Rozdział 10 ''Oddychaj czasem przy mnie''

272 49 256
                                    

Początek listopada spędziłam w domu. Po święcie zmarłych i wędrówkach po licznych cmentarzach nabawiłam się grypy. Z wysoką gorączką i mokrym kaszlem, przesiedziałam kilka dni pod kołdrą. Na szczęście organizm szybko się zregenerował i pełna nowej energii, nie mogłam już się doczekać nadchodzących treningów. Póki co, przede mną był dobrze zapowiadający się weekend, podczas którego zamierzałam naładować swoje akumulatory na full.

– Nie rób takich oczu. Nic nie wskórasz, Preto – powiedziałam, spoglądając czule na pieska, który siedział na dywanie i przyglądał się smutno, jak pakowałam do torby kolejne rzeczy.

To zadziwiające, jaką intuicję mają zwierzęta. Od razu wyczuwają zmiany. Mój pupil również zauważył niecodziennie zachowanie. Dzisiaj nocowałam poza domem. Zbliżający się wieczór zapowiadał się cudownie, bo z dziewczynami robiłyśmy sobie piżama party u Irki.

Wspólne spanie na jednym łóżku, oglądanie filmów z Tatumem w roli głównej, objadanie się bez ograniczeń słodyczami i niezdrowym żarciem. Rzadko kiedy pozwalałyśmy sobie na taki cheat meal, ale gdy się zdarzało, to wszystko było z najwyższej półki i w ogromnych ilościach.

Już nie mogłam się doczekać, ale przed tym musiałam jeszcze zrobić zakupy. Spakowałam do końca swoją sportową torbę, wrzuciłam do niej piżamę, bieliznę i kilka nowych kosmetyków, które dostałam od cioci Anetki. Z dziewczynami planowałyśmy zrobić sobie wystrzałowe makijaże. Z kolei Aśka miała przynieść najróżniejsze maseczki i kremy.

Wypchaną po brzegi torbę przerzuciłam przez ramię, a na ręce wzięłam Preto. Zeszłam na dół i skierowałam się do kuchni, aby przypomnieć mamie, że nocuję dzisiaj poza domem. Niby jej o tym wspominałam, ale ostatnimi czasy, jakby bujała w obłokach, nie słuchała mnie, więc wolałam się upewnić czy pamiętała.

Weszłam do kuchni, gdy mama akurat stała przy blacie i szykowała kolację. Rozejrzałam się po przestronnym pomieszczeniu i nie dojrzałam nigdzie taty. Nie było go jak zwyczajowo w kącie, przy długim stole ze swoją ulubioną gazetą.

Postawiłam Preto na podłodze, przy jego miseczce z wodą i zbliżyłam się do mamy. Oparłam się o blat i chwyciłam z deski zieloną oliwkę, którą właśnie zamierzała pokroić. Mniam pyszne, uwielbiałam ich słony smak.

– Nie podjadaj, wytrzymaj do kolacji oliwkowy potworze – zażartowała mama i wyjęła łyżką więcej owoców ze słoika.

– Nie będę jadła w domu – odpowiedziałam i zgarnęłam kolejne dwie, które od razu wrzuciłam sobie do ust.

– Wybierasz się gdzieś? – spytała i rzuciła okiem na moją torbę. Westchnęłam cicho. Nie myliłam się, znów to samo. Nie słuchała mnie. Było zupełnie tak, jakbym z dnia na dzień przestała mieć w tym domu znaczenie.

– Tak, mówiłam ci, idę nocować do Irki. Mamy wolny weekend i chcemy sobie odpocząć – powtórzyłam znudzonym głosem, a mama kiwała mechanicznie głową.

– Dobrze, tylko bez szaleństw i daj jutro znać kiedy wrócisz. – Posłała uroczy uśmiech. Odwzajemniłam go mimo że, nadal było mi przykro. Ucałowałam ją w policzek, pożegnałam się z Preto i wyszłam na zewnątrz.

Naciągnęłam na głowę kaptur, bo zawiał mocny, nieprzyjemny podmuch wiatru, zwiastujący nieuchronną zimę. Zdecydowanie wolałam lato. Byłam wiecznym zmarzluchem, a minusowa temperatura tylko potęgowała moje uczucia. Już sam widok, padającego śniegu potrafił mnie przerazić na tyle, że wyciągałam z szafy najgrubszą, puchową kurtkę jaką posiadałam, mimo, że na dworze było na plusie, a biały opad rozmywał się w ciągu jednego mrugnięcia okiem.

Niespodziewana zagrywka/ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz