ROZDZIAŁ 18

739 42 45
                                    



ROZDZIAŁ 18


Zmrok zapadał stosunkowo wcześnie. Londyn powoli tonął w mgle, dlatego Lisa z westchnieniem wyciągnęła różdżkę i rzuciła ciche Lumos. Na niewiele się to zdało, opary były tak gęste, jak cukrowa wata sprzedawana na jarmarkach. Zaklęła pod nosem, gdy zaczepiła czubkiem buta o wystającą płytę chodnikową. Mogła się teleportować, ale dziś miała migrenę, na którą nie zadziałał żaden eliksir. Od paru dni głowa pulsowała jej bólem, może dlatego że piła za dużo alkoholu. Zawsze była jakaś okazja. Na przykład we wtorki chodziła do kosmetyczki, żeby jakoś wyglądać i aby poplotkować o nowych ministerialnych romansach przy kieliszku wina.

Wszystko jakoś się zepsuło po wojnie. Była czystej krwi, ale jej rodzina przezornie ukryła się w Afryce, gdy sprawy zaczęły przybierać nieciekawy obrót. Ona zdążyła jeszcze uciec z Hogwartu nim Voldemort tam wkroczył, więc cała familia Turpinów przetrwała wszystkie procesy, oskarżenia i insynuacje. Nikt im niczego nie udowodnił, nie mieli na nich żadnego haka, prócz faktu czystej krwi, a przecież nawet Weasleyowie ją mieli. Skończyła szkołę zaocznie, bycie córą Roweny opłaciło się i wreszcie dostała się na staż w Ministerstwie. To była nudna robota, pełna papierów i złamanych piór, ale dawała jej zastrzyk gotówki, którego potrzebowała, by czuć, że żyje.

Żadna z jej randek nie była satysfakcjonująca. Miała trzydziestkę i żadnego poważnego kandydata, dlatego przestała szukać męża. Spotykała się swojego czasu z Armandem, a potem z Michaiłem, rosyjskim baletmistrzem. Chadzała na randki, nawet z mugolami, ale zwykle cała historia kończyła się na trzecim, może czwartym spotkaniu.

Wyciągnęła mugolskiego papierosa z kieszeni szaty i odpaliła. Skręciła w prawo, potem znowu, ledwo co widziała przed sobą, ale dzięki temu mogła pomyśleć, jak zająć sobie wieczór. Była środa, dzień w którym nie miała szans na nic ciekawego. Wróci, podgrzeje zupę, zje i może wychyli te skrzacie wino, które dostała od Cho. Słyszała jak samochody suną po jezdni, widziała rozbryzgi jasnego światła z ich reflektorów, ale nic ponad to.

- Merlinie, co za kanał – jęknęła, wymachując różdżką przed sobą.

Z trudem nawigowała w zamglonej przestrzeni. Skręciła i znalazła się nad brzegiem Tamizy. Mgła nad rzeką była jeszcze gęstsza, ale jakoś dotrze. Zostało jej raptem pięć minut wolnego marszu, jeśli przyspieszy to będzie w mieszkaniu za trzy i pół minuty. Zaciągnęła się papierosem i wydmuchała kłęb dymu.

A może mogła dziś wyruszyć do któregoś z barów na przedmieściu? Albo odwiedzi „Dekadencję", dawno tam nie była. Kieliszek absyntu dobrze by jej zrobił. Oblizała usta, przekonując się do tej myśli.

Tak, dlaczego miałaby siedzieć w domu i pić wino? Wyjdzie do ludzi, może kogoś pozna, może ktoś poczęstuje ją opium? Może ten biedny myszowaty Creevey znowu będzie upalony, jak ostatnim razem, gdy tam była. Zaśmiała się pod nosem, przypominając sobie jego bełkot. Chyba jej mówił, że jest ładna, ale nie była pewna, trudno było go zrozumieć.

Od wody przywionął chłód. Lisa poprawiła szal i znów pociągnęła nosem. Chyba zaczyna się katar, to wina gołych nóg. Może rzucić czar cieplny? Ach, bez sensu, za cztery minuty będzie w domu. Rozpali w kominku i się ogrzeje.

Coś głośno chlupnęło w wodzie. Tak głośno, że Lisa zatrzymała się wpół kroku. Wpatrywała się w Tamizę z wystającym z ust papierosem, który jarzył się leciutko w mlecznej przestrzeni.

Ktoś się topi, czy co?

- Halo?! – zawołała ochrypłym od tytoniu głosem. – Jest tam ktoś?

Dekadencja - część II - DramioneWhere stories live. Discover now