Antrakt: 22

123 67 10
                                    


Elizabeth nerwowo stukała palcami po mahoniowym biurku, zerkając co chwile na zdjęcie swojego męża, którego umysł, w co usilnie wierzyła, pozostał żywy w świecie Terra Incognita. Przygryzła dyskretnie wargę, jakby wstydziła się tego dyletanckiego czynu, mimo, że przecież była jedyną osobą w swoim gabinecie i nikt nie mógł widzieć u niej tych niepohamowanych oznak desperacji.

Kiedy Albert powiedział jej, że ta okropna, perfidna i prostacka "Flora" przychodziła do tej pory do jej domu, a do tego pomogła Alexowi, Elizabeth zagryzła zęby tak mocno, że niemal złamała swoje piękne licówki. Po pamiętnym spektaklu myśl o przejęciu programu Terra Incognita schowała się w umyśle kobiety, ze względu na stan jej syna. Jednak teraz, kiedy sama widziała zachowanie Alexandra, Chaos na nowo odżył w jej żyłach, przypominając o swojej obecności.

Nie mogła znieść myśli, że to dzięki Maxim Grey Alex zaczął wychodzić z tego, co ona sama mu zafundowała. Mało tego, dziewczyna przychodziła tu co trzy dni, będąc pewna, że sama Elizabeth jej to nakazała! Nie dość, że jej "wróg" przez tak długi okres czasu był pod jej pięknym nosem, to jeszcze to niewychowane dziewczę spędzało wszystkie praktyki z Alexem! Z jej jedynym synem, z którym ona z własnej winy nie miała teraz żadnego kontaktu!

Warknęła po cichu z zazdrości i gniewu. Nie rozumiała jakim cudem nastolatka z taką łatwością poradziła sobie z tym, z czym ona z Albertem nie mogli dać rady. W jaki sposób potrafiła przekonać Alexandra do przyjęcia pomocy? Czemu nie zachowywała się przy nim tak, jak Elizabeth wcześniej widziała? Dlaczego bez żadnego problemu przebywała z nim do tej pory w jednej sali, skoro była w nim zakochana? Przecież Elizabeth sama widziała jak mocno Maxim wstydziła się przy nim.

Pokręciła platynową głową, wypuszczając przy tym zrezygnowana powietrze z płuc. Nie rozumiała. Nie była w stanie zrozumieć, co się stało, że nagle przestała widzieć na twarzy dziewczyny te wszystkie emocje, na których wcześniej tak bardzo jej zależało. Co takiego się wydarzyło, że zamiast wstydu, strachu i bólu złamanego serca, to ulga i szczęście świeciły w zielonych oczach tej dziewuchy?

Sapnęła z nerwów jeszcze bardziej na wspomnienie perfidności i prostactwa, które widziała. Ten jej szyderczy, wiosenny wzrok, którego nawet na moment nie spuściła ze strachu przed Elizabeth, kiedy weszła trzy dni temu do sali. Jakby, cholera, rozgryzła ją w całości i samym swoim wrednym spojrzeniem mówiła jej:

I tak ze mną nie wygrasz, wiedźmo. Możesz sobie co najwyżej pomarzyć.

Odetchnęła głęboko, mając wciąż w głowie radosny wzrok Alexa, który pragnęła zobaczyć, choć sama przed sobą wstydziła się teraz własnych marzeń. Pragnęła bezgłośnie pokazać mu w jakikolwiek sposób, że ona wie o jego orientacji. I że akceptuje. Zawsze już będzie akceptować, niezależnie od tego jak on będzie chciał wyglądać, z kim chciałby się spotykać i ile głupich rzeczy chciałby zrobić, to ona to wszystko zaakceptuje. Musiała to zaakceptować po tym, czego dokonała, po tym co zobaczyła i co widziała za każdym razem, kiedy zamykała swoje zimne oczy.

Schowała zmęczoną twarz w dłonie. Nie mogła teraz myśleć o swoim synu. Nie, kiedy trzy dni temu w jej umyśle zrodził się pomysł, który za chwilę zamierzała zrealizować. Oparła głowę o dłoń na biurku i westchnęła pod nosem, zerkając na wskazówki zegarka. Masując pulsujące z nerwów i desperacji skronie, błagała w myślach samego Absoluta, aby to był ostatni raz, w którym zmuszona będzie zaciągnąć Alexa na scenę. Ostatnia wieczerza, ostatni posiłek, który zakończy ten cały teatr, nie zmuszając jej do wykorzystania Alexandra już nigdy więcej. Dziś to zakończy, ostatecznie. I będzie z nim wreszcie naprawdę szczęśliwa, tak jak dawniej.

Wzdrygnęła się gwałtownie, kiedy pikanie zegarka rozbrzmiało po jej biurze. Rozejrzała się po całym pokoju, upewniając się ostatecznie, czy aby na pewno jest sama i poprawiła włosy, które rozwichrzyła przez własne nerwy. Wyszła z biura, biorąc głęboki wdech i udała się do sali, w której znajdowała się ta perfidna, ukryta Flora. Weszła do środka, nie pukając przed tym wcale, wszak to jej własny dom i jeszcze tego brakowało, by pukała przed wejściem do swoich pomieszczeń, specjalnie dla tej nieczystej dziewuchy.

Słoneczne Cienie Où les histoires vivent. Découvrez maintenant