EPILOG

428 37 24
                                    


EPILOG


Z początku był pewien, że to zły, zły, zły, zły i po piąte zły człowiek. Ludzie z reguły byli źli, albo co najmniej nieprzyjemni. Rzadko zwracali uwagę na cokolwiek poza sobą. Nie patrzyli w dół, nie pochylali swoich sztywnych urzędniczych kręgosłupów, nie przymilali się. Przymilanie było jedyną słuszną drogą, oczywistą ścieżką do podążania przez życie. A oni tego nie pojmowali! Miał wrażenie, że ludzie stawali się po prostu coraz głupsi, a on musiał być tego świadkiem.

Potter był najgorszy, gorszy nawet od rudego Weasleya. Miał szorstkie i ciężkie ręce, mocno pachniał wodą kolońską i zawsze myślał o czymś innym, gdy próbował się do niego zbliżyć. Jego głaski były toporne, nieprzyjemne i odrzucające. W nieuwadze mógł nawet nastąpić na jakąś część jego ciała i dlatego nie był ulubionym człowiekiem, po prostu.

Weasley był lepszy, choć wciąż nie idealny. Głaskał dobrze, z włosem, doceniał brzuch i miejsce za uszami, wywoływał czasem pomruki radości. Ale bywał rzadko i szybko się rozpraszał. No i próbował podnosić – często na siłę i bez potrzeby, czego on nie lubił. Z Weasleyem trzeba było uważać.

No i on, ten blondyn. Sztywny, wykrochmalony, uśmiechający się krzywo, jakiś taki obcy. Ale pachniał dobrze, głaskał jeszcze lepiej i częstował najlepszym jedzeniem. Był uważny, nigdy po nim nie deptał, nie dźwigał go, nie drażnił. Czasem trochę smęcił o jakiejś nadwadze, ale kto by się tam tym przejmował. Dlatego musiał zmienić zdanie – to wcale nie był zły, zły, zły, zły i po piąte zły człowiek. Był nawet znośny. Nie popadajmy w skrajności, że był wspaniały, uroczy i dobry, bo nie był. Ale znośny, to dobre słowo. Takie nie za uprzejme. I dawał smaczki, to było arcyważne.

Gdyby miał wybierać, to na pewno nie wróciłby do tego małego mieszkania. Może od czasu do czasu gdzieś tam potrafił dojrzeć szczura lub mysz, ale po co miał za nimi ganiać, jak idiota? Mógł w tym czasie konsumować cielęcinkę i przeciągać się błogo na swojej mięciutkiej podusi, którą ostatnio kupił mu blondyn.

No naprawdę mógł być znośny. Daleko mu było do ciepła i miłości Hermiony, ale mógł z nim żyć. Pozwalał mu żyć ze sobą.

Raz jeszcze się przeciągnął.

- Krzywołap! – usłyszał podenerwowane wołanie swojej pani.

O tak, na pewno martwiła się o niego. Słyszał to drżenie w jej głosie. Och, jak ona go kochała! Postanowił sturlać się z poduchy i powoli, majestatycznie, z wystawionym jak sztandar ogonem ruszył do sąsiedniego pokoju.

- Znowu zżarłeś trzy smaczki?! – Wzięła się pod boki, a jej włosy falowały na jej ramionach, gdy rzucała gniewne obelgi. – Draco, dlaczego dałeś mu smaczka! Dostał już dzisiaj swoją porcję!

Może jednak się nie martwiła tak bardzo, jak mógł przypuszczać. Cóż... Krzywołap spojrzał na Draco, a Draco spojrzał na Krzywołapa. Puścili sobie perskie oko.

***

Taittinger był tego godzien. Stał na stole, wielki i w dekadenckim oszronieniu. Draco raz po raz po niego sięgał, by uzupełnić nim złote filiżanki królowej, z których pili szampana. I tylko przez jedną pełną minutę wzdrygał się na myśl, że będzie pił szampana z filiżanki, a nie z przeznaczonych do tego kieliszków na smukłej nóżce.

Ale był z Granger, kochał ją, więc to była tylko nieuchronna kolej rzeczy – zastanawiał się co będzie następne i nie mógł się tego doczekać.

Owinięci wełnianymi kocami, ubrani w wygodne miękkie szare swetry siedzieli na kanapie, popijając boski trunek i na zmianę opuszczali te wspaniałe pielesze, ale to było tego warte.

W centralnym punkcie salonu ustawili ich małżeński obraz, a Draco pięć razy upewniał się, że nie narobią permanentnych szkód. Gdy potwierdził odwracalność tego dzieła zniszczenia, podał Hermionie rzutki i uśmiechnął się krzywo. Pasma włosów opadały mu na czoło, a jego oczy lśniły niezwykłym blaskiem.

- No dalej, celuj! – polecił, rozsiadając się wygodnie wśród poduch i upijając łyk ze złotej filiżanki. – Tylko nie w strategiczne miejsca! I nie w czoło!

Granger posłała mu przez ramię złe spojrzenie. A potem rzuciła, a rzutka wylądowała między jego nogami na obrazie.

- Aj, bolesne! Miało nie być w strategiczne miejsca!

- Obiecałam ci, więc po prostu musiałam. - Roześmiała się i wskoczyła na kanapę. - Teraz twoja kolej, Draco.

Gdy udało mu się zmasakrować swoje własne podobizny przy akompaniamencie szampana i śmiechu, Draco naprawił wszystkie szkody i usiadł obok Granger, obejmując ją ramieniem. Wtuliła się w niego ufnie, położyła mu dłoń na piersi i westchnęła prosto w jego szyję.

- Gdyby coś ci się stało, byłbym skłonny zabić winnego – powiedział przez zaciśnięte zęby, aż zastygła zmrożona tym wyznaniem. – Są pewne rzeczy, które się nie zmienią, Granger. Pewien rodzaj mroku, który mam w sobie. Możesz nie chcieć myśleć o przeszłości i o tym, co kiedyś robiłem, ale musisz być świadoma, że odebrano mi każdą iskrę tchórzostwa, każdy cholerny atom dzieciństwa. Teraz kiedy kocham, kiedy mi zależy, nie waham się. Nie jestem z natury okrutny, ale mogę być, rozumiesz? Chronię to, co moje.

- Tak – wyszeptała, opierając czoło o jego czoło, a jej palce muskały włosy na jego karku. – Rozumiem, Draco. Ja też jestem skłonna do... wielu rzeczy.

- Widziałem – potwierdził, mając na myśli niewybaczalną klątwę, której użyła, by go ratować.

- Myślę, że całkiem dobrze się dobraliśmy – powiedziała cicho. – A teraz pocałuj mnie, dobrze?

I pocałował. A nawet więcej. 


***


Dziękuję Wam za wszystko!

Nox!

Ściskam,
B.O. 

Dekadencja - część II - DramioneWhere stories live. Discover now