Rozdział 20 ''On jest lepszy ode mnie?''

251 45 248
                                    

Kolejne dwa dni, tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że jest ze mną coraz gorzej. Weekend minął na nauce. Siedziałam w ciszy, zamknięta w swoim pokoju, a towarzyszył mi jedynie Preto. Próbowałam się skupić, rozwiązywać próbne testy z matematyki albo chociaż trochę liznąć materiału szkolnych lektur, bo z tego leżałam i kwiczałam, ale moje myśli miały zgoła odmienne zdanie na temat spędzania wolnego czasu.

Serce miało ochotę na coś innego, bo nieustannie przywoływało w pamięci wszystkie krzywe uśmiechy bruneta. W myślach studiowałam pieczołowicie każdy fragment jego twarzy. Przypominałam sobie pełne usta, wyraźnie zaznaczoną grubą bliznę i jeden malutki pieprzyk, niemal niewidoczny, ale moje sokole oko dawno już go dostrzegło.

Zastanawiałam się co jest ze mną nie tak, że znowu stawałam się tak samo żałosna jak przy Mateuszu. Naprawdę miałam taki słaby charakter? Byłam tak łatwo podatna na wdzięki mężczyzn? Ulegałam im i może właśnie, to kręciło takich podejrzanych typków. Mieli duże pole do popisu, mogli dominować i pokazywali kto kim rządzi.

Chociaż z drugiej strony, tych nowych uczuć nie można porównywać nawet w jednym procencie do tych w związku z Mateuszem. W którym nie było przyciągania, tylko desperacka próba zdobycia uznania. Z kolei przy Arielu miałam wrażenie, że nie musiałabym się starać, bo on wraz byłby wpatrzony we mnie jak w drogocenne płótno w Luwrze.

Za każdym razem w jego oczach widziałam bezgraniczny zachwyt. Czy byłby na tyle wyrafinowany, by to zagrać? Umiałby tak doskonale udawać, tylko po to, by zdobyć kolejne trofeum? Może te wszystkie plotki na jego temat nie były prawdziwe?

Westchnęłam przemęczona. Moje myśli coraz mocniej się kłębiły i przybierały barwę burego dymu, przez który nie było widać już żadnej, jasnej drogi.

Zirytowana potrząsnęłam głową. Szłam zamyślona i szurałam śniegowcami po chodniku zatopionym w puszystej pierzynie. Od dwóch dni śnieg nie przestawał prószyć i w efekcie na niecałe dwa tygodnie przed świętami mieliśmy bajeczną zimę. Miałam dopiero na trzecią lekcyjną, więc do szkoły wybrałam się spacerem. Może tęgi mróz zamrozi skutecznie moje szare komórki i, gdy odmarzną to wrócą do pierwotnego stanu.

Zatopiona w myślach nawet nie spostrzegłam, a już byłam w szkole. Przebrałam się w szatni i na korytarz wyszłam równo z dzwonkiem ogłaszającym przerwę. Z pozamykanych dotąd sali zaczęli wylewać się chmarami uczniowie, zapełniając cały hol. I w jedną sekundę przemienili lekcyjną ciszę w przekupczy gwar.

W tłumie udało mi się dojrzeć Asię, stojącą z chłopakami, więc bez namysłu skierowałam się w ich stronę. Zazdrościłam im czasem, że byli razem w klasie i mogli spędzać ze sobą dużo więcej czasu niż my, gdy spotykaliśmy się całą paczką.

– Cześć – przywitałam wszystkich serdecznie, a Patryka obdarzyłam krótkim pocałunkiem prosto w usta.

– Cześć, gdzie zgubiłaś koleżankę? – spytał od razu Bartek i zawiedziony wypatrywał wśród licealistów różowych elementów, które mogłyby świadczyć, że nadciągała jego ukochana pink.

– Nie bój, na pewno zaraz do nas doskoczy. Różowa pantera zazwyczaj atakuje znienacka – rzucił Przemek, najwidoczniej rozbawiony widokiem zakochanego kumpla. Naprawdę nie był zainteresowany Irką, więc całe szczęście, że dziewczyna sama odpuściła sobie te podchody. Tylko traciłaby na niego niepotrzebnie czas.

– Lepiej powiedzcie, jak przygotowania do mikołajkowego turnieju? Macie nową taktykę? – spytał z zainteresowaniem Patryk.

Za tydzień odbywał się coroczny turniej koszykarski. Do naszego liceum zjeżdżały się drużyny z różnych szkół i okolicznych miast. Uwielbiałam tę imprezę sportową, bo dzięki świątecznej oprawie zmieniała zwykły turniej w prawdziwe widowisko.

Niespodziewana zagrywka/ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now