ROZDZIAŁ 32

682 33 16
                                    


Rozdział wyjątkowo długi (nawet nie próbowałam go skracać). Ze szczególną dedykacją dla biggermissunshine i annpharm01 - wspominałyście o bibliotece Malfoya, tak więc... :) 


ROZDZIAŁ 32



Londyn 1810


To było jak wyjście z najciemniejszych głębin oceanu. Draco wynurzył się, ściągnięty dotykiem Granger. I nagle cała fala przerażenia, które blokował, dopadła go, zalała i załamała jego konstrukcję. Nie mógł oddychać, nie mógł stać, czuł jakby całe jego ciało poddano torturom. Ale Granger była tam, mówiła do niego, ciągnęła go w górę, w stronę jasności.

Gdy doszedł do siebie, a ostatnie dreszcze minęły, zrozumiał całość. Najpierw poczuł ulgę, która prawie zwaliła go z nóg. Że tu była, cała i zdrowa. Że Bies nie zrobił jej krzywdy, że jej nie okaleczył. A potem poczuł wściekłość, że nie potrafił jej ochronić, że ona sama pozwoliła sprawie rozegrać się w ten sposób. Przez ułamek sekundy naprawdę myślał, że będzie jej lepiej z dala od niego, a i że on nie będzie musiał tak cierpieć w przyszłości. Ale nie, to nie wchodziło w rachubę. Nie od momentu, w którym zaczął czuć do niej więcej, przejmować się nią, patrzeć na nią w każdej chwili, chłonąc jej wewnętrzny blask.

Powiedział, że ją kocha. Kochał ją. Dobry Salazarze, co on najlepszego zrobił? Miłość mogła być olbrzymią słabością, Czarny Pan pokazał to Draco dobitnie. A mimo to miłość była tego warta – warta tego strachu o Granger, tego bezustannego niepokoju. Bo tam było dużo więcej – była radość, był dotyk, była inteligentna rozmowa i jej piękny uśmiech. Wygięcie różowych warg, zmarszczki w kącikach oczu. Te cudowne piegi, jak pocałunki słońca.

A potem był wdzięczny, że trzeba było skupić się, analizować, bo Granger była w rezydencji Biesa z jakiegoś powodu. Zdążyła uwarzyć antidotum, a teraz miała podać je tej nieszczęsnej, głupiej dziewczynie, której zachciało się wyrywać z domu w wielki świat. Choć Draco udało się wykrzesać tę odrobinę współczucia dla niej, bo stary Calverton był naprawdę odrażającym typem.

Spojrzał na Granger, która szła równym, pewnym krokiem do gościnnej sypialni, otwierając ich pochód. Była mądra, musiał to przyznać. Nie popełniła drugi raz tego samego błędu i nie pozwoliła mu popełnić podobnego. Nie dała wiary jego słowom o końcu ich związku, a przecież mogła wziąć to na poważnie, mogła z rozpaczą się z tym pogodzić. Szybko zrozumiała, że za tym wszystkim stoi strach i oklumencja. Draco mówił serio, nie opuściłby już swoich osłon do końca życia i prawdopodobnie zwariowałby od ciągłego utrzymywania blokad. Nie chciała mu na to pozwolić. Spoliczkowała go, uśmiechnął się krzywo na tę myśl. To już drugi raz, naprawdę nabierała wprawy.

- Książę, podtrzymaj jej głowę – poleciła, a Bies bez szemrania ustawił się u wezgłowia i trzęsącymi się rękami uniósł głowę nieprzytomnej Susan. - Podam jej dwa łyki antidotum. Odczekamy minutę i jeśli wszystko będzie dobrze, powinna zacząć lepiej przełykać, by przyjąć resztę.

Draco wyjął różdżkę, gotów zadziałać, gdyby coś poszło nie tak. Stanął u stóp wielkiego łoża, patrząc na zebranych. Lagrene był najmniej zainteresowany całą procedurą, wolał gapić się na wnętrza. Za to Beaufort patrzył na niego, odrobinę przejęty zgrozą.

- Gdybym wiedział, że to masz – podbródkiem wskazał na różdżkę – w życiu bym nie żartował, że zamierzam uwieść twoją żonę. Można tym zabić, prawda?

- Bardzo szybko i elegancko – odparł znudzonym tonem, przerzucając różdżkę między smukłymi palcami. - Ale nie musisz się obawiać, Beaufort. Po dzisiejszym... Bardzo wątpię, żebym cię w przyszłości zabił.

- Uf, co za ulga – zakpił hrabia i ostentacyjnie otarł pot z czoła. - Czy wy możecie sprawić, żebym o tym wszystkim zapomniał? Wolałabym nie, bo to fascynujące. A gdybym chciał się komuś wygadać, to i tak nikt by mi nie uwierzył.

Susan Thompson przełknęła dwa łyki antidotum i wszyscy oczekiwali na jakiś znak. Granger nerwowo zagryzała wargę, szarpiąc za obciętą pod dziwnym kątem suknię balową. Draco wyraźnie widział, jak się denerwowała. Widział też, że była nienaturalnie blada, a cienie pod jej oczami sugerowały wiele bezsennych, obkupionych stresem godzin. Chciał ją już stąd zabrać, napoić ciepłą herbatą i przykryć wykrochmaloną pościelą na Grosvenor. Jednocześnie dobrze wiedział, że w tej chwili żadna siła nie sprawiłaby, żeby Granger odstąpiła od łóżka panny Thompson i poszła odpocząć.

Rezydencja Biesa wyglądała na zadbaną, okazałą i mocno paryską. Nie przystawała do wszystkich tych opowieści, które snuły się po londyńskich zaułkach jak poranna mgła. Nie było tu ciemności, pajęczyn, krypt i sali tortur rodem z horrorów. Każde pomieszczenie otulało światło świec, welur, adamaszek, wełna i jedwab. Widać było, że mieszkańcy rezydencji kochali to miejsce, dbali o ciepło i przytulność, chcieli by to miejsce było oazą. Draco bardzo przypominało to Cotswolds, choć oczywiście ze sporymi różnicami. I było dla niego jasne, że Rawlings-Morris utrzymywał ten stan rzeczy dla jakiejś kobiety. Chyba właśnie wszyscy mieli ją przed sobą. Co za płytka, przewidywalna historia, pomyślał Draco. O wiele ciekawiej byłoby, gdyby zabił choć jedną żonę. Albo gdyby usiłował sam zabić tę, a potem mu się odmieniło. Ale nie było w nim ciemności, Draco to widział. Bies był trochę jak Granger, głupio charytatywny i całkowicie zaangażowany we wszystko, czego się chwytał. A teraz chciał czegoś dla siebie, czysto egoistycznie i ktoś starał się pomieszać mu szyki. Albo... Albo starał się go naprowadzić. Od jak dawna ten idiota kochał tę kobietę?

- Co...? - zachrypnięty obcy tembr głosu dotarł do jego uszu i wyrwał go z rozmyślań. - Gdzie jestem? Co się stało?

Spojrzała na Biesa zaskoczonym wzrokiem, a potem zamrugała na nich wszystkich. Granger zaczęła jej objaśniać, a Draco postanowił podejść do księcia. Ten wyglądał na szczęśliwego, lecz cofnął się przed nim. Jakże wspaniale. Jeszcze jeden krok, a Rawlings-Morris wpadł na ścianę i trącił wazon. Ubaw po pachy, uznał Draco. Należało go zastraszyć, po tym wszystkim, co zafundował Granger. Draco wyciągnął różdżkę przed siebie i zaczął mierzyć do przerażonego dżentelmena. Ku jego zaskoczeniu – ani Lagrene, ani nawet Beaufort nie próbowali go powstrzymać.

- Dlaczego porwałeś moją żonę? - warknął, przytykając czubek różdżki do jego zakrzywionego nosa. - Życie ci niemiłe? Dlaczego nie podszedłeś do mnie na którymś z tych dennych przyjęć? Czemu nie poprosiłeś mnie o pomoc? Potrafię uwarzyć każdy cholerny eliksir, a ty poszedłeś do mojej żony, porwałeś ją i bez słowa przywiozłeś do jakiejś przeklętej różowej sypialni?!

Bies poluźnił swój fular drżącymi palcami i wykrztusił niechętnie:

- Nie wiedziałem! Widziałem księżną, rozmawiałem z nią, byłem świadom jej umiejętności! Słyszałem od tego skrzata, który miał mnie śledzić, że niektórzy rzucają różne klątwy... Że można je odwrócić czarami albo eliksirami... Ten skrzat bywał tu wcześniej...

- Do pioruna, Puzderko! - krzyknął ze złością Lagrene. - Co ci mówiłem, ty głupi, tępy skrzacie?

Skrzat pojawił się na wezwanie i od razu zaczął okładać się pięściami w ramach pokuty. Ręka Draco drgnęła i różdżka otarła się o nos Biesa, gdy obaj wpatrywali się w tę scenę.

- Nie! - zaoponowała zaciekle Granger. - Niech pan zostawi go w spokoju!

- Byłem tu sprawdzić co można ukraść – bronił się skrzat, niepomny na znaki, jakie Lagrene dawał mu rękoma. - Miałem tylko zobaczyć, czy jest tu coś wartościowego, co może zniknąć i nikt się nie zorientuje.

- Ty cholerny złodzieju! - zawołał Bies i już miał podążyć w stronę Lagrene'a, który zasłaniał się bijącym się skrzatem, gdy Malfoy przerwał te zamiary.

- Najpierw odpowiedzi, książę! - głos Draco był niebezpiecznie niski. - Czy nie mogłeś porozmawiać z nami obojgiem?! W tym mieście tak się załatwia wszystkie nagłe sprawy? Porwaniem?

- Nie chciałem marnować czasu! - odpowiedział wściekle Rawlings-Morris. - Zakochałem się w tej kobiecie już wcześniej, ale zrozumiałem to dopiero, gdy znalazłem ją nieprzytomną w moim własnym gabinecie! Żyłem tylko wskazówkami, jak można odczynić ten urok. Musiałem odnaleźć rozwiązanie, to wszystko była moja wina i...

- Kocha mnie pan? - cichy szept ze strony łóżka poderwał głowę Biesa. Susan patrzyła na niego z delikatnym uśmiechem na ustach. - Naprawdę coś pan do mnie czuje? Mówił pan, że nigdy nie angażuje się w relację z kobietami, którym pan pomaga...

- Tak, cóż – potwierdził zakłopotany – to było wcześniej. Zanim panią poznałem.

- Zostawmy to, Draco – poprosiła Hermiona i dotknęła jego dłoni. Poczuł, że musi opuścić różdżkę i zabrać ją do domu. Jej powieki opadały, a głos stawał się senny i niewyraźny. Była wykończona. - Jutro musimy przyjechać tu ponownie i dowiedzieć się kto za tym stoi. Panna Thompson odpocznie, my wszyscy odpoczniemy i na pewno uda nam się dojść do konstruktywnych wniosków.

- Mogę też wpaść? - spytał Beaufort ze swojego kąta. - Dawno nie bawiłem się tak przednio!Draco przewrócił oczami i jednym ruchem wziął Granger na ręce. Wtuliła się w materiał jego surduta tak ufnie, że odjęło mu oddech. Gdy wyszedł z gościnnej sypialni i zaczął schodzić po schodach, Granger już spała.


***
Londyn 2010

Dekadencja - część II - DramioneKde žijí příběhy. Začni objevovat