ROZDZIAŁ 29

710 28 26
                                    



ROZDZIAŁ 29


Londyn 1810

To było doskonale oczywiste, że nie mógł spędzać całych dwudziestu czterech godzin na dobę na uprawianiu seksu z Granger, choć bardzo by tego chciał. W dodatku coś się miało wydarzyć, bezbłędnie to wyczuwał. Coś złego, mrocznego, co wprawiało jego ciało w falę dreszczy.

Wszystko szło po prostu za dobrze. Granger ufała mu, wybaczyła dawne błędy, zgodziła się na mieszkanie u niego (choć domyślał się, że aktualnie to chwilowe), sama szybko zrozumiała plan Weasley'a odnośnie przestraszenia jej nenufarem, była więcej niż chętna współdzielić z nim czas i łóżko, a przy tym namiętna i zdolna do przekraczania swoich granic... Układało się zbyt dobrze, ocenił Draco. A to oznaczało, że nieuchronnie coś się zawali i to już niebawem.

Przeczucia dotąd go nie zawodziły. Jakimś dodatkowym zmysłem wyczuwał zagrożenie i potrafił w miarę możliwości reagować na te ostrzeżenia. A teraz miał jeszcze Granger, której nie mógł spaść z głowy żaden włos. Gdyby cokolwiek jej się stało... Draco potarł twarz. Gdyby cokolwiek.... Nie przeżyłby tego, z całą pewnością byłby wszystkiemu winny. A więc musiał ją chronić, musiał dbać o jej bezpieczeństwo i szukać zagrożeń zawczasu.

List od Browna ciążył mu w kieszeni jak głaz, ale musiał z nim rozmawiać, musiał dzielić się spostrzeżeniami, szczególnie że detektyw był jedynym rozsądnym człowiekiem w tym stuleciu. Reszta kapuścianych łbów nie miała siły i ochoty wgłębiać się w śledztwo, bo to oznaczało denerwowanie mrocznego „księcia-zabójcy". Do tego dochodziła niewybredna opinia, że oto był przed nimi bogaty i utytułowany diabeł, Bies w czystej postaci, a lepiej było nie igrać z ogniem. Draco więc zmusił się do kooperacji z jedyną (oprócz Granger) rozsądną istotą w tej rzeczywistości. Ale oczywiście przeliczył się, bo jeśli szło o Hermionę Granger, nie można było niczego zakładać. Dowiedziała się wszystkiego z innych źródeł i odbyli szybką, poważną rozmowę na temat pakowania się w niebezpieczne sytuacje bez naglącej konieczności.

Jakkolwiek.

Podniósł głowę i przyjrzał się tym wszystkim idiotom w gabinecie. Bal u Forstenbergów był koniecznością, choć Draco próbował perswadować Granger ten pomysł cały poranek. Wiedział, że nic nie wskóra, bo musieli pojawiać się w dawnym Londynie jako książęca para Northwind, choćby po to, by reszta śmietanki towarzyskiej zamknęła rozdziawione usta. A Lavinia wydawała się być koleżeńska i przychylna Granger odkąd spotkały się po raz pierwszy.

Założył czarny surdut, choć uchodził za niemodny. Miał to gdzieś i podejrzewał, że od jutra część tych fircyków, dzisiaj przyobleczonych w koszmarne oranże i fiolety – jutro wyskoczy w czerni. Westchnął ze znudzeniem, a Bertie Forstenberg od razu to zanotował i pośpieszył w kierunku jego fotela. Pięknie, teraz będzie słuchał o polowaniu na bażanty...

Miał nadzieję, że Granger w saloniku dla dam bawi się choć trochę lepiej. Całkiem dobrze znosiła te wszystkie kurtuazyjne ceremoniały, ale nie było to dla niego zdziwieniem. Granger ogólnie bardzo dobrze radziła sobie ze wszystkim, z czym przychodziło jej się zmierzyć.

Nim oszalały na punkcie chartów i ogarów Bertie do niego dotarł, Draco zdążył zauważyć brak Biesa wśród zgromadzonych dżentelmenów. Chwała Salazarowi, że mieli tyle oleju w głowie, aby go nie zapraszać. Podskórnie czuł, że Granger będzie z tego powodu mocno zawiedziona, ale jej bezpieczeństwo liczyło się ponad wszystko. Brak Biesa pozwolił Draco na lekkie odprężenie.

Musiał przetrwać poobiednią brandy w gabinecie pana domu, a potem rozpocznie się główna część balu z tańcami i orkiestrą. Kretyn Beaufort stał pod oknem, leniwie oparty o wnękę i rozmawiał z jakimś starszym jegomościem, którego baczki wołały o pomstę do nieba.

Dekadencja - część II - DramioneWhere stories live. Discover now