ROZDZIAŁ 22

815 48 154
                                    


ROZDZIAŁ 22


Londyn 1810

Nie miał pojęcia, jak do tego doszło. Nie planował tego, nie próbował sobie niczego wizualizować, ale kiedy leżał tuż obok Granger, obserwując jej miękkość rysów, jej bursztynowość oczu, jej trzepot rzęs... Nie mógł się już dłużej hamować. Nie chciał, nie potrafił.

Pokonała go, chociaż zapewne nawet nie miała tego na celu. Jego sumienie skomlało na myśl, że kolejna burza wywołała w niej paniczny strach. Nie potrafił tego zaakceptować, czując się odpowiedzialnym za każdą taką jej reakcję, za każde bolesne wspomnienie z wojennych czasów. Jednocześnie pragnął tej kobiety do szaleństwa. Była jego odłamkiem światła, niepożądanym i pochodzącym z całkowicie innego kierunku niżby sobie życzył, ale tak... Była melodią słońca, upojnością lata. Była świeżą bryzą wpadającą przez okno w upalny dzień. Była zachwycającym kwiatem wiśni zwiastującym wiosnę w jego głowie. Gromadą białych płatków wprawiających jego ciało, jego umysł, całe jego życie w gorliwą nadzieję, że jutro może być łaskawsze, pełne blasku i szeptów szczęścia.

Bał się w to uwierzyć, ale nie mógł powstrzymać się, by nie wyciągnąć po to ręki. Po ten mały cud świata, jak wybaczenie. Po to kruche szczęście, jak bliskość kogoś wyjątkowego. Zdumiewające, niebezpieczne, brzęczące mu w uchu rozpoczęciem nowego dnia, jak rój pszczół wokół lilaka.

Pozwoliła mu się zdobyć, być obok, zapewniła o swojej niezmienności. Nie potrafił do końca zaufać, że to może być prawda. Nie chciał spuszczać jej z oka; czuwał nawet, gdy tworzyła te nierealne ilości słów na pergaminie, twierdząc że to streszczenie teorii Cho Chang. A potem zasnęła wtulona w niego, jak mały kot. Długo leżał z otwartymi oczami, z jej włosami wchodzącymi mu wszędzie i gapił się z niedowierzaniem w biały sufit. Słuchał jej spokojnego oddechu i układał sobie w głowie wszystkie wydarzenia, jakie doprowadziły ich do tego miejsca. Do jego domu, jego łóżka, jego rozgrzewającego oczekiwania na wszystkie te małe rzeczy, które mogły nadejść. Na gwizd czajnika, zieleń traw za oknem, dotyk opuszków jej palców na brodzie, rozkwit jej uśmiechu podczas przekomarzań. Niestety świt wyrwał go z łóżka i zmusił do innych aktywności. Ale wiedział, że Granger nie zwątpi, nie teraz i nie po tym, co sobie powiedzieli. Pogłaskał ją po policzku, zastanawiając się jak to możliwe, że świat wydaje się być tak daleko, gdy ona spokojnie śpi.

Niezadowolony ze swojej ckliwości i myśli, błądzących w stronę kwiecistych porównań, na które nie powinien był się zdobyć – wkroczył w zielone płomienie, pozostawiając ją w cieple kołdry. A potem, po niekończących się godzinach i przeniesieniu przez Portal, dopadł do niej jak wygłodniały sztubak, nie mogąc znieść ani chwili bez dotyku jej skóry.

Dobrze, że chociaż podejrzewała Weasleya i ubyła mu ta wątpliwa przyjemność pokazania jej wszystkich nici wiodących do kłębka. A potem zjedli razem obiad, a on udał się do White'a, by zaczaić się na hrabiego Hamiltona. Skończyło się gorzej niż podejrzewał, bo cholerny idiota upił się i zaczął niewybrednie oceniać walory Granger jako powabnej księżnej. A więc wypytał innych o niego, jego samego o dawną narzeczoną i wreszcie przywalił mu w twarz, jak na to zasługiwał. Ręka trochę go pobolewała, ale to było nic w porównaniu z zalewającą żyły satysfakcją.

- Oczywiście, że to tępy, agresywny i uzależniony od alkoholu oraz hazardu cymbał – powiedział Draco, gdy przez gotowalnię wszedł do sypialni księżnej. – Nie dziwi mnie wcale, że próbowała od niego uciec.

To był pierwszy wieczór, gdy drzwi pomiędzy książęcymi pokojami zostały otwarte. Ogień w kominku trzaskał spokojnie, a Granger siedziała nieopodal, z nogami podwiniętymi pod siebie i książką w ręce. Zmarszczyła czoło w skupieniu, gdy analizowała jego wygląd.

Dekadencja - część II - DramioneWhere stories live. Discover now