Rozdział 6.

8.8K 987 27
                                    

W sali była ta drobna blondynka, która chciałam nam pomóc, Harriet. Kiedy mnie zobaczyła, posłała w moją stronę pokrzepiający uśmiech i wróciła do przeglądania papierów. Pies rozpiął kajdanki i poprowadził mnie do klatki, stojącej na środku pomieszczenia. Stalowe kraty ułożone w okrąg o średnicy jakichś pięciu metrów straszyły samym wyglądem. Strażnik wcisnął jeden z guzików na panelu obok i kilka prętów uniosło się. Znając dalszą procedurę, weszłam do środka i podałam mu ręce. Chwycił kajdany, które zwisały z sufitu i przypiął do nich moje nadgarstki.
- Podawajcie jej trzy miligramy adrenaliny co minutę. Po pięciu dawkach kończymy - powiedziała stanowczo Harriet. Jeden z lekarzy nabrał odpowiednią ilość płynu i wstrzyknął ją w tętnicę na mojej szyi. Niemal od razu poczułam działanie hormonu. Mój puls przyśpieszył tak samo jak oddech. Poczułam, jak wzrasta temperatura mojego ciała. Kolejne dwie dawki i moje serce waliło jak szalone. Co chwila powarkiwałam, wypuszczając drobne kłębki dymu przez nos. Czując, że nie powstrzymam przemiany, wbiłam szpony w dłonie i pozwoliłam skrzydłom uwolnić się. Skóra na plecach pękła, a kości łopatek wydłużyły się. Przywitałam ten ból z uśmiechem. Ostatni raz wróciłam do prawdziwej postaci w zeszłym roku w tych samych okolicznościach.
Podali mi kolejną dawkę adrenaliny i nagle dopadły mnie jakieś złe przeczucia. To działo się za szybko.
Smoczyca przejęła kontrolę nad moim ciałem, a ludzka strona stała się jedynie obserwatorem. Skrzydła całkowicie rozerwały moją bluzkę, a bokserki dosłownie spaliły się. Ryknęłam gardłowo, kiedy mężczyzna zbliżył się ze strzykawką. Pewnym ruchem zatopił igłę w mojej skórze i wrócił na swoje poprzednie miejsce. Rzucałam się na uwięzi. Moja frustracja rosła, aż w końcu czara przepełniła się. Z rykiem pociągnęłam za łańcuchy, które z trzaskiem uwolniły moje ręce.
- Ile jej tego podałeś?! - krzyknęła zaniepokojona Harriet. Mężczyzna skulił się w sobie i spojrzał na mnie kątem oka.
- Sześć miligramów, tak, jak pani mówiła - odpowiedział. Poznałam jego głos. To ten facet z korytarza! Zaplanował to! Posapując, zmierzyłam wzrokiem wszystkich obecnych w pomieszczeniu. Rozłożyłam skrzydła, napinając ich membranę, ale nie czułam się wolna. Pręty stały na przeszkodzie. Płomienie owinęły moje dłonie, które zacisnęłam na kratach. Pociągnęłam za nadtopioną stal, kiedy poczułam, jak przez moje ciało przepływa tysiące woltów. Ryknęłam, widząc białe iskry płynące po skórze. Tysiące igieł wbijały się w moje ciało, ale nie mogłam zaprzestać walki. Szarpnęłam się, wyrywając klatkę z ziemi. Lekarze dopadli do ścian i powoli kierowali się do drzwi. Sapałam ciężko, opadając na kolana. Powoli przechodziłam do całkowitej przemiany. Kości rąk wydłużały się, aż w końcu stanęłam na czterech nogach. Potrząsnęłam łbem z wysuniętymi szczękami, czując jak wyrasta mi długi ogon.
Warknęłam gardłowo, kiedy strażnik sięgnął po broń. Jakby rozumiejąc moją aluzję, wrócił do poprzedniej pozycji. Opanowałam gniew, widząc strach w ich oczach. Widzieli we mnie potwora – okrutną istotę, która nie posiada emocji. Cofnęłam się kilka kroków, a po chwili drzwi z hukiem uderzyły o ścianę. Do środka wpadł cały zastęp Psów z bronią wymierzoną we mnie. Ryknęłam, gdy podeszli bliżej.
Padł pierwszy strzał. Kula tylko drasnęłam moje twarde łuski i odbiła się rykoszetem. Wściekła rzuciłam się do ataku.
- Wszyscy wyjść! - ryknęła Harriet. - Natychmiast!
Psy posłały w moją stronę deszcz pocisków, które z czasem przedzierały się przez zbroję. Dopadłam jednego z nich, zgniatając jego pierś łapami. Warcząc, zacisnęłam zęby na gardle przeciwnika. Metaliczna ciecz napłynęła do mojego pyska, zagłuszając resztki współczucia i opanowania, które mi zostały.
Kolejni strażnicy podeszli do mnie, nie wstrzymując ostrzału. Zamachnęłam się. Pazury przeorały twarz jednego z nich. Następnego podcięłam ogonem i przebiłam szponami jego szyję. Kolejny wycofał się, wstrzymał ogień. Przez zamglony wściekłością umysł poznałam blond włosy i zielone oczy. Collins rzucił broń na ziemię i uniósł dłonie w poddańczym geście.
- To ja - powiedział delikatnie, obawiając się mojej reakcji. W sumie, nie ma co się dziwić, stała przed nim wymarła istota wielkości samochodu dostawczego.
Zapatrzyłam się w jego oczy, a moja ludzka strona odzyskiwała kontrolę. Mruknęłam cicho, łagodnie, mając nadzieję, że zrozumie, o co mi chodzi.
- Łapcie ją! - krzyknął ktoś z boku, a po chwili łańcuchy owinęły mój pysk, nogi i skrzydła. Siedmioro strażników mocowało się ze mną, wzmagając moją złość. Próbowałam zerwać ciągłość silnych ogniw, jednak nie przyniosło to efektu – metal był zbyt mocny.
Gruba igła wtłoczyła pod moją skórę nieznaną mi substancję. Zamroczona ciężko opuściłam pysk na ziemię. Płytki chłodziły moją skórę, powodując nieprzyjemne dreszcze. Wracałam do ludzkiej postaci. Najpierw echem odbił się ryk, później stopniowo stawał się coraz bardziej ludzki. Ból, który czułam, był niepojęty. Ciało walczyło z trucizną, jaką mi podali. Chciałam pozostać w TEJ postaci, okryta łuskami, uzbrojona w pazury w kły, mająca wolność na wyciągnięcie ręki. Każda komórka mojego ciała błagała o litość. Zacisnęłam oczy, hamując łzy. W którymś momencie tej niekończącej się agonii straciłam przytomność, opadając w stan błogiej nieświadomości.

~•~

- Jak się czujesz? - zapytała z troską Harriet. Uniosłam się na łokciach i przeczesałam dłonią posklejane potem włosy.
- Koszmarnie - mruknęłam, rozglądając się po pomieszczeniu. Znajdowałam się w niewielkim pokoju, zapewne na zapleczu jednego z gabinetów. Leżałam na wąskim, dość twardym łóżku okryta niebieską pościelą. Tuż obok, na stoliku, stało pikające urządzenie, którego dźwięk działał mi na nerwy.
- Podczas testu coś poszło nie tak - zaczęła, zwracając moją uwagę. - Dylan podał ci wyższą dawkę adrenaliny. Zamiast piętnastu dostałaś trzydzieści miligramów. Mógł cię zabić i prawie tego dokonał. Po podaniu morfiny twój organizm oszalał. Nie żyłaś przez pięć minut.
- Co? - zapytałam, nie dowierzając.
- Twoje serca zatrzymało się na pięć minut - potwierdziła poważnie.
- Ale... Jak?
- Myśleliśmy, że już za późno, że już nic nie możemy zrobić. Chcieli podać czas zgonu, kiedy nagle nas zaskoczyłaś. - Uśmiechnęła się z ulgą, jakby przez cały czas nie dowierzała, że nic mi się nie stało.
- Długo byłam nieprzytomna? - zapytałam ciekawa.
- Trzy dni. Nieźle nas nastraszyłaś.
- Mam jeszcze jedno pytanie - rzuciłam stanowczo.
Spojrzała na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Mój niepokój sięgał zenitu. Złapała mnie za rękę i lekko pocierała moje palce. Obawiałam się najgorszego.
- Co się stało z Nickiem? - zapytałam ze łzami w oczach. Szykowałam się na najgorszą wiadomość. Niemal słyszałam, jak mówi "Nick zginął".
Harriet odwróciła wzrok i westchnęła głęboko.
- Powiedz to! - warknęłam.
Spojrzała na mnie ze współczuciem.
- Powiedz, że on żyje! - krzyknęłam, dając upust złości.
- Raven, ja... - zaczęła, a nie chciałam wykrętów.
- Powiedz to! - ryknęłam.
Zwróciła przestraszoną twarz w moją stronę. Ewidentnie było jej przykro, ale co mi po tym?! To nie zwróci mu życia.
- Nick...

~~~~~~~~~~~~~~~

Tak, wiem, jestem okropna ;)

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektWhere stories live. Discover now