Rozdział 5 ''Wielka miłość''

317 53 215
                                    

W sobotę rano, szykowałam się na rodzinny obiad u babci Jasi. Obchodziła urodziny i jakimś cudem rodzice zdołali wygospodarować czas, by ją odwiedzić. Serce, by mi pękło gdyby tego nie zrobili, nie wspominając już o kochanej staruszce, która z utęsknieniem wyczekiwała każdego naszego kolejnego przyjazdu.

Nie była już w najlepszej formie. Dziadek zmarł kilka lat temu, a babcia w tym czasie z rozpaczy za utraconą miłością, zdążyła się zestarzeć o co najmniej dziesięć lat, a nie pięć, które minęły. Do tego doszły różne choroby, takie jak cukrzyca, Parkinson, przez co była uziemiona w domu i sama na własną rękę nigdzie się nie wybierała.

Całe szczęście mieszkała z nią ciocia Anetka, siostra mojej mamy. Równie piękna, ciepła i kochana, jak chyba wszystkie kobiety w naszej rodzinie. O dziwo, ciocia Anetka była starą panną, no może nie starą, bo sama miała ledwie trzydzieści pięć lat, ale reszta rodziny twierdziła, że to ewidentna oznaka jej nieuchronnego staropanieństwa.

Uważałam, że wszyscy zdecydowanie przesadzali. Ludzie nawet w późniejszym wieku, potrafią odnaleźć miłość swojego życia i być szczęśliwym. O uczuciu nie decyduje ile mamy wiosen na koncie, tylko niespełniona potrzeba naszego serca. Czasem wystarczy poczekać, a ktoś wyjątkowy sam stanie na naszej drodze, by wypełnić tę lukę. Czego z całego serca życzyłam cioci.

Po półgodzinnej jeździe podjechaliśmy pod dom babci. Nadal mieszkała na obrzeżach miasta w pobliskiej, małej wsi. Do jej posesji prowadziła długa piaskowa droga, usytuowana pomiędzy polami. Z prawej strony rozciągały się rządki czarnej porzeczki, a z lewej rzepaku. Możecie sobie tylko wyobrazić, jak to zjawiskowo wyglądało, gdy wszystko było w swoim rozkwicie.

Kochałam tutaj przyjeżdżać. Chociaż myślę, że jak każde wnuczę do swoich dziadków, od których za każdym razem otrzymywało bezwarunkową miłość i pocieszenie, gdy tylko tego potrzebowało. Nie wspominając, tych licznych pierogów z truskawkami, słodkich szarlotek z jabłek zerwanych z jabłoni, znajdującej się tuż za domem, pampuchów z jagodami zebranymi wspólnie rano w lesie. I konspiracyjnie wciśniętymi w dłonie zaskórniakami, tak na czarną godzinę do przedszkola, szkoły, liceum.

Chwyciłam z fotela okazały bukiet czerwonych róż i wysiadłam na zewnątrz. Rozejrzałam się z nostalgią po okolicy i zaczerpnęłam powietrza, które pachniało jeszcze pierwszymi krokami złotej jesieni. Byłam w cudownym nastroju. Serce się radowało, bo byłam tutaj, z rodzicami i w końcu mieliśmy spędzić cały dzień razem. Z dala od pracy, szkoły, problemów. Od wczoraj miałam wrażenie, że znów przypominałam dawną siebie.

Spokojny dzień w szkole, bez żadnych niespodziewanych przygód, udany trening, to wszystko zadziałało lepiej niż relaksujące spa. Próbowałam się oszukiwać, że nie miał na to wpływu fakt, że w szkole nie pojawił się mój ciemnooki prześladowca i nie musiałam się mierzyć z jego przeszywającym spojrzeniem. Ot po prostu zrządzenie losu, że wróciłam do harmonii właśnie wtedy. Choć nie ukrywam, że kamień spadł mi z serca, gdy nie musiałam przebywać w jego otoczeniu.

Gdy tylko przekroczyliśmy próg domu, utonęliśmy w ciepłych objęciach babci i cioci. Oprócz nas była jeszcze siostra babci, babcia Kazia i jej mąż, dziadek Józek. Ich córka, ciocia Wandzia z mężem Jackiem i córką Leną. Moja kuzynka była w podobnym wieku, też uczęszczała do liceum z tym, że do pierwszej klasy. Mieszkali w innym mieście, więc siłą rzeczy rzadko się widywaliśmy, ale nie mogłam narzekać na nasz kontakt. Zawsze miałyśmy o czym rozmawiać i wychodziło nam to naturalnie. Jednak geny, to geny. Jak można było zauważyć, w naszej rodzinie zdecydowanie rządził pierwiastek kobiecy. Niestety, ale linia rodowa dziadka została dawno przerwana.

– Och, moje kochane dziewczynki! – krzyczała podekscytowana babcia, a jej oczy migotały od łez wzruszenia. – Zapraszam was do jadalni! – Gestem dłoni zapraszała w stronę długiego pokoju.

Niespodziewana zagrywka/ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz