PROLOG

1.9K 49 38
                                    


Drzwi zaskrzypiały i trzasnęły.

Kolacyjny gwar, odgłosy towarzyszące wyrywaniu sobie ostatniego kawałka jabłkowego placka i szum wody zostały nagle ucięte, wytłumione. Ginny pozostawiła za sobą rodzinne przekomarzania i ciepłe światło kuchni. Nabrała w płuca haust rześkiego wieczornego powietrza hrabstwa Devon, jakby to był życiodajny eliksir spokoju. Srebrnawy talerz unosił się wysoko nad tym bezkresem, wystarczająco oświetlając całe połacie pól, zagajników i mokradeł, jakie spowijały okolice Nory.

Zeskoczyła ze schodków i rozejrzała się wokoło, kontemplując w którą stronę biec. Wieczorna przebieżka pozwalała jej utrzymać wagę w ryzach i oczyścić umysł ze zbędnych myśli. Rozstanie z Theo nie było jej tak obojętne, jak chciała wszystkim pokazać. Gdzieś wewnątrz, na jakimś głębokim poziomie świadomości, coś ostrego wyraźnie ją kłuło. Bycie zdradzaną stawiało ją w tej gorszej sytuacji. Była zwykłym pionem na szachownicy, daleko jej było do królowej, czy choćby wieży. A Theo był cholernym skoczkiem, który lubił lądować w obcych łóżkach. Pokręciła głową gwałtownie i zaczęła robić skłony.

Wiosenne majowe wieczory były jeszcze chłodne, a surowość angielskiej wsi dodawała tym późnym godzinom pewnej odświeżającej aury. Wysokie trawy otaczające jej rodzinny dom szumiały lekko, smagane chłodnym wiatrem. Wydeptana przez nią ścieżka znikała pośród wysokich malw i delikatnych bławatków porastających łąki. Ginny uniosła ręce ponad głowę i rozciągnęła się. Chuchnęła w dłonie i przygotowała się do biegu. Różdżka spoczywała bezpiecznie w rękawie, choć Gin wolałaby mieć całkowicie wolne ręce.

Gdy ruszyła, bieg spowodował fontannę serotoninowej radości. Depresyjne myśli uleciały jej z głowy, niczym ptaki, przelatujące nad polami. Odetchnęła głębiej i podnosząc wysoko stopy, kontynuowała swój bieg w świetle księżyca.

Niedługo czeka ją kolejne zgrupowanie, a wtedy będzie musiała pokazać na co ją stać. Quidditch był jej ostoją i pasją - jedyną naprawdę wartościową umiejętnością, która pozwalała jej wygrywać. Bieganie i gra - dwa powody, by serotonina buzowała w jej organizmie. Nawet orgazmy nie dawały jej tyle radości, prawie parsknęła na głos pod nosem. Widocznie bardziej pożądała wytrawnej gry w quidditcha niż facetów.

Światła Nory już do niej nie docierały, wybiegła daleko w pole. Trawy nadal szumiały, teraz nieco głośniej, bo odgłosy domu już nie zagłuszały szelestów natury. Ginny delikatnie przyspieszyła i skręciła przy starej wierzbie płaczącej. Czuła przyspieszone przez wysiłek bicie serca i kolejny wyrzut radości. Codziennie była szybsza, jej organizm wciąż pracował bardzo dobrze.

Coś zaszeleściło. Inaczej niż zwykle, inaczej niż pamiętała. Mieszkanie na takim pustkowiu wiązało się z pewnego rodzaju przyzwyczajeniem do pohukiwań sów, wizyt saren i jeleni, kradzieży orzechów przez wiewiórki, a nawet do wycia wilków. Ale tym razem ten dźwięk był inny, jakby nie pochodził ze świata natury. Jakby nie był stałym, bezpiecznym elementem wieczornej scenerii Devonshire. Czuła to wyraźnie, była przekonana, że się nie myli. Włoski na jej karku zaczęły się jeżyć. Zatrzymała się raptownie i rozejrzała. Wokół nie było żywej duszy.

Impuls trafił w odpowiednie miejsce - do jądra migdałowatego* w mózgu. Stamtąd siecią połączeń popłynęła informacja wprost do kory przedczołowej, dającej sygnał nadnerczom, by wstrzyknęły do krwi olbrzymią dawkę hormonów stresu. Adrenalina i kortyzol zaczęły gwałtownie rosnąć. Ginny stała w miejscu jak sparaliżowana. Jej oczy przesuwały się nerwowo i nawet oddech brzmiał głośno. Źrenice zwęziły się, by jak najszybciej wyłapać czające się niebezpieczeństwo. Trzonek różdżki tkwił już między palcami jej dłoni.

Trawy falowały delikatnie, tak jak i liście na wierzbie, którą kilka sekund wcześniej minęła. Wytężyła wzrok i słuch, a potem coś trzasnęło tak głośno, że podskoczyła ze strachu. Kolejny wyrzut kortyzolu prawie pozbawił ją powietrza. Mózg przejął kontrolę nad stresem, posyłając zastrzyk endorfin, pełniących funkcję leku przeciwbólowego. Panika została chwilowo załagodzona.

Dekadencja - część II - DramioneWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu