ROZDZIAŁ 39

393 30 34
                                    


ROZDZIAŁ 39


Londyn 2010

Uzdrowiciel Peterson zajrzał do Draco na chwilę i położył dłoń na ramieniu Hermiony w sztucznie wspierającym geście.

- Słyszałem o aurorskiej obławie – szepnął tylko i poklepał jej łopatkę. – Będziemy czekać aż dają znać.

To było zarówno bolesne, jak i pocieszające. Jeszcze była szansa, jeszcze była nadzieja. Narcyza i Lucjusz przesyłali sowy co godzinę. Kilka uroków, które znaleźli w swojej przesiąkniętej czarną magią bibliotece i które okazały się być fiaskiem. Szukali dalej, dopytując tylko, czy Hermiona zostanie z Draco w szpitalu. Nie chcieli, by był sam, a Hermiona nie chciała być gdziekolwiek indziej. Trzymała dłoń Draco w swojej, starannie omijając rodowy sygnet z mottem, które mogło ją obrazić, ale już tego nie robiło. Miała zupełnie gdzieś stare utarte slogany, niedorzeczne poglądy i dyskryminację. Wszystko tak bardzo się pozmieniało, że to były tylko mrzonki. Na korytarzu ktoś coś krzyknął, coś metalowego upadło na posadzkę.

Hermiona zmarszczyła brwi i spojrzała na zamknięte drzwi do sali. Przed nimi wartę pełnił Savage; był tu dla ochrony i dlatego, że Harry nie chciał pozostawić ich samych. Hermiona przedtem pozdrowiła go machnięciem ręki i tak słabym uśmiechem, że nie była nawet pewna, czy kąciki jej ust uniosły się choć o cal. Ale stał wiernie przed drzwiami, przeglądając kolorowe czasopisma i sącząc ostygłą już kawę.

Kolejny upadek czegoś i wrzask. Hermiona skoczyła na równe nogi i złapała różdżkę. Coś działo się na zewnątrz, tuż za tymi drzwiami. Domyślała się co to mogło być, oczywiście. Może nawet trochę się tego spodziewała, a może miała nadzieję, że to się stanie? Ostatecznie i tak wszystko, co się działo, musiało się stać. Nauczyła się tego od Croakera i czuła, jak spływa na nią spokój. Uniosła podbródek, zwarta i gotowa, pełna wiary. Znowu była tą samą Hermioną, która w zakamarkach Hogwartu śledziła popleczników Voldemorta i walczyła z przyjaciółmi w imię lepszego jutra. Może miała więcej zmarszczek i siwych włosów, ale pewne rzeczy się po prostu nie zmieniały.

Zerknęła na Draco i na moment jej rysy twarzy złagodniały. Zrobi to dla niego, dla nich. Cokolwiek będzie musiało się zdarzyć, ona to przetrwa. Zaakceptuje. Zrozumie.

Gdy usłyszała niewyraźny głos Savage'a, a potem głuchy odgłos upadającego w progu ciała – nie miała już żadnych wątpliwości.

***

Dennis krążył jak ćma złapana w zasadzkę. Wydawało mu się to skandaliczne, że został w swoim mieszkaniu tylko z jednym aurorem i to w dodatku z kobietą! Otworzył okno i złapał zapach zachodu słońca. Czerwone smugi przeplatały się z różowościami i czernią nocy – widok był spektakularny. Dennis po raz kolejny podziękował w duchu wszystkim bóstwom, że udało mu się uciec. Mógłby być już martwy. Może nawet pogrzebany w lodowatej, czarnej ziemi, zasypany grudami, pod marmurowym zimnym pomnikiem, na który nikt by nie przychodził.

A jednak coś ciągnęło go w tę stronę, w tę nieprzeniknioną ciemność. Wystarczyło wdrapać się na parapet, przełożyć nogi na drugą stronę i skoczyć. Lecieć prawdziwie wolnym, bez trosk, bez hamulców, aż jego ciało zderzy się z ziemią. Co go tu miało trzymać? Gardenia nie żyła, absynt przestał smakować, muzyka już nie brzmiała. Malfoy był daleko, szczęśliwy z Hermioną, a cholerny, głupi barman okazał się mordercą. Żadnych bliskich, rodziny, przyjaciół. Mógłby skoczyć, nikt by nie zapłakał, prawda?

- Czemu tak tam ślęczysz, Creevey?! – syknęła Deborah, poprawiając bojowe rękawiczki na dłoniach. – Zamknij to okno i siadaj. A byłoby jeszcze lepiej, gdybyś zrobił mi herbaty.

Dekadencja - część II - DramioneWhere stories live. Discover now