

Zbyt brudny.

— Alexander.

Wzdrygnął się gwałtownie przez głos choreografa zza drzwi i oderwał dłonie od umywalki. Znów musiał ją ściskał boleśnie aż do białych śladów na palcach. Aż do bólu, który nie był tak wielki, jak ból jego głupiego, dziecinnego serca.

— Już wychodzę!

Szeptał do własnego odbicia w lustrze, że to nic takiego, przecież robił to już tyle razy wcześniej. Nie miał powodów, żeby reagować tak irracjonalnie, jak przed chwilą na scenie.

— Młody...

— Zamknij się.

Nie miał zamiaru nikogo słuchać. Jedyne czego pragnął, to znaleźć się w ciemnej próżni, pustce, która odłączyłaby wszystkie jego myśli i zmysły. To one utrudniały mu nawet najprostsze kroki, z którymi do tej pory nie miał problemu.

Zacisnął dłonie w pięści i wyszedł z szatni, żeby zaraz ponownie znaleźć się na scenie pełnej tancerzy. Wiedział, że nie może wiecznie uciekać od własnego życia. Już wystarczyło, że zrezygnował ze szkoły. Matka i tak załatwi mu wszystko, przecież proponowała mu to wielokrotnie, jeszcze pare miesięcy temu. Skoro miał takie ułatwienie, to czemu miałby nie skorzystać? Ta szkolna placówka i tak przynosiła mu więcej szkód, niż pożytku.

Potrząsnął roztrzepaną głową, odganiając zbędne myśli. Teraz musiał się skupić. Ta czarnowłosa tancerka czekała na niego po raz kolejny, posyłając mu pobłażliwy uśmiech. Śmiała się z niego, wyśmiewała w duchu jego idiotyczne reakcje, nad którymi on nie potrafił zapanować. Nie dziwił się jej. Przecież zachowywał się jak idiota.

Zaczerpnął głęboki wdech przed podejściem do partnerki. Znów miał wrażenie, że czuje każdy najmniejszy kawałek własnego ciała i niepewność pomieszaną ze strachem, czy wciąż to ciało będzie jeszcze czuł.

— Nie spinaj się tak, co ty... — śmiała się po cichu, ponownie ustawiając się z nim do tańca.

— Alexander, możemy wreszcie zaczynać? —Trener był coraz bardziej zniecierpliwiony. — Czwartego podejścia nie będzie, po prostu zastąpię cię kimś innym.

Przytaknął w ciszy, wbrew sobie, bo wcale nie chciał zaczynać, ale musiał to zrobić. Nie mógł dać po sobie poznać, że coś się stało. Oni nie mogli dowiedzieć się co zrobił. Nie mogli wiedzieć, jak bardzo był brudny.

Wzdrygnął się w moment, kiedy dłoń dziewczyny dotknęła jego klatki piersiowej. Znów to poczuł. Kłucie w sercu, które zaczęło bić jak szalone, powodując coraz bardziej przyspieszony oddech, nad którym nie potrafił zapanować.

— Boże, wyluzuj... — Miała rację, że się z niego śmiała. — Nie zachowuj się jak dziecko.

— Forest, skup się!

Słoneczne Cienie Where stories live. Discover now