ROZDZIAŁ 13

645 45 78
                                    


ROZDZIAŁ 13


Londyn 1810

Siedział na krześle nieopodal parkietu. Przyglądał się tańczącym parom, walcząc z obezwładniającym znudzeniem. Tuż obok niego miejsce zajmował przeklęty Beaufort, jakby szydząc niemo z tej sytuacji. Obaj wpatrywali się w Granger, która tańczyła z wiekowym baronem, uśmiechając się do niego serdecznie. Byli tu, by spotkać rodzinę kolejnej zaginionej żony księcia, ale Draco czuł, że zbyt wolno posuwają się do przodu. Granger bezbłędnie odgrywała swoją rolę księżnej. Spotkał ją dopiero w holu, ale nie zamienił z nią ani słowa w powozie, bo przechodząca drogą dama poprosiła ich o podwózkę na bal. Rozmawiali więc o pogodzie i wstążkach, aż prawie zemdlał z niesmaku. Miał jednak wystarczająco dużo czasu, by pomyśleć.

Draco czuł się chory. To było prawie ponad jego siły - pójście na taki kompromis i zezwolenie na to, aby wyszła z różdżką w ręku, żeby spotkała się oko w oko z mordercą. Och, jasne, wiedział, że kiedyś go pokonała i był pewien, że zdołałaby to zrobić ponownie. Ale zupełnie nie o to chodziło. Niemniej musiał dać jej swobodę, pozwolić jej na działanie, na podejmowanie własnych decyzji. Umysł podpowiadał mu całe mnóstwo scenariuszy, jeden bardziej zaborczy od drugiego.

Gdy zniknęła za zasłoną i gdy ten krwiopijca podążył w to samo miejsce, ledwo siedział bez ruchu. Miał ochotę zerwać się i od razu sprawdzić czy wszystko w porządku, ale to byłoby nieodpowiednie. Dał jej chwilę, pozwolił na to, by ryzyko rozkwitło jakby to była krwista plama na jego piersi. Serce dudniło mu w klatce piersiowej tak mocno, jakby chciało wyskoczyć. Ręce pociły mu się od kurczowego ściskania różdżki. Wampir był tak blisko Granger, mógł w każdej chwili ją powalić i zaatakować. To mógł być ułamek sekundy, a gdyby aportował się wraz z nią w przestrzeń, Draco byłby winny jej śmierci. Odczuł niejaką ulgę, gdy okazało się, że Fussel-Dale jednak nie zachowywał się jak dzikie zwierzę i nie gryzł nikogo dla zabawy. Jednak ostrożność przy wampirze była celem samym w sobie.

A potem Rowle, pojawiający się jak szyszymora, znikąd i zewsząd. Przypomnienie starych czasów, bolesne i niepotrzebne. A może właśnie konieczne, bo jego Mroczny Znak tkwił wciąż od lat w tym samym miejscu – na przedramieniu jego lewej ręki, jak klątwa, jak skaza, jak wwiercający się w duszę rozżarzony pręt. Nie bolał, nie fizycznym bólem. Bolał go wspomnieniami, które ze sobą wlekł. Cruciatusem zafundowanym Rowle'owi i Dołohowowi, śmiechem ciotki Belli, widokiem Granger na jego posadzce. Nie zasługiwał na Granger ani w tym, ani w żadnym przyszłym życiu. Nie powinien był prostować jej założeń, zdradzać że z Daphne nic go nie łączy. Powinien pozwolić jej wierzyć, że ożeni się kiedyś z czystokrwistą dziedziczką. Ale to go zabijało od środka. Dlatego poszedł za nią, usiłował przewidzieć kolejne ruchy wampira, namówić ją na pozostanie za zasłoną, gdy Rowle wpadał w szał pod barem. Dużo by dał, by móc ją spetryfikować i posłać z Weasley w bezpieczne miejsce, ale nie wybaczyłaby mu tego. Byłaby wściekła, że ją unieruchomił, że pozbawił ją decyzyjności i działania. Ręce mu się trzęsły od tego dysonansu – jego dusza gwałtownie rwała się do ochrony, choćby miało go to kosztować życie. Ale rozum – cholerny Merlinie – rozum, kalkulujący na chłodno, sugerował mu pozwolenie jej na to, by być sobą. A najlepsze w tym wszystkim było, że ona wciąż była tylko jego koleżanką z pracy i nikim więcej. Nawet jeśli prawie stracił zmysły, widząc jej brodawki przez cienką satynę sukienki. Nawet, gdy prawie wziął ją w „Dekadencji", płonąc z pożądania i potrzeby dotyku, ponieważ był od dawna uzależniony. Nadal była Hermioną Granger, znajomą, mugolaczką, partnerką w pracy. Ale była jeszcze jedna kwestia – czego tak naprawdę chciał? Pożądał jej, owszem, bardzo. Chciał ją ochronić, to jasne. Czy więc to by mu wystarczyło? Okazjonalne sypianie z nią i trzymanie jej w zasięgu wzroku, by zapewnić jej bezpieczeństwo? Zdecydowanie nie. Ale przecież jej nie kochał. Na pewno była mądra, zdolna i interesująca. Burzyła w nim krew, inspirowała go i zaskakiwała odwagą, błyskotliwością, dobrym sercem, empatią. Nie znał jej na tyle, by czuć tak wiele. I wiedział, że mogłaby mu nigdy nie wybaczyć tego, kim był dawniej. Była... powodem jego ekscytacji, strachu i zazdrości, ale to wszystko. Może nie powinien na razie definiować. Miał wrażenie, że usychał.

Dekadencja - część II - DramioneOnde histórias criam vida. Descubra agora