Prolog

975 110 134
                                    

Wszystkim pasjonatom koszykówki
I believe I can fly,
I believe I can touch the sky"

Podkuliłam nogi i oparłam na kolanach roztrzęsioną brodę. Podrażniona twarz szczypała od fontanny łez, którą zdążyłam z siebie wylać odkąd wróciłam ze szkoły. Mój podły nastrój idealnie komponował się z ulewną pogodą za oknem. Zasmarkany nos wytarłam w rękaw czarnej bluzy i ponownie chwyciłam komórkę.

– Odbierz, odbierz – powtarzałam zrozpaczona do głuchego telefonu, ale on nadal zawzięcie milczał.

W uszach dzwoniło mi od monotonnych dźwięków, jakie wydawał z siebie aparat przy każdej kolejnej próbie połączenia. Moje serce łomotało opanowane przez zniecierpliwienie, i z każdą sekundą coraz bardziej pękało z nadziei. Gdy rozlegał się sygnał rosło przerażająco, zwiększając swoją objętość, ale zaraz następował wybuch, bo nawiązane połączenie było przerwane.

Już po raz pięćdziesiąty piąty, jak wskazywał rejestr wybrałam jego numer. Zamknęłam oczy i nerwowo kiwałam głową w tył w przód, jakby taki jednostajny ruch miał powściągnąć mój rodzący się strach.

Przecież on mi nigdy nie wybaczy.

Moje słowa go potwornie zraniły. Jak mogłam palnąć taką głupotę?! W tamtym momencie byłam tak zaskoczona i zawstydzona, że to przysłoniło cały zdrowy rozsądek. Myślałam, tylko o sobie, że ktoś mnie oceni, skrytykuje, wytknie.

W taki oto sposób moja upartość doprowadziła do największej głupoty.

Telefon parzył w rozpalony od emocji policzek, a cała twarz płonęła od strachu. Odbierz, odbierz. Błagałam w duchu. Ale odpowiedź jak kat przecięła ostatnią nadzieję i pozwoliła, by odleciała bezpowrotnie. W głośniku dudnił irytujący głos, artykułujący drażniącą formułkę. ,,Przepraszamy abonent jest tymczasowo niedostępny, znajduje się poza zasięgiem sieci bądź ma wyłączony telefon. Prosimy zadzwonić później."

Drżącymi dłońmi ponownie wykręciłam jego numer, lecz głos w słuchawce nie pozostawiał złudzeń. Wyłączył telefon, więc kolejne próby dzwonienia nie miały już żadnego sensu.

Mój oddech dostał nagłego przyspieszenia i nie nadążałam łapać powietrza. Ledwo dyszałam i jednocześnie zatęskniłam za każdą minioną chwilą z brakiem oddechu. Za wstrzymywanym i zwolnionym oddechem, który nie był mi do niczego potrzebny, bo gdy on był blisko nic więcej się nie liczyło.

Nagle przez rozpaczliwe myśli przebił się dźwięk dzwonka do drzwi. Uniosłam zdezorientowana głowę i wsłuchiwałam się w ciszę, która panowała w pustym domu. Byłam już pewna, że mi się tylko przesłyszało, wtem ponownie rozdzwonił się dzwonek.

Pełna nadziei zerwałam się na równe nogi i pognałam co tchu w stronę schodów.

To musiał być on. Musiał.

„I believe I can fly", R.Kelly, 1996r. 

Niespodziewana zagrywka/ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now