Rozdział 37.

6.4K 706 73
                                    

Carter

Gwałtownie szarpnęła się w moich ramionach.
- To był sen - mruknęła cicho, chowając twarz w dłoniach. Serce biło jej jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi.
- Raven, co jest? - zapytałem, przyciskając ją do boku. Trzęsła się i przez chwilę zdawało mi się, że płacze, jednak jej policzki i moja koszulka pozostawały suche.
- Nic... To nic... - jąkała się. Nie była w stanie nic więcej powiedzieć.
W mojej Raven zaszła zmiana. Kiedy ją poznałem, była pewna siebie, silna, władcza, a teraz stała się małą dziewczynką: kruchą, deliatną, i czego nie chciałem na początku przyznać, słabą. Słabą psychicznie.
Może to najlepszy moment, na powiedzienie jej prawdy?
O czym ja myślę?! Jeszcze nie teraz, nie mogę. Zranię ją, a tego sobie nie wybaczę.
- Przecież widzę, że coś jest nie tak - szepnąłem i mocniej zacisnąłem ramiona na jej drobnym ciele.
Walczyła ze sobą. Chciała mi powiedzieć, ale niepewność zapanowała nad częścią jej umysłu. Westchnęła, jakby wyrzucała z siebie myśli.
- Widziałam Nicka - oświadczyła słabym głosem.
- Tego psa? - dopytywałem, przyglądając się jej twarzy.
- Zanim stał się psem.
Nie powiedziała mi wszystkiego. Czułem to.
- Raven, możesz mi ufać, dobrze o tym wiesz - szepnąłem, patrząc na nią wyczekująco.
- Eucerien nęka mnie w snach. To mnie wykańczania.
Było aż tak źle?
-

Coś na to poradzimy, a jeśli nie my, to twoi rodzice.
- Tata na pewno będzie wiedział, co robić - odparła z lekkim uśmiechem. - Nie mogę się doczekać waszego spotkania.
- Wiesz, chyba powinienem się bać. W końcu jestem partnerem jego jedynej córeczki - zaszydziłem, składając pocałunek na jej czole. 
- Na pewno się polubicie - powiedziała szczerze przekonana.
Nie byłbym tego taki pewien. Rohan mnie rozpozna, a to nie skończy się dobrze.
- Co do twojego snu...
- Nie rozmawiajmy o tym - przerwała mi szybko. Widząc moją nadąsaną minę, pochyliła się i pocałowała mnie. Te jej zachłanne wargi sprawiły, że nadchodzący świt przestał mnie interesować. Miękkie usta pieściły moje, drażniła się ze mną, cholera jedna!
- Nie myśl sobie, że ci się udało - mruknąłem cicho, przyglądając jej się.
- Nie wiem, o czym mówisz... - odpowiedziała mi z miną niewiniątka.
Nie powstrzymałem śmiechu, który po prostu wyrwał się z mojego gardła. Podniosłem się do pozycji siedzącej, przez co Raven zsunęła się z moje biodra, by po chwili badać krągłości jej ciała.
- Jesteś niepoprawny - skarciła mnie, jednak w jej oczach odbijał się jasny przekaz - podobało jej się...
- Daj mi poużywać - mruknąłem, chowając twarz w zagłębienie jej szyi. Kilka razy musnąłem wargami delikatną skórę, a ona głośno wypuściła powietrze.
- Niewyżyty... - burknęła pod nosem, na co nie mogłem nie zaśmiać się.
- Byłem grzeczny, czekałem na tę jedyną, więc chyba coś mi się należy.
Zamarła, odchyliła moją głowę i spojrzała na mnie cudownymi lazurowymi oczami z iskierkami rozbawienia, które nadawały jej twarzy łagodności.
- Byłeś zbyt dobry jak na pierwszy raz - odpowiedziała z powagą w głosie przeczącej jej obliczu.
- Ty zdaje się miałaś doświadczenie... - rzuciłem, nieświadomie napinając mięśnie. Zauważyła to.
- Jesteś zazdrosny! - oskarżyła mnie i jej twarz rozpromienił szeroki uśmiech.
- Nie chcę się tobą dzielić...
Pocałowałem ją po raz kolejny tego dnia, dosłownie mrucząc z zadowolenia. Cieszyłem się, że zapomniała o dotyku Billa... a może to już był Eucrerien? Tylko po co mu to było? Scott mówił, że to coś nie posiada prawdziwego ciała, więc nie odczuwa ludzkich pragnień. Nie ma w tym żadnego sensu.
- Możecie przestać się miziać?! - krzyknął ten pseudoafrykańczyk, burząc cudowną chwilę w objęciach tej jedynej. Jego nagły wybuch wyrwał ze snu pozostałych, którzy, wyrażając swoje niezadowolenie, powoli wygrzebywali się z kilogramów kocy.
Moja pięść aż swędziała, żeby przywalić w murzyńska twarz Nauru, ale delikatne dłonie Raven gładzące mnie po ramionach sprawiły, że odrzuciłem ten pomysł.
Po długich czterdziestu minutach staliśmy w głównej bramie wioski, żegnając się z pseudoafrykańczykiem. Chyba muszę wymyślić mu jakąś nową ksywkę - pomyślałem - "pseudoafrykańczyk" jest zbyt długie.
Oczywiście najpierw uprzątnęliśmy obozowisko, zjedliśmy śniadanie z tajemniczego stworzenia, którego nazwy nie potrafię wymówić, zebraliśmy zapasy wody na dalsza drogę i założyliśmy dziwne (kosmiczne!) ubrania. Miały chronić przed słońcem i muszę przyznać, że spełniały swoje zadanie.
Raven żegnała się z Czarnym, a ten nie mógł utrzymać łap przy sobie i zaczął ją przytulać. Czy to takie trudne do zrozumienia, że ONA jest MOJA?!
- Zobaczymy się jeszcze, prawda? - zapytała go cicho.
- Jasne, że tak, Raffiki - odpowiedział i pozwolił jej dołączyć do pozostałych.
Dziwne było to, że nie przejęła się na wieść o tym, że pies gdzieś zniknął. Chwilę sposępniała, ale kilka minut później plotkowała z Marisą. Ślady łap ciągnęły się wzdłuż granicy wioski i nagle się urywały - Raven musiała wyczuć, że to nie był Nick, którego znała.
Miałem do niej dołączyć, kiedy ciężka dłoń opadła na moje ramię.
- Jeśli spadnie jej włos z głowy, zafunduję ci takie męki, że będziesz błagał o śmierć, a wtedy łaskawie spełnię twoją prośbę - warknął Czarny, wbijając palce w moje ciało.
- Ze mną jest bezpieczna - odpowiedziałam, przyglądając się sylwetce Raven.
- Idziesz? - krzyknęła, a ja jak potulny szczeniak podreptałem ze nią.
Nie lubię słońca... Wciąż go nie lubię. Cholera, wspominałem, że niecierpię słońca?! Pustynia nie jest moim domem i widać to na pierwszy rzut oka. Pod fałdami stroju i dziwnego czegoś na głowie gotowałem się żywcem, a moja lepsza połowa maszerowała w szortach i skąpej koszulce.
Piasek palił od spodu, słońce z góry, a wiatr zapewniał termoobieg w tym gigantycznym piekarniku. Wydma. Wydma. Wydma. O! Kaktus! Wydma... I tak w kółko.
- Patrz, już niedaleko! - poinformowała idąca obok mnie Raven. Nareszcie! Chwila moment. Jak to, już niedaleko? Tu nic nie ma! - niemal krzyczałem w myślach.
- Jak to jest z tą całą teleportacją Marisy? - wypaliłem nagle. Może rozmowa sprawi, że czas szybciej minie?
- No wiesz, jest wysłanniczką śmierci, więc nie można jej zabić. Życie może odebrać jej Śmierć albo ona sama. Kula przeszkadzała w regeneracji i puf! Nagle jest gdzieś indziej - wyjaśniła.
- Wyglądałaś na zaskoczoną, kiedy rozpłynęła się w powietrzu - zauważyłem, spoglądając na nią.
- Przez emocje zapomniałam o tym - odpowiedziała jakby ze smutkiem.
- Czemu...
- Bo jako przyszła przywódczyni nie powinnam stawiać uczuć na pierwszym miejscu - odpowiedziała, nim zdążyłem zadać pytanie. Potrafiła czytać w myślach?
- A skoro już o tym mowa, to przecież władza przekazywana jest a najstarszego potomka, a ty masz starszego brata.
- Mike nie chciał władzy. Wolał szlajać się z Rozą, a ja siedzieć w gabinecie ojca i przyglądać się planom.
- Chyba wam się płcie pomyliły...
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem, a dobry humor nie puszczał nas do końca wędrówki, czyli... Cholera jasna, wydmy!

~~~~~~~~~

Rozdział nie jest taki sam, ale zachowałam główny wątek.

ZOO - ostatni ObiektWhere stories live. Discover now